Artykuły

Coś z Gombrowicza

RYSZARD MAJOR jak każdy oryginalny twórca - ma styl. I jak każdy inteligentny człowiek - ma poczucie humoru. W jego wypadku są to inklinacje do kpiny, którą określa się jako "scichapęk". Inscenizacja przewożonej przez Tadeusza Minca i Elżbietę Morawiec na scenę powieści Gombrowicza, pisanej przez autora pod pseudonimem dla dwóch pism codziennych, jest na to wyraźnym dowodem. Romans kryminalny - bo on ci to jest, pod mrożącym krew w żyłach tytułem "Opętani" - to druga tego typu pozycja, realizowana przez Majora w TW (pierwszą była "Kobieta, która zabiła"). Tutaj jest bądź co bądź. Gombrowicz, artystyczna miłość reżysera ("Operetka" pozostała chyba najwybitniejszą pracą sceniczną Majora w Szczecinie). Wpadł on w sidła tego uczucia do dzieł twórcy niesłychanie trudnej dramaturgii: "Opętani" są adaptacją za długą, zbyt drobiazgową, nużącą. To jedyny zarzut i... bardzo poważny. Rozwlekłość inscenizacji przytłacza bowiem niezwykłej urody atuty teatralne.

A tych jest mnóstwo. Satysfakcję przede wszystkim sprawia koncepcja ukazania na scenie brukowej literatury, przyprawionej Gombrowiczowską perwersją w znaczeniu intelektualnym. Major, w swoim żywiole, ubrał to, co nie do wyrażenia, w akcję przeniesioną w nadrealizm. I w tym nadrealiźmie - w pyszny żart z grafomanii i kiczu. Każdy aktor gra dokładnie rolę ukształtowaną w wyobraźni reżysera. Od czołowych - po najmniejszy epizod, nie ma odstępstwa od stylistycznej jedności. Nie ten Zapaśnik, nie ta Komorowska, nie ten Ernz, inny Gęsikowski, Wrońska, Madejówna, Polaczek, Demska, Grudnikówna, Witkowski, Kazimierski - co za wyraziste postacie, co za aktorska robota!

I ŻEBY jeszcze pozostać przy reżyserze tego zdumiewającego przedstawienia - co za znakomite sygnały teatralne: pociąg z nadnaturalnym ręcznikiem jako pejzażem zaokiennym, rozmowy spoza portretu na podeście, wykorzystanie schodów, nagość w ogrodzie, mecz tenisowy, sceneczka z wiadrami, nawoływanie się księżniczki z chłopami! Etiudy, pokazujące, co może wydobyć z teatru człowiek z wyobraźnią.

Tu niezbędna dygresja. O czym "to" mianowicie jest? O zubożałym księciu, wynajmującym zamek jako pensjonat, o jego pięknej córce zakochanej w człowieku z proletariatu, o którym można sądzić, iż jest jej bratem z nieprawego łoża tatusia, o grozie falującego samoczynnie ręcznika, poruszanego metafizyczną sita, o nieodtwarzalnym geście wykonanym przez niejaką Ziółkowską, o próbach zbadania przez profesora niezwykłych skarbów sztuki materialnej zgromadzonych w zamku, o półświatku, o zaskakującym rozwiązaniu gmatwaniny spraw rodzinnych. I to wszystko w formie migawek, bez szczególnej ciągłości fabularnej. I typy. Typy z krzywego zwierciadła.

JAN BANUCHA, oprawiający wszystkie te komplikacje w dekoracyjne ramy, jest niekwestionowanym współautorem scenicznych "Opętanych". Nie powiem, że dawno nie widzieliśmy tak świetnej scenografii (bo widzieliśmy ją w Teatrze Polskim na "Życiu snem", gdzie Banucha zbudował zupełnie inny acz równie doskonały świat dla toczącej się akcji). Obecnie, we Współczesnym, surrealizmowi, grozie, Gombrowiczowskiej dziwności dał wystrój nie do opisania.

WRACAJĄC do aktorów. "Natchniona", arystokratyczna Maja w interpretacji Danuty Stenki, markiza di Mildi - Barbary Komorowskiej, Ziółkowska - Krystyny Demskiej, Krysia - Ewy Wrońskiej, Pitulski - Polaczka, Maliniak - Ernza, Handrycz - Zapaśnika, pokojówka - Krystyny Kwaśniewskiej, książę - Lekszyckiego, radca - Klemensa Myczkowskiego to wszystko są popisy gry. Radzi sobie Jacek Zawadzki jako Leszczuk. Ale Jacek Piątkowski (jako profesor) ma w tym przedstawieniu własne miejsce. Ze sporego materiału aktorskiego, jednakże nie pośród pierwszych dramatis personae, tworzy postać, budzącą zachwyt. Dociekliwy, nie narzucający się, sam ze swoimi reakcjami - jest niezrównany.

Henryk Walentynowicz dodał taniec, Andrzej Głowiński - muzykę, Józef Stacewicz i Zbigniew Soczka - oświetleniowy mrok, akustycy zadbali o ważny element: słyszalność z pokoju na piętrze (Andrzej Banaś, Ryszard Szwed).

W sumie - kawał teatru. Pod jednym warunkiem. Że nie zważając na ból rozstania Major skreśli. Skreśli, jednostajną wstępną część rozmów o okolicznościach status quo, o prywatnych przeżyciach i zajęciach Leszczuka, o czymś jeszcze. Po to, by publiczność mogła się napawać, a nie irytować i niecierpliwić. Mamy przecież wycyzelowaną aktorsko postać "świadka wydarzeń" w godnym wszelkich pochwał wykonaniu Jacka Katarzyńskiego. Szkoda tej świetnej przygody teatralnej na obojętność i znużenie szerokiej widowni.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji