Artykuły

Widz nie jest głupi

Jak słusznie zauważył Michał Zadara - musimy nauczyć się brać widzów na poważnie - pisze w felietonie dla e-teatru Witold Mrozek.

Co to jednak znaczy? Według Zadary - zacząć robić spektakle bardziej przystępne, dostosowane do kompetencji kulturowych widzów, zamiast grzęznąć w niezrozumiałą "ambitną" poetykę i produkować masowo "wybitne" dzieła dla nikogo. Dopiero wtedy mówić będzie można o społecznej roli teatru, dopiero wtedy stanie się on polityczny.

Czytając felieton Zadary, można odnieść wrażenie, że żyjemy nie w kraju, gdzie najczęściej powracającym na scenę - również tę dotowaną - tytułem jest "Mayday" Raya Cooneya, a w jakimś eldorado awangardowego teatru, gdzie na stu z okładem scenach dramatycznych dziesiątki inscenizacji Heinera Müllera pojawiają się na przemian z wystawianymi przez Krzysztofa Garbaczewskiego w "odjechany" sposób "odjechanymi" tekstami Marcina Cecko oraz - na dodatek - choreografią konceptualną, zaś Samuel Beckett ma opinię autora łatwego i przyjemnego w odbiorze. Natomiast by nie grać do pustych sal, na dawane codziennie ośmiogodzinne spektakle Krystiana Lupy zwozi się uczniów autokarami - pod przymusem. Po ośmiu godzinach lekcyjnych.

Właśnie - puste sale. Hermetyczność języka polskich przedstawień owocować ma spadającym wskaźnikiem uczęszczania do teatru. To poważna sprawa. W ostatnich latach władze miast kilkakrotnie odwoływały kontrowersyjnych z różnych względów dyrektorów teatrów, tłumacząc swoje decyzje m.in. właśnie niską frekwencją. Tak było ze Zbigniewem Brzozą w Łodzi, z Wojciechem Klemmem w Jeleniej Górze, poniekąd także z Maciejem Nowakiem w Gdańsku. Każdemu zatem, kto orientuje się w życiu teatralnym Polski i usłyszy, że "kwestia frekwencji powinna być w myśleniu o polityce kulturalnej-i programach teatrów-na pierwszym miejscu" - zapalić się musi ostrzegawcze światełko. Rzecz jasna, czerwone. Pod pozorem "walki o widza" przeprowadzano w tym kraju polityczne porachunki, zwalczano sztukę niepokorną i zaangażowaną.

O odbiorcę walczy się nie tylko dbając o to, by "przystępność kulturowa" spektaklu była dostosowana do jego kompetencji. Zresztą, jak łatwo wpaść tu w pułapkę protekcjonalnego stosunku do tego rzekomo poważnie traktowanego widza - "Ja, reżyser intelektualista, schodzę do ciebie, mój widzu, mój ty przez wieki ignorowany głuptasku". W pewnych granicach, każdy ma takiego widza, jakiego sobie zaprojektuje. Kompetencje odbiorcze natomiast nie są stałą - ma na nie wpływ jakość publicystyki kulturalnej w mediach masowych, edukacja kulturalna (oj, słabo z nią u nas), wreszcie - ambicja i konsekwencja osób odpowiedzialnych za repertuar najbliższych danemu widzowi scen teatralnych. Dlatego na spektakl według Heinera Müllera z Teatru Roma (który Zadara wskazuje jako ostatnią ostoję "teatru dla widza") nie musi być wcale tak daleko.

Przy okazji - dlaczego wzorem teatralnej rozrywki ma być akurat Roma? Czy nasz widz - którego traktujemy poważnie - musi być warszawiakiem? Czy nie może udać się do krakowskiej Bagateli, chorzowskiego Teatru Rozrywki, gdyńskiego Teatru Muzycznego, etc. itp. Również dylemat wyboru między teatrem publicznym a prywatnym - przed którym staje rzekomo nasz widz - dotyczy przede wszystkim publiczności warszawskiej. W ogóle irytujący jest ten "stołeczny" charakter ostatnich sporów o teatr. Fatalna polityka warszawskiego ratusza służy nieraz za argument przeciw teatrom publicznym w ogóle - a przecież sceny stolicy, choćby nawet było ich osiemnaście - stanowią niewiele ponad 10% instytucjonalnych teatrów Polski. Teatr w naszym kraju od dawna nie jest już fenomenem stołecznym, teatralny "Zeitgeist" już dawno opuścił okolice Pałacu Kultury i hula sobie w najlepsze, przemierzając setki kilometrów polskich nizin i wyżyn.

Poza Warszawą - teatry prywatne to egzotyka. Nawet zacne mieszczaństwo Gdańska - tej hanzeatyckiej kolebki polskiego liberalizmu - nie doczekało się prywatnej sceny z prawdziwego zdarzenia. Owszem, w Katowicach ważną rolę spełnia od dwóch dekad prywatny Teatr Korez - jego zgodna z postulatami Zadary dewiza brzmi: "teatr dla ludzi, który bawi, a nie nudzi". Na początku swej drogi - a był to początek zarazem szalonych lat dziewięćdziesiątych, Korez to pionierzy teatralnego kapitalizmu - wystawiał on jednak nie repertuar bulwarowy, a partytury Schaeffera; i to one utrzymały się do dziś w repertuarze katowickiego zespołu. Nawet w prywatnym teatrze na Śląsku, gdzie ze sztuką tą od lat - delikatnie mówiąc - nie jest najlepiej, warto było zrobić coś, co na pierwszy rzut oka wcale nie jest "dla widza", sięgnąć po "dziwny" dorobek ciągle za mało znanego (a wówczas - jeszcze mniej) kompozytora-dramaturga.

Ambicje i zamiary Michała Zadary są szczytne - cenny jest "każdy widz wyrwany z więzi komercyjnej lub skomercjalizowanej telewizji, każdy widz, który się wyrwał z prywatnego mieszkania do publicznego miejsca". Skoro jednak mówimy już o uprawianiu teatru jak o "robieniu polityki" - to w polityce, parafrazując Bismarcka, zawsze trzeba mieć świadomość tego, co możliwe. Jak już pisałem przy okazji niedawnej premiery "Wielkiego Gatsby'ego" Zadary - robienie "teatru środka", inteligentnego i przystępnego zarazem, to słuszna idea. Poszerzanie grona publiczności - także. Nie ma sensu jednak konkurować z TVN, nie przyciągniemy na widownię więcej niż naprawdę niewielki ułamek jej odbiorców. Zaś na społeczeństwo niekoniecznie wpływa się bezpośrednio - to, co powiemy w teatrze, przeniknie w końcu do innych pól kulturowej produkcji - prasy, filmu itd... To już się dzieje - polskie kino zaczyna opowiadać o sprawach, o których teatr mówił już od lat, "Róża" Smarzowskiego jest tego dobrym przykładem. Nie rezygnujmy z bycia awangardą.

Zrzucanie odpowiedzialności za problemy współczesnego polskiego teatru na jego rzekomo hermetyczną poetykę to przysłowiowe odwracanie kota ogonem, zwłaszcza w chwili, gdy zdecydowana większość dyrektorów stara się mieć w swoim repertuarze i lekturę szkolną i farsę, i "coś współczesnego, byle przystępnie". (Inna sprawa, to jakość tych rozrywkowych propozycji - z komedią Polacy mają problem i na scenie, i na ekranie). Można odnieść wrażenie, że Zadara - nie pierwszy raz, jakiś czas temu zarzucał twórcom "roszczeniowość" - prywatyzuje odpowiedzialność za problemy publicznego teatru. Dlaczego z teatrem jest źle? Przez rozwydrzonych artystów... To chcą mieć zdolność kredytową i ubezpieczenie emerytalne, to znowu robią jakieś dziwne spektakle - chyba tylko dla siebie i dla swoich kolegów. Sami są sobie winni.

Widza-współobywatela trzeba brać na poważnie. Bierzmy więc widza na poważnie, obywatele dyrektorzy - i nie bójmy się ambitnego repertuaru, Bierzmy widza na poważnie, obywatele urzędnicy - i nie powierzajmy pochopnie miejskich teatrów tuzom polskiej kinematografii. Bierzmy widza na poważnie, obywatele felietoniści - i nie traktujmy go jak drobnomieszczańskiego prostaczka.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji