Artykuły

Współczesnej Traviacie ze śmiercią jest do twarzy

"Traviata" w reż. Krzysztofa Nazara w Operze Krakowskiej w Krakowie. Pisze Jacek Marczyński w Rzeczpospolitej.

Walcząc z tradycją, reżyserzy stosują nowe pomysły, ale one szybko się starzeją, co widać w Krakowie.

Dla "Traviaty" Verdiego teatr ma dziś jeden klucz interpretacyjny. Ponieważ nikt nie uwierzy, że miłość może nie kończyć się happy endem, bo kochanków dzieli różnica klas, inscenizatorzy zamieniają tę operę w opowieść o śmierci. Jej bohaterka jest nieuleczalnie chora, rozpaczliwie szuka zapomnienia w zabawie, chce jeszcze przeżyć prawdziwą miłość.

Reżyserzy uważają też, że widz nie jest w stanie wysłuchać kilku minut uwertury, jeśli nie towarzyszą jej sceniczne obrazki. Swój pomysł na "Traviatę" objaśniają zatem już przy muzycznym wstępie. W Operze Krakowskiej Violetta ogląda wynik tomograficznego badania. Wyrok zapadł, jedyne, co może zrobić, to nadal się bawić.

Zgodnie z tym standardem toczy się przedstawienie w reżyserii Krzysztofa Nazara. W scenach zbiorowych, w sposobie wykorzystania głównego mebla - designerskiej kanapy - widać inspirację słynną wersją Willy'ego Deckera z Salzburga z 2005 roku (obecnie do oglądania w nowojorskiej Metropolitan).

Również akt drugi - z Traviatą i Alfredem w porannym negliżu - utrzymany jest w klimatach Deckera. Dopiero w scenie balu, gdy choreografka Zofia Rudnicka ciekawie połączyła tancerzy i chórzystów, przedstawienie zyskuje własny rys.

Teatr chce za wszelką cenę zwalczyć stare konwencje, w tej walce stosuje powtarzalne chwyty, więc popada w kolejny schemat. I tak współczesne sukienki i garnitury stały się równie banalne jak krynoliny i fraki.

Przedstawieniu w Operze Krakowskiej brak też emocjonalnej szczerości. Ciągle ktoś pada, siada lub chowa się za ruchomymi zastawkami, ale nie jest to wyraz przeżyć bohaterów. Oglądamy raczej realizację kolejnych zadań aktorskich. Do reżysera dostosował się dyrygent Tomasz Tokarczyk, orkiestra gra starannie, ale chłodno.

"Traviata" może nadal wzruszać, jeśli jest w niej żar, namiętność i odrobina tajemnicy. Teatr woli dziś dosłowność, łatwiej zresztą pokazać jednoznaczną diagnozę lekarzy, niż wyrazić na scenie przeczuwanie śmierci. W Krakowie trudno jednak przejąć się losem bohaterki, która w ujęciu Edyty Piaseckiej-Durlak jest zbyt jednowymiarowa i pozbawiona subtelności, w wielu momentach także wokalnej.

Adam Zdunikowski (Alfred Germont) śpiewa z kolei z operową egzaltacją. Jedynie gdy pojawia się Zenon Kowalski (Germont senior), spektakl zyskuje właściwszą temperaturę. Dramat człowieka, który źle oceniwszy wybrankę syna, doprowadził do tragedii, jest tu przejmujący. Starego ojca Verdi uczynił głównym bohaterem kilku innych oper, w Krakowie zaś znalazł się on na pierwszym planie w sposób nieprzewidziany. Także przez reżysera.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji