Artykuły

Życie po życiu

Warszawa wciąż jeszcze, jak myślę, stanowi jeden z ważniejszych ośrodków europejskiego teatru. Potwierdzeniem wyso­kiej rangi naszej stolicy w tej dziedzinie kultury może być przyjęta z dużym zainteresowaniem światowa prapremiera nowej sztuki szwajcarskiego pisarza, Maxa Frischa, którą wystawił Teatr Współczesny. (Rodacy Frischa oglądali na ra­zie jego najnowsze dzieło tylko na małej eksperymentalnej scenie w Lozannie; oficjalna premiera szwajcarska zapo­wiedziana jest na koniec roku). Gościliśmy z tej okazji w War­szawie autora sztuki, najsłyn­niejszego obok Durrenmatta szwajcarskiego pisarza XX wie­ku. Ten prawie już siedemdzie­sięcioletni powieściopisarz i dramaturg zyskał sławę opu­blikowaną w latach pięćdzie­siątych i sześćdziesiątych try­logią powieściową: "Stiller", "Homo Faber" i "Powiedzmy Gantenbein". Powieści, znane również czytelnikom polskim, pokazywały rozmaite uwikłania współczesnego człowieka po­sługując się często kategoria­mi właściwymi filozofii egzystencjonalnej. Sporo wątków obecnych w prozie przenika również do dramatów Frischa. Z tym że w tej ostatniej dziedzi­nie szwajcarski pisarz osiągnął swój pierwszy znaczący sukces sztuką innego rodzaju, a mia­nowicie potępiającą wszelkie formy totalitaryzmu farsą "Bie­dermann i podpalacze" (1953, polskie wystawienie 1959). Gdy sztuka ta wędrowała wraz z utworami Durrenmatta przez sceny europejskie na przeło­mie, piątej i szóstej, dekady naszego stulecia, wszędzie wy­woływała podziw dla wysokie­go poziomu szwajcarskiej dra­maturgii. A przecież - pisali krytycy - Szwajcarzy podobno nie umieją pisać dramatów.

Przypomina to trochę - po­zwólmy sobie na dygresję - na­szą niespodziankę uczynioną światu w postaci polskiej wersji teatru absurdu. Długo wydawa­ło się zagranicznym obserwa­torom nadwiślańskiej kultury, że Polacy są skazani na wielkie problemy postawione przez ro­mantyzm, na literaturę poważ­ną, bez cienia humoru. A dziś cały świat zachwyca się Witka­cym, Mrożkiem czy Gombrowi­czem, którzy w groteskowej formie ujęli narodowe obsesje i sceniczne filozofowanie za­mienili w rodzaj nowoczesnej zabawy teatralnej. Okazało się, że polska tradycja - odpowied­nio potraktowana - nabiera smaków uniwersalnych, staje się zrozumiała i atrakcyjna dla cudzoziemców.

Dygresja powyższa została uczyniona nie bez powodu.

Otóż pisarstwo Frischa cechu­je podobna umiejętność uni­wersalizmu, ukazywania losów swoich bohaterów w taki spo­sób, że zaciekawiają i wydają się bliskie obywatelom całego świata. Tak musi postępować literatura każdego małego na­rodu, czy będzie nim naród szwajcarski czy polski, jeśli chce zdobyć czytelników i sła­wę na świecie.

Najnowsza sztuka Frischa jest potwierdzeniem uniwersa­lizmu tego pisarza. "Tryptyk" to zgodnie z tytułem rzecz w trzech różnych obrazach, po­wiązanych luźno motywem "życia po życiu". Część pierw­sza dzieje się na przyjęciu po­grzebowym, czyli po polsku stypie, którą urządzono w domu zmarłego antykwariusza, pana Prolla. Przez salon prze­chodzą zgromadzeni goście, znajomi i krewni zmarłego, zaś jego żona - czy to tylko jej złu­dzenie? - dostrzega postać nieboszczyka w ulubionym fo­telu. Próbuje przemawiać do niego, czyni nawet jakieś wy­rzuty, aż pan Proll na dobre znika. Ta chwila "ukradziona" przez zmarłego z ziemskiego życia przed odejściem w za­światy stanowić może daleki refleks opinii Raymonda Moody`ego, autora słynnej książki "Życie po życiu", wedle które­go dusze jeszcze przez jakiś czas po stwierdzeniu przez me­dycynę stanu śmierci klinicznej "przebywają" na ziemi, odbie­rają ziemskie wrażenia.

Zresztą, jak mniemam, w "Tryptyku" nie chodzi o epa­towanie postaciami duchów czy prezentację tej lub innej teorii na temat życia pozagro­bowego W części pierwszej utworu obecność nieboszczy­ka była potrzebna Frischowi, aby unaocznić widzom stosu­nek do niego wielu jego znajo­mych, a przede wszystkim żo­ny. Rzecz więc dotyczy raczej psychologii niż spirytyzmu.

Co prawda część druga "Tryptyku" dzieje się już w za­światach. Zasadą tej krainy jest wieczna powtarzalność sytua­cji i zdarzeń, które zmarli prze­żyli na ziemi. Po śmierci nie może ich spotkać nic nowe­go, nie przybywa im doświad­czeń, lecz wciąż i wciąż powta­rzają się dawne spotkania, roz­mowy, miłość i kłótnie. Chociaż nie jest ta wizja Frischa zbyt konsekwentna. Lecz przecież nie o konsekwentną koncepcję "wiecznego życia" tu chodzi.

Umieszczenie bohaterów w krainie wieczności jest więc tylko konstrukcyjną ramą dla przedstawienia. We wszystkich częściach utworu idzie przede wszystkim o analizę stosunków międzyludzkich. Równocześ­nie jednak Frisch kilkakrotnie wraca do kwestii "życia po ży­ciu", pojawiają się różne inter­pretacje i sądy na temat jego możliwości.

Jeszcze więcej wątpliwości budzi trzecia część tryptyku. Jest to długa i dość monotonna rozmowa dwojga bohaterów, w nocy, na kamiennej ławce gdzieś w Paryżu. Bohaterów tych poznaliśmy już w pierw­szej części (gdzie i oni zawarli znajomość). Teraz dowiaduje­my się, co działo się z nimi potem. Wiadomo więc, że ona, czyli Francine, nie żyje, on zaś, Roger, przyleciał z dalekiego Teksasu, aby spotkać się z du­chem swej dawnej ukochanej. I powtórzyć odbytą już kiedyś w tym samym miejscu rozmowę.

Jest tu sporo pytań bez od­powiedzi. I chyba nie idzie znów o dokładne wyjaśnienie, jak się rzeczy miały, ani też określenie statusu zjawy (a mo­że jest ona tylko tworem wyo­braźni Rogera, który znalazłszy się w miejscu związanym z dawnymi przeżyciami, odtwa­rza je w pamięci). Znów jest to przede wszystkim rzecz o sto­sunku dwojga ludzi, o trudnoś­ciach międzyludzkiego poro­zumienia i kontaktu.

Sztuka Frischa, z jednej stro­ny bez określonej - żeby tak powiedzieć - "scenografii" wy­darzeń (np. w II części - zaświa­ty czy ziemia ujęta w alegorię zaświatów?), z drugiej zaś po­ruszająca się w świecie subtel­nych ludzkich emocji i psychi­cznych doznań, wymaga bar­dzo misternej reżyserii i gry ak­torskiej. Erwin Axer, który "Tryptyk" wyreżyserował, na­leży do reżyserów bardzo czu­łych na wymowę tekstu. Udało mu się w przedstawieniu w Te­atrze Współczesnym oddać zarówno nieokreśloność świata sztuki Frischa, jak i psycholo­gię ludzkich związków. Pomo­gli mu w tym znakomici akto­rzy. Maja Komorowska jako Francine stworzyła kreację, o której trudno zapomnieć. Udało się jej prostymi środka­mi, bez nadmiernej ekspresji, przekazać dramat współczes­nej sawantki, która potrzebuje również pełnego zrozumienia, akceptacji i kontaktu ducho­wego z ukochanym mężczyz­ną. Rogera zagrał pewnie i ze swadą Jan Englert. W roli stare­go Prolla wystąpił Henryk Bo­rowski. Trzeba też wspomnieć rolę Zofii Mrozowskiej (Wdo­wa), Poli Raksy (Katrin), Wie­sława Michnikowskiego (Klo­szard). Dobry i mocno osadzo­ny we współczesnej polszczyźnie przekład sztuki dał Zbi­gniew Herbert.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji