Artykuły

Piekło bez korzyści

Życie w moich czasach jest cudownie nudne i wygodne. Myślę pozytywnie. Natychmiast przeganiam z głowy każdą czarną plamę Codziennie rano uśmiecham się do lustra. Wizualizuję sobie przyszłość. Programuję się na szczęście - pisze w felietonie dla e-teatru Malina Prześluga.

Mamy pierwszy dzień lipca. Na dworze pięknie, chodniki parują burzą, rozkoszne kocięta turlają się w parku, młodzież szaleje z radości w Internecie bo wakacje, wycieczki do Egiptu są tańsze niż nad Bałtyk, a w telewizji podnoszące nas, Polaków, na duchu wieści o kryzysie w Grecji i że inni mają gorzej. Jak co dzień rano, po dawce wyjątkowej kompozycji najlepszych ziaren i prawdziwej harmonii smaku, wsiadam na mój modny holenderski choć polski rower i chwytam każdy dzień w niepodległym i pełnym niespodzianek kraju. W najbliższym czasie czeka mnie jeden wspaniały i zupełnie darmowy koncert, jedna długo wyczekiwana książka w twardej oprawie i wiele przyjemnych chwil, dzięki którym życie nabiera smaku, jeśli tylko potrafi się je celebrować. Żyć, nie umierać, afirmować. Życie w moich czasach jest cudownie nudne i wygodne. Brak wielkich historycznych zawiei pozwala mi w pełni pracować nad własnym rozwojem intelektualnym i harmonią duszy z ciałem. Moje szczęście i życiowa satysfakcja nie są uwarunkowane zewnętrznie, tylko ode mnie zależy, co w życiu osiągnę i czy będę szczęśliwa. Myślę pozytywnie. Natychmiast przeganiam z głowy każdą czarną plamę Codziennie rano uśmiecham się do lustra. Wizualizuję sobie przyszłość. Programuję się na szczęście.

W drodze do pracy, w salonie prasowym (niegdyś znanym jako kiosk) obserwuje mnie kilkadziesiąt par roześmianych oczu. To patrzą wesołe terrorystki o międzynarodowych imionach: Cosmopolitan, Glamour, Elle i Joy. Barwnie i z entuzjazmem podpowiadają, by zapewnić szczęście nie tylko sobie, ale i moim stopom - wystarczy 15 minut dziennie, żeby tryskały radością. Warto też przyjrzeć się łokciom i kolanom, które po zimie wołają o pomoc, a także zmęczonej skórze głowy (dziesięciominutowy masaż opuszkami o poranku powinien załatwić sprawę). Każda dbająca o siebie kobieta musi w dodatku raz na kilka miesięcy przewietrzyć szafę i pozbyć się obciachowych ubrań z zeszłego sezonu, nabywając drogą kupna lepsze, a także po ciężkim dniu pracy zapewnić sobie relaks w kąpieli z olejkami eterycznymi, pływającą świeczką, masażerem i pieśniami wielorybów (godzina dziennie, najlepiej wieczorem). Do pełni szczęścia potrzebny mi tylko idealny mężczyzna (i tu szereg podpowiedzi jak go zdobyć i udoskonalić), tarta z malinami na upalne popołudnia (koniecznie z odtłuszczonym mlekiem i trzcinowym cukrem) i poranne tai-chi na świeżym powietrzu (lub przy otwartym oknie i świergocie ptaków).

W pracy zachodzi mi drogę wesoły dyktator z kubkiem prawdziwej harmonii smaku i pyta, czy czytałam już w Wyborczej to czy tamto w Faktach po Faktach widziałam. A ja, że nie mam telewizora, a on, że telewizja nie tylko ogłupia, ale jest źródłem informacji o świecie, a ja, że mnie ogłupia, a on, że jestem głupia.

Potem słyszę od wyluzowanego sabotażysty, że jestem tchórz, bo mam pracę, czym ograniczam wolność i nie mogę funkcjonować jako trybik w machinie rynku, bo nigdy nie rozwinę skrzydeł, a od prężnego satrapy słyszę, że w tych czasach rezygnacja z dobrej roboty jest posunięciem na wskroś idiotycznym i że on na moim miejscu to po prostu by no wiesz, a nie, że niewiadomoco.

I znów przegląd prasy, tym razem sieciowej. Ktoś mi mówi - musisz to przeczytać. Ktoś, że to kompletna szmira. Ktoś, że słuchaj tylko siebie, a inny, że w Bogu odpowiedź. Ktoś jeszcze, żeby nie słuchać tego wyżej. Ktoś, że ten nad nim to Żyd, ktoś, że ten obok to pedał, a KTOŚ dużymi literami, że ten na dole ma mu possać.

Na spotkaniu z zaprzyjaźnionymi szantażystkami i męczennikami za wiarę słyszę, że jeśli nie pójdę na manifestację "Karmienie piersią nie jest obsceniczne" to znaczy, że nie szanuję własnej niezależności, nieważne, że karmić nie mam czym ani kogo. ("Tu chodzi o zwrócenie uwagi na problem!"). W knajpie, w której nie można już palić ("Nie chcemy śmierdzieć!"), śmierdzi potem.

W drodze powrotnej bank sugeruje, weź szczęście na kredyt, a billboard, uważaj na raka. Z lewej "pomidorowe nowości najwyższej jakości", z prawej "krew daje życie". "Natura wzywa", choć jestem "bestia z miasta", jest "jedna taka chwila" i "dwa powody do merdania". Smutny pan w wesołej czapeczce ma ulotki. "Kupuj na raty", "Żyj pełnią życia" i "Strzel sobie w łeb". Polska każe mi narzekać, Ameryka się uśmiechać. Muszę żyć powoli i przyglądać się światu z bliska, ale nie wolno mi zapominać, że wszystko zależy tylko ode mnie i mojej pracowitości.

Wracam do domu, robię kolację ("ostatni posiłek jedz dwie godziny przed snem") ale jej nie jem ("a dzieci w Afryce głodują"), zmywam ("skóra musi odpocząć") makijaż ("bądź atrakcyjna") i kładę się spać do świeżo wypranej pościeli z Ikei ("jak można nie używać płynu do płukania?"), nie czesząc przed snem włosów pięćdziesięcioma pociągnięciami szczotki ("tylko wtedy będą błyszczeć.).

I wiem, ("w dupach im się poprzewracało od tego dobrobytu"), że jestem rozpieszczoną histeryczką z globusem i spleenem w pakiecie, ale przecież czuję, że żyję w piekle. Za małym niestety, by zapisało się na kartach historii, zbyt oczywistym, na dotkliwy dramat. Ani to wojna, ani niewola. Ani cierpienie, ani rewolucja. Nie uszlachetnia, nie rozlicza. Bzdura niewiekopomna. Żadnych duchowych korzyści. Furror poeticus demens. Rejtana nie będzie. Piekło kompletnie bezużyteczne.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji