Artykuły

Z pożegnalną refleksją w tle

Przedstawienie stawia pytanie o sens żmudnego procesu tworzenia dzieła teatralnego - o spektaklu "Komedia teatralna" w reż. Grzegorza Kempinsky'ego w Teatrze im. Osterwy w Lublinie pisze Katarzyna Krzywicka z Nowej Siły Krytycznej.

Przedstawienie "Komedia teatralna" w reżyserii Grzegorza Kempinsky'ego jest polską prapremierą dzieła szwedzkiego autora Bengta Ahlforsa. Jego realizacja zbiegła się z czasem pożegnań w lubelskim teatrze. Jest to bowiem ostatni spektakl przed odejściem z lubelskiego teatru dyrektora artystycznego Krzysztofa Babickiego, wraz z którym do Teatru Miejskiego w Gdyni przenosi się kilku aktorów. Wydaje się, że zamknięcie tegorocznego sezonu (i 11 lat dyrekcji) lekką, autotematyczną komedyjką zostało strategicznie zaplanowane. "Komedia teatralna" to refleksyjna próba pożegnania z resztą zespołu, ale przede wszystkim z lubelską publicznością. Próbą, którą w imieniu wyjeżdżających podjął Grzegorz Kempinsky, znany w Lublinie m.in. z realizacji "Boga" według tekstu Woody'ego Allena. Babicki wiedział co robi, kolejny raz proponując właśnie temu reżyserowi współpracę.

Bengt Ahlfors, stosując tradycyjny motywu teatru w teatrze, pokazał jego kulisy. Widzowie podglądają więc pracę całego zespołu - od dramaturga, przez reżysera i aktorów, aż po inspicjenta i suflerkę. Uczestniczymy w zwykłej, codziennej próbie. Wszyscy pracownicy zachowują się luźno i naturalnie. W spektaklu Kempinsky'ego lubelscy aktorzy często wychodzą poza scenę, spacerują między rzędami, a niektórzy nawet kokietują piękne kobiety z widowni, burząc "czwartą ścianę". Nie są to jednak zabiegi nachalne i nie onieśmielają publiczności.

Tekst jest uniwersalny, ale z drugiej strony pozostawia przestrzeń na wkomponowanie aluzji dotyczących konkretnego teatru. W losach małomiasteczkowego, borykającego się z problemami finansowymi przybytku Melpomeny, w którym każda kolejna premiera jest coraz większą klapą, publiczność z łatwością doszukać się może lubelskich aluzji i w lot wyłapać wszystkie żarciki dotyczące kondycji dobrze znanego im teatru oraz zespołu. Także w śmiechu z grających w reklamach i serialach aktorów (w Lublinie to tak niewielka grupka, że od razu wiadomo, o kogo chodzi) wyczuć można nutkę ironii.

W "Komedii teatralnej" mamy do czynienia z kompozycją szkatułkową. Pracą zatrudnionych w teatrze kieruje tajemnicza osoba z zewnątrz. Nikt nie ma pojęcia, kim jest ten stary hippis wkładający im w usta kwestie, na które zaraz sami mieli wpaść i przerywający ich dłużące się kłótnie stwierdzeniami, że dla widzów takie poprowadzenie akcji jest nudne. Ta niezidentyfikowana postać to może sam Kempinsky realizujący ten spektakl, a może Demiurg organizujący ich życie, jak swoje autorskie przestawienie? Ta warstwa przede wszystkim jasno obrazuje naczelną myśl spektaklu: życie to teatr.

Matilda, reżyserka powstającego spektaklu (grana przez Jolantę Rychłowską) to wyrazista postać. Do sali najpierw wpada jej "Dzisas, kurwa, ja pierdolę", a dopiero potem naszym oczom ukazuje się ona - dynamiczna i silna blondynka. Wizerunkowo przypomina Krystynę Jandę, co pokazuje, jak trafnie szwedzki dramat został dostosowany do polskiej codzienności. Problemy finansowe, z jakimi boryka się jako dyrektor tego teatru, nasuwają od razu refleksję nad naszymi rodzimymi kłopotami (i znów oczyma wyobraźni widzimy Jandę i jej decyzję o udziale w reklamie telewizyjnej motywowaną zdobyciem pieniędzy na pokrycie kosztów związanych z prowadzeniem teatru). Obok Rychłowskiej ciekawą kreację stworzył Jerzy Rogalski. Inspicjent Oskar to dobry duch teatru, trzyma rękę na pulsie i potrafi znaleźć wyjście z najtrudniejszej sytuacji. Godzi pokłóconych aktorów (świetne role Moniki Babickiej i Szymona Sędrowskiego) i jest prawdziwym oparciem dla wiecznie zestresowanej reżyserki. Jako jedyny potrafi też odszukać stale zapodziewającego się dramaturga, piszącego na zamówienie tej ekipy sztukę. A autor jest hulaką i nieudacznikiem, pisać nie potrafi, ale lubi kobiety, mocne alkohole oraz obrażanie krytyków i dziennikarzy na konferencjach prasowych. I nazywa się... Bengt Ahlfors!

Takich mrugnięć okiem jest w tej satyrze na teatr więcej. Aktorzy z uśmiechem nazywają samych siebie prostytutkami i twierdzą, że "tylko wariaci robią teatr". W "Komedii teatralnej" obrywa się też publiczności i krytykom. Wyśmiewane zostały gusta widzów, ich zamiłowanie do kiczu. Krytycy zaś pokazani zostali jako koniunkturaliści, zbratani z twórcami, oceniający "po uważaniu". Widownię spektakl naprawdę śmieszy. Widać wiedzą, jak to jest na rodzimym podwórku...

Potem jest niestety gorzej. Matilda/Janda okropnie klnie, krzyczy i miota się po scenie zupełnie bez sensu. Ostre komentarze z początku spektaklu przemieniają się w drugiej części w napuszone sentencje i obrzucanie się przekleństwami. O ile początkowo były adekwatne do sytuacji, pod koniec spektaklu rozbijają jego strukturę. Najzabawniejsze sceny padają przywalone ciężkością wygłaszanych aforyzmów i prawd znanych od zarania dziejów. Na przykład takich, że życie jest teatrem i pokazuje jedyną prawdę. Na to widzowie wpadli przecież już na początku dzięki teatralnym chwytom. Słowa są tu zbędne.

Zakończenie komedii jest trochę smutne, pełne refleksji, nawet mimo odniesionego (wreszcie!) sukcesu zespołu małomiasteczkowego teatru. Stawia pytanie o sens żmudnego procesu tworzenia dzieła teatralnego i rolę reżysera. Czy jest on tylko przezroczystym trybikiem w maszynerii, którą odsłoniła ta komedia? Zastanowienie się nad tym ma sens, gdy mówimy o Teatrze im. Juliusza Osterwy w Lublinie. Zazwyczaj słyszy się, że widzowie przyszli zobaczyć nie konkretną pozycję repertuarową, ale nową rolę ulubionego aktora. Mało znani ogólnopolskiej publiczności aktorzy lubelskiego teatru są bożyszczami tutejszych kobiet, od nastoletnich po dojrzałe i ustatkowane. Za to rzadko docenia się poziom całego spektaklu i pracę reżysera włożoną w jego realizację. "Komedia teatralna", mimo że to sztuka "lekka, łatwa i przyjemna", każe jednak zastanowić się nad tym problemem. I to właśnie teraz, kiedy po 11 latach odchodzi Krzysztof Babicki, który dźwignął frekwencję w teatrze zmieniając jej liczbę z jednocyfrowej na blisko 90-procentową.

Dobrze, że odchodzący dyrektor wybrał na pożegnanie lekką komedię. I dobrze, że Grzegorzowi Kempinsky'emu i aktorom Osterwy udało się ją (mimo drobnych potknięć) zrealizować w tak zabawny sposób. Bo przecież nikt nie lubi smutnych pożegnań.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji