Artykuły

Przetrącona orgia we krwi

"Król Roger" w reż. Davida Pountneya w Teatrze Wielkim-Operze Narodowej w Warszawie. Pisze Jacek Hawryluk w Gazecie Wyborczej.

Król Roger biegał po scenie, bezskutecznie szukając scenicznej tożsamości. Roxana Olgi Pasiecznik nie mogła, bo złamała nogę.

Europa pokochała "Króla Rogera" Karola Szymanowskiego. Sankt Petersburg, Edynburg, Paryż, Bonn, Bregencja, Barcelona, Madryt - w tych miastach wystawiano w ostatnich latach operę naszego kompozytora. Nic więc dziwnego, że na inaugurację polskiej prezydencji w UE wybrano utwór Szymanowskiego, co więcej - w reżyserii Anglika Davida Pountneya, który ma dobrą rękę do pokazywania dzieł mało znanych. To jemu zawdzięczamy powrót na scenę "Pasażerki" Mieczysława Weinberga pokazanej na festiwalu w Bregencji (gdzie Pountney jest dyrektorem), a w 2010 roku przeniesionej do Warszawy. Podobnie rzecz się ma z "Królem Rogerem". Po premierze w Bregencji w 2009 roku inscenizacja trafiła do Barcelony. Teraz do Teatru Wielkiego - Opery Narodowej.

Pountney przedstawia historię Rogera gdzieś w zawieszeniu między współczesnością i antykiem. Nic tutaj nie jest jednoznaczne i oczywiste. Ze scenografii Raimunda Bauera wieje chłodem. Kluczowe role odgrywają kolory, to one dzielą spektakl, nasycają go, regulują napięcia. Przede wszystkim biel, do tego czerwień i czerń. Głównym elementem scenografii stały się ogromne schody - świątyni lub antycznego teatru. Już w pierwszym akcie ubrany na czarno chór na tle nieskazitelnej bieli - z oświetlonymi, skrajnie umieszczonymi postaciami Diakonissy i Archiereiosa - wprowadza nas do tego tajemniczego królestwa, w którym już za chwilę wszystko się zmieni. Czystość scenografii doskonale kontrastująca z nasyconą, głęboko emocjonalną partyturą okazała się świetnym pomysłem. To opozycja, która "tworzy" doskonałe warunki do jej odbioru. Ale na tym koniec komplementów.

Później padają same pytania z tym najważniejszym: kim jest dla Pountneya od początku rozedrgany emocjonalnie, błąkający się po scenie Król Roger? Jakby przeczuwał, że wraz z nadejściem Nieznajomego jego życie radykalnie się odmieni. Pojawienie się Pasterza, całego w złocie, w jego i tak chaotycznym życiu wzbudza jeszcze większy ferment. Gość jest wysłannikiem zupełnie innego świata, przedstawicielem odmiennego systemu wartości. Stąd napięcia. Ale u Pountneya ważniejszy od relacji między królem i Pasterzem jest stosunek obu mężczyzn do Roksany. Obaj jej pożądają.

Finał tej opowieści - już u Szymanowskiego wieloznaczny - komplikuje się tu jeszcze bardziej. Na scenie mamy barbarzyńską orgię. Wszystko i wszyscy skąpani są we krwi - zwierzęta składane zostają w ofierze. Ale nie tylko. Ginie też Roksana. Jest w tym finale coś przerażającego, ale do końca nie wiadomo, co się tu tak naprawdę wydarzyło. Błąkający się Roger zostaje sam. Bez królestwa, bez żony, bez najbliższych. W blasku rozświetlającego całość Słońca. Więc jednak triumfuje?

U Pountneya mamy wiele niekonsekwencji i uproszczeń. Spektakl jednak nie dorównuje dwóm realizacjom Mariusza Trelińskiego, zwłaszcza drugiej, wrocławskiej, która zamienia się w psychologiczny dramat w obrazach, które pamięta się długo - jak początek w bizantyjskiej świątyni w której hula wiatr. U Pountneya takich momentów nie ma.

Pod względem muzycznym polska premiera miała pecha. Olga Pasiecznik, która od lat znakomicie kreuje partie Roksany, złamała nogę. Wystąpiła jednak, śpiewając swą partię z boku sceny, chodząc o kuli, natomiast w spektaklu żonę Rogera grała Geertje Boeden, asystentka reżysera. Karkołomne to rozwiązane, stosowane jednak często w nagłych sytuacjach. Pasiecznik śpiewała pięknie, choć, co zrozumiałe, z dużym wysiłkiem. Partię Rogera wykonywał Mikołaj Zalasiński, i był to najmocniejszy punkt wieczoru, choć daleko mu było do paryskiej kreacji Mariusza Kwietnia. Dobrze wypadł Karol Kozłowski jako Edrisi. Niestety, nie mieliśmy Pasterza - o czym śpiewał Will Hartmann, wie zapewne tylko on sam. Jacek Kaspszyk poprowadził całość mądrze, inteligentnie postawił na budowanie dźwiękowych kulminacji, na emocje i namiętności, których w tym spektaklu nie brakuje.

Kolejna inscenizacja "Króla Rogera" pokazana w Polsce stała się faktem. To, że dzieło Szymanowskiego podoba się, i to nie tylko u nas, przestaje dziwić. Ale mieliśmy okazję oglądać ciekawsze inscenizacje.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji