Artykuły

Gdzie się ma podziać jednostka "metafizycznie czująca"?

W więzieniu albo w szpitalu wariatów - odpowiada w finale spektaklu Krystiana Lupy - Plazmonik Blodestaug, artysta, niewątpliwie metafizycznie uzdolniony. Plazmonik tak mówi, a podobnie zdaje się też sądzić reżyser. Dlatego po całym długim, bogatym, fragmentami hipnotyzującym przedstawieniu w uszach pozostaje ostatnia, zwycięsko-desperacka tyrada przywódcy "szarej masy", autora "bezimiennego dzieła", czyli rewolucji - Józefa Girtaka. Pozostaje również dzięki aktorstwu. Janowi Korwinowi-Kochanowskiemu udało się połączyć nastrój zwycięskiej radości z rozpaczą i melancholią. Krzyczący, zdzierający sobie gardło aż do zaplucia się Girtak - zwycięski "członek masy" - jest jednocześnie dziwnie melancholijnie usposobiony.

Przewaga tego "girtakowego" akordu w finale przedstawienia Lupy świadczy o interpretacyjnej posłuszności literze tekstu. Ale, ale - posłuszności? - zobaczymy... Lupa dołączył do swojej teatralnej wypowiedzi wypowiedź pisemną - manifest. Szalenie zawikłany, rozgorączkowany i dość niezrozumiały. W każdym razie manifest ten zatytułowany "Alchemia apokalipsy", świadczy o tym, że posłuszność w zakresie treści historiozoficznych była możliwa, bo była dość nieważna. Historia to zaledwie wycinek Lupowego myślenia o świecie, przemianach kosmicznych, pulsacji epok. (Lupa np. za Jungiem wymienia - drobnostkę - platoński miesiąc, ok. 2 000 lat, jako cykl rozwoju społeczeństw). Jeśli się więc patrzy przez taki okular, to doprawdy, jedna rewolucja wyda się błahostka albo, albo przeciwnie, jeśli jest tym zdarzeniem granicznym między epokami-kolosami, "międzyczasem", jak powiada Lupa, urasta do wymiarów apokaliptycznych. Lupa zdaje się tak sądzić i przelicytowuje Witkacego szerokością optyki.

Dobrze, tak to wygląda na papierze, a jak na scenie? Czy ze sceny zionie apokaliptycznymi nastrojami? I tak, i nie. W teatrze, jak się zdaje, nie można pokazać "treści" apokalipsy, można natomiast udatnie przedstawić jej "formę". Forma nie podlega jednak dyskursowi, lecz upodobaniom estetycznym. Dogasający świat w przedstawieniu Lupy będzie zabarwiony apokaliptycznie lub nie. Będzie to zależało od estetycznego poczucia końca świata, jakie ma widz. "Bezimienne dzieło" w reżyserii Lupy to wielobarwny, bogaty, fragmentami hipnotyzujący byt sceniczny. I tylko, jeśli przyznać, że koniec świata będzie pewnego rodzaju hipnozą, to było to przedstawienie apokalipsy. Natomiast, jeśli, jak mówi poeta: "przyjdzie to na łapkach kota", jeśli nicość po cichu przetrawi byt - to nie ma zgody. Spektakl Lupy jest, albowiem, pełną pozytywnością, kipiącą od kształtów i form, i daj nam Boże, więcej takich "teatralnych apokalips".

2.

Widziałam dwa przedstawienia "Bezimiennego dzieła". Pierwsze, premierowe i drugie ze stażem kilkumiesięcznym. Dość wyraźnie różniły się one między sobą. I właściwie te wszystkie pochwały są skierowane pod adresem pierwszego. Wrażliwość sztuk Lupy na trudy eksploatacji da się wytłumaczyć ogromną ważnością czasu, rytmu w jego przedstawieniach. Nie kształt, kontur, ciało aktora, żywa obecność są nie ważne, ale czas, rytm, niedostrzegalne nitki łączące działania aktorskie. Opóźnienie, brak łączności, brak synchronizacji genów powodują, że obraz sceniczny płowieje w oczach, nastrój rozpada się natychmiast. Dlatego też najlepsze sceny Lupy, te "transowe", to sceny, których rytm wzmocniony jest rytmem muzyki. Lupa w "Bezimiennym dziele" sam dobierał sobie materiał mityczny i zrobił to znakomicie (choć eklektycznie: Mahler i grupa "Maanam"). Efekt "metafizycznej dziwności", jaki uzyskał w dwóch miejscach, w II i IV akcie, zawdzięcza zestrojeniu plastyki obrazu z symultaniką zachowań aktorskich i muzycznym rytmem.

Teatr Lupy wymaga specyficznego aktorstwa, ale - może to dziwne - w tym osobliwym teatrze najlepiej wypadają najwybitniejsi aktorzy. Tak też było w "Bezimiennym dziele". Największą kreację stworzyła Ewa Lassek. Księżna Barbara w jej wykonaniu to stara, na wpół zwapniała arystokratka, która czasami tylko kontaktuje się jeszcze ze światem. Lassek świetnie pokazała zmurszałość Księżny. Brak koordynacji ruchów, grzechotkowatość ciała, głos zgrzytliwie zardzewiały - oto środki, jakimi posługuje się aktorka. Nie tylko Ewa Lassek zapracowała na wysoki poziom aktorski przedstawienia. Wybijają się również role Jana Korwina-Kochanowskiego, Jana Guntnera, Piotra Leszka Skiby, Edwarda Lubaszenki (choć Skiba,jest nierówny: w jednym spektaklu bardzo dobry, w drugim słaby, a Lubaszenko "grubieje", tzn. w późniejszym spektaklu, zapewne pod wpływem publiczności, wbudowuje w swoją rolę grube, komediowe efekty). Zupełnie odrębną, polegającą na zewnętrznej migotliwości, plastyczności, propozycję przedstawił Zygmunt Józefczak.

3.

Powróćmy do tytułowego pytania. Gdzie się ma podziać jednostka "metafizycznie czująca"? W więzieniu? W szpitalu wariatów? Lupa dopowiada Plazmonikowi (nie słowami, swoim spektaklem) jeszcze jedno miejsce.

W sztuce. W teatrze.

Nie jest to, według mnie, miejsce najgorsze.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji