Artykuły

"Bezimienne dzieło"

"Bezimienne dzieło" Stanisława Ignacego Witkiewicza po raz drugi - od prapremierowego przedstawienia w roku 1967, które przygotował dla Teatru im. J. Słowackiego Bronisław Dąbrowski - pokazano w Krakowie.

Dokonał tego odważnie z niejaką dezynwolturą reżyser, scenograf i autor opracowania muzycznego Krystian Lupa. Do programu dołączył obszerną, 9-stronicową wypowiedź zatytułowaną "Bezimienne dzieło - alchemia Apokalipsy". Realizator przedstawienia (w szerokim sensie tych słów) mówi o swych pierwszych wrażeniach, przedłużaniu aktów inspiracji, o przekazach symbolicznych i natręctwie w Bezimiennym dziele - grobie, pielgrzymkach, ucieczkach, cyklach, rzeczywistości mistycznej, egzorcyzmach, symetrii, czasie i przestrzeni napiętnowanych. Już samo wyliczenia podtytułów czwartej części owych wyznań mówi o niezwykłym materii pomieszaniu. Przecież w programie przedrukowano za Danielem C. Gerouldem (Stanisław Ignacy Witkiewicz jako pisarz) słowa wielkiego Witkacego: "W ostatnich czasach wiele dał mi do myślenia widok (inaczej nie mogę powiedzieć, bo niestety patrzyłem na to jak z loży nie będąc w stanie przyjąć w tym żadnego udziału z powodu schizoidalnych zahamowań) Rewolucji Rosyjskiej - od lutego 1917 do czerwca 1918. Obserwowałem to niebywałe zdarzenie zupełnie z bliska, będąc oficerem Pawłowskiego Pułku Gwardii, który je rozpoczął. Do czwartej roty zapasowego batalionu tego pułku, która rewolucję naprawdę zaczęła, miałem zaszczyt być później wybranym przez moich rannych żołnierzy z frontu... Zawdzięczam ten zaszczyt słabym zasługom negatywnym: nie biłem w mordę, nie kląłem "pamatuszkie", karałem słabo i byłem względnie grzeczny - nic ponadto: trzystu ludzi zamkniętych w ogromnej, pułkowej stajni przez kilka dni walczyło przeciw całej carskiej Rosji." Wreszcie trzeba przypomnieć za cytującym tu Witkacego autorem, że Bezimienne dzieło ma ekscytującą fabułę i ciągłą akcję, ma wszystkie tradycyjne części dramatu: ekspozycję, zawiązanie akcji, punkt kulminacyjny, zdemaskowanie i odwrócenie akcji, rozwiązanie.

Jest więc ta sztuka, opublikowana po raz pierwszy w roku 1962 i przed 15 laty zrealizowana na scenie - czymś innym, niż późniejsze rzeczy Stanisława Ignacego Witkiewicza, kiedy już przez ostrzejszą realizację zasady czystej formy każdy reżyser może sobie pozwolić na wyraźniejsze dowolności. Nie chce wypominać naszym wielkim i małym, że prawo do tej dowolności objawiało się głównie w fantazyjnych kostiumach szmatach i prawie do wrzasku aktorów, co zacierało sens dramatu Witkacego.

Krystian, Lupa postarał się o inny sposób zamazywania tego sensu przez rozciąganie akcji, przez programowe niejako zatrzymywanie jej, natrętną, przedłużoną ekspozycję tematu już w akcie pierwszym Rytuałach nocy - Polu w okolicy miasta stołecznego Centurii. Metoda biograficzna nie zawsze zdawała egzamin, przecież przed przytoczonymi tutaj wyznaniami Witkiewicza uciec się nie da. Bezimienne dzieło w sposób jasny, idąc prawie że ścieżką Teodora Dostojewskiego w Biesach wytyczoną, wykorzystując wyraźnie doświadczenia autora w okresie Rewolucji - staje się ciężkim orzechem do zgryzienia. Żartów nie ma: osoby występujące na deskach scenicznych muszą grać wyraźnie, trzymać się w tekście zarysowanej sylwetki i żadne inne oceny tutaj nie mogą być ważne.

Można więc powiedzieć, że Bezimienne dzieło Krystiana Lupy w zarysowaniu intrygi (rewolucja w rewolucji, burżujska mafia wykańcza inną mafię, mieduwalszczycy przegrywają z antymieduwalszczykami w momencie pozornego zwycięstwa tych pierwszych) budzi akceptację. Co więcej - scena zbiorowa aktu czwartego "Consumatum est" jakoby odwraca nastrój. To znaczy daje przez rozegranie scen na podeście, na poziomie parterowym, przez ukazanie figur - monstrów, ruchów - rzek na ekranie oraz sprowadzenie jakoby z zaświatów do poziomu parteru dawnych więźniów - poczucie spójności logicznej wszystkich elementów fabuły. Czy to wystarczy? Chyba nie.

Wydawało mi się, że akt drugi Rytuały dnia miał w sobie szybsze tempo. Było to niestety złudzenie. Od pierwszej sceny kopania grobu reżyser jakby zmuszał widza do celebrowania każdego gestu. Źle to wpłynęło na niektórych aktorów, chociaż znaczna część ich obroniła się przed tą rozwlekłością.

Na pierwszym miejscu spośród wykonawców należy postawić znakomicie usposobionego Edwarda Lubaszenkę, który w roli pułkownika Giersa był prawdziwym spiritus movens wielu... zagmatwanych przez wolne tempo, scen. Księżna Barbara w interpretacji Ewy Lassek wespół z Haliną Wojtachą stworzyły coś w rodzaju osobnego przedstawienia: były to wyraźnie carskie frejliny, zdziwione niczym przyjaciółki cesarzowej rewolucją tyleż pałacową, co groźną w skutkach społecznych dla nieposkromionych posiadaczy. Monika Niemczyk, która wystąpiła najznakomiciej z Plazmonikiem - Piotrem Leszkiem Skibą w scenach więziennych, wyraźnie pod koniec przedstawienia odnalazła siebie w roli osoby tyleż temperamentnej, co rozumiejącej zagmatwania rewolucji. Jan Guntner w roli Plazmodeusza był nieco z innej parafii, przypominał raczej karykaturę z wieku XIX, średnio miły staruszek nie był przecież tym "napisanym" przez Witkacego kontrapunktem wydarzeń, kiedy ma zapraszać na kawę do domu...

Bardzo mnie zmartwiła rola Jana Nowickiego (gra ją zamiennie Ryszard Łukowski). Zastanawia mnie, w jaki sposób Lupa dopuścił do pewnego zwichrzenia roli Cyngi? Jeszcze raz powtarzam: zwolniona akcja mogła Nowickiego - aktora o znakomitej ekspresji - wytrącić niejako z przyrodzonych warunków. Cynga jest człowiekiem w dziele Witkacego przegrywającym podwójnie. Nowicki w tej roli jakby uwierzył warunkom zewnętrznym, to zaś jest za mało, o wiele za mało na próbę pokazania "alchemii Apokalipsy". Bardzo ładnie zagrane były epizody z Marią Zającówną-Radwan, która jako Kobieta za oknem stworzyła nastrój półświatka, pół meliny, pół wytworności. Jan Korwin-Kochanowski w roli Józefa Leona Girtaka, który wykańcza mieduwalszczyków pod koniec przedstawienia (jakby celowo się nie eksponując w akcie drugim) wystrzelił doskonałym szkicem postaci. Anna Chudzikiewicz jako Klaudestyna, Zygmunt Józefczak jako Książę Padoval, Henryk Majcherek jako Pierwszy grabarz, Rajmund Jarosz jako Flowers nie zawsze stanowili tło dla ról prowadzących.

Bezimienne dzieło jest sztuką dość skomplikowaną i styczniowa premiera jeszcze raz uprzytomniła nam, że reżyserzy i aktorzy powinni się raczej trzymać ziemi faktów. Ta znajduje się w tekście. Tekst mówi wyraźnie o przeczuciach i przerażeniu, które dopełniło się po latach w wielu dziełach Witkacego, w jego strasznej samobójczej śmierci.

Mam nadzieję, że przedstawienie w Teatrze Kameralnym w Krakowie nabierze szybszego tempa po kolejnych spektaklach. Wpłynęłoby to znakomicie nie tylko na wytrzymałość widzów, ale i na czytelność intrygi scenicznej. Jest to być może marzenie zbyt bezczelne, ale recenzenci w znacznej części mają to do siebie, że czytają dramaty i wypowiedzi reżyserów.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji