Artykuły

Ostatnie obroty

O VII edycji Festiwalu Teatrów Tańca Zawirowania pisze Katarzyna Piwońska z Nowej Siły Krytycznej.

Na finiszu "Zawirowań" uwagę zwracały szczególnie trzy spektakle: "Loss-Layers" grupy A.lterS.essio, "Dobles" Compagnie José Besprosvany i "Fame" LeeSaar The Company. Zwłaszcza pierwszy z projektów w moim mniemaniu zasługuje na to, by poświęcić mu więcej miejsca. Najpierw jednak krótko o pozostałych.

"Dobles" przygotowane przez belgijską kompanię José Besprosvany opiera się w takim samym stopniu na ruchu, co na tekście, przy czym punktem wyjścia jest właśnie słowo. Prezentowana historia to opowieść o kłótni pomiędzy Głosem i Ciałem. W tej opozycji zawiera się antynomia pomiędzy tym, co wolne, ulotne, duchowe, a ciężkie, materialne, stabilne. Warstwa formalna spektaklu ulega więc rozdwojeniu: na scenie pojawią się dwie aktorki, dwa krzesła i stoły - wszystko w kontrastowych kolorach: pomarańczowym i czarnym. Sekwencje pełne humoru, choć oparte na rywalizacji Głosu z Ciałem, będą zmierzały do ukazania nierozerwalnych związków łączących to, co pozornie odrębne. Nie jest to odkrywanie Ameryki, ale bardzo efektowna ilustracja tego zagadnienia - na tyle, że porwała publiczność mimo braku tłumaczenia z języka francuskiego.

W "Fame" przedmiotem zainteresowania LeeSaar The Company staje się tytułowe zagadnienie sławy. Pięć kobiet i jeden mężczyzna próbowali swoich sił w różnych konwencjach ruchu. Da się rozpoznać odwołania do gatunków filmowych - jak np. western czy film sensacyjny - oraz występów gwiazd muzyki (część utworów wykonywana na żywo). Jeżeli mamy mówić o zjawisku sławy we współczesności, to wiąże się ona z aktorami i piosenkarzami, w dalszej kolejności dodałabym jeszcze sportowców. W spektaklu osiągnięcie sławy stanowi potrzebę, dla której ludzie gotowi są na wiele - również kompromitację i poniżenie. To czyni z niej pewien fenomen społeczny. Specyfika "Fame" wynika z napięcia pomiędzy tańcem a momentami pauzy - aktorzy zamierają w skomplikowanych pozycjach, niczym zatrzymani na stopklatce. W efekcie ruch staje się czymś bardzo sensualnym i silnie, wręcz magnetyzująco, oddziałującym na widza.

"Loss-Layers" A.lterS.essio

Fabrice Planquette czyni tematem swoich scenicznych produkcji walkę. W "Loss-Layers" miała to być - jak głosiła zapowiedź - walka człowieka z samym sobą. Po obejrzeniu spektaklu wydaje mi się jednak, że pole bitwy nie znajdowało w ludzkim wnętrzu - konflikt przebiegał na linii "ja" - otoczenie. Yum Keiko Takayama - tancerka i autorka choreografii zarazem - została wrzucona w komputerowo wykreowaną przez Planquette'a przestrzeń i właśnie z nią mierzy się w przedstawieniu.

Na białym kwadratowy podeście zajmującym środek sceny wyświetlane są abstrakcyjne videoprojekcje. Jest to rzeczywistość zdecydowanie nieprzyjazna, a wręcz wroga człowiekowi. Obraz ulega gwałtownym przekształceniom, wymuszając również modyfikacje ruchu Yum Keiko Takayamy. Z upływem czasu performerka zaczyna pełnić funkcję podrzędną wobec obrazów. Również dźwięk nie jest sprzymierzeńcem artystki - partneruje raczej projekcjom niż tancerce. Warstwę muzyczną najlepiej określają słowa: natarczywa, ogłuszająca, przenikliwa. Mocno stechnicyzowana, przywodzi na myśl przestrzeń cybernetyczną - atakuje ucho odbiorcy, drażni nieprzyjemnymi dźwiękami pojawiającymi się niespodziewanie. Cisza, w którą wychodzimy po opuszczeniu Sali, przez moment staje się doświadczeniem kojącym.

Jako że projekcje nie przedstawiały obiektów rzeczywistych ani nawet nie nawiązywały do realności, na pierwszy plan wysuwała się sama obecność medium w spektaklu. Nie sposób wówczas nie pomyśleć o tym, jak daleko technologia wdarła się w naszą codzienność - świat naszpikowany elektroniką stał się naszym naturalnym środowiskiem. Zauważamy to dopiero, gdy coś przestaje funkcjonować. W "Loss-Layers" performerka na początku próbuje ruchem podążać za narzucanym przez obrazy rytmem i organizacją przestrzeni. Jej możliwości okazują się jednak niewystarczające wobec zabójczego tempa narzucanego przez videoprojekcje. Dlatego Yum Keiko Takayama odrywa się tańcem od medialnego szturmu, ruchy zaczynają przypominać błądzenie po omacku, gorączkowe poszukiwanie punktu oparcia, którego nie ma. Od tego momentu ruch przechodzi w butoh - tak jakby właściwa tej estetyce totalna obecność miała być ostatnią deską ratunku, rozpaczliwym krzykiem o potwierdzenie prawa do istnienia. Performerka nie poddaje się, chociaż jej sylwetkę trudno wyłowić okiem ze sceny spowitej białym dymem i mlecznym światłem. A szkoda - bo taneczna sprawność Takayamy jest imponująca i warto byłoby zobaczyć ją bez medialnego naddatku. Być może wtedy mogłaby nam opowiedzieć ruchem o stratach ponoszonych przez człowieka w walce z samym sobą. I nie wątpię, że byłoby to widowisko o wiele bardziej porywające.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji