Artykuły

Komediant i męczennik

Adam Hanuszkiewicz po latach znów wystawił "Miesiąc na wsi" Turgieniewa

Prawie dwieście lat temu wytworny pan Turgieniew napisał "Miesiąc na wsi" - komedię w 5 aktach. Kilkadziesiąt lat temu równie wytworny pan Hertz rzecz na polski przetłumaczyły a w jakiś czas potem błyskotliwy pan Hanuszkiewicz utwór ten wystawił na scenie. Głównie po to, by pokazać, jak błyskotliwie, po hondach i drabinach, umie także posłużyć się psami. Podobało się to.

Ileż jednak pokładów zadufania musiało się od tego czasu nawarstwić w duszy błyskotliwego ongiś pana Hanuszkiewicza, skoro odważył się ponieść ryzyko powtórzenia tego zamierzchłego sukcesu, czyli samego siebie sprzed lat. Poniósł to ryzyko i przegrał. Przegrał, uznał się za świętego męczennika (o czym sam pisze w programie wznowionego "Miesiąca na wsi") i nadal niczego nie rozumie.

Nic atoli w tym dziwnego. Musi bowiem reżyser mieć nie byle jaki mętlik w głowie, skoro mimo tylu lektur nie zdołał zrozumieć, co dla Turgieniewa znaczy słowo komedia. I w jakiejże musi tkwić niewoli u polonistów od pana Zagłoby, skoro robi z "Miesiąca na wsi" rzecz dydaktyczną i moralizatorską a la Konopnicka. A jakież tej głupocie towarzyszyć musi prostactwo, skoro utwór utkany z turgieniewowskich subtelności, delikatności, niedomówień i aluzji reżyser szpikuje brutalnością, wygłupem i chamstwem. A na dodatek paskudzi spektakl nie tylko źle tym razem użytymi psami, lecz i tandetnie zastosowaną muzyką z głośnika.

Ile też trzeba umysłowego niedołęstwa, aby na scenie nie dać sobie rady z jasno w tekście Turgieniewa zarysowaną akcją dramatyczną? I aby ni w pięć, ni w dziewięć przydawać na chwilę rys tragiczny głównej postaci komedii, z której na scenie robi się niesmaczną farsę? I jakiż to był szatański podszept, który sprawił, że reżyser uległ i toleruje w swoim przedstawieniu grzeszny kontrast między dobrą scenografią a szmacianymi kostiumami? I że właśnie do pełnego wdzięku "Miesiąca na wsi" wynajął wyłącznie aktorów całkowicie pozbawionych wdzięku?

Publiczność śmieje się z nich, kpi sobie w żywe oczy z aktorów lojalnie usiłujących pokazać, jak reżyser zrozumiał Turgieniewa. A reżyser myśli, że kupił sobie tę publiczność; że podoba jej się przedstawienie klasyka, po hanuszkiewiczowsku granego pod publiczkę.

Jakież to jednak męczeństwo, przyznać trzeba, przykre męczeństwo, tak całymi latami robić komediancką karierę miedzy Pragą a Mokotowem. I ostatecznie na darmo.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji