Artykuły

Igor w tłumie

Po ostatniej premierze w warszawskim Teatrze Wielkim można sądzić, iż dyrektor Robert Satanowski lubi wyłącznie dzieła monumentalne. Jeszcze nie przebrzmiały echa inscenizacji "Pierścienia Nibelunga" (w sumie około 20 godzin muzyki), a już pokazano pomnik innej kultury muzycznej - "Kniazia Igora" Aleksandra Borodina.

To kwintesencja rosyjskiej opery, która upodobała sobie wielkie freski historyczne. W warstwie muzycznej wykorzystuje elementy ludowe i starocerkiewne, w teatralnej zaś w przeciwieństwie do włoskiej klasyki operowej bohaterowie wraz ze swymi przeżyciami giną w tłumie. Rzeczywistym bohaterem "Kniazia Igora" czy "Borysa Godunowa" jest zbiorowość społeczna.

Z pięciu obrazów, z jakich skomponowano warszawskie przedstawienie "Kniazia Igora", tylko jeden (na dworze księżnej Jarosławny) ma bardziej kameralny charakter. Reżyser Laco Adamik wczuł się w konwencję i wszystko przebiega tak jak w monumentalnym spektaklu operowym przebiegać powinno. Chóry zajmują poczesne miejsce na scenie, gdy trzeba ustępują miejsca tancerzom lub solistom, a w czwartej godzinie przedstawienia dla ożywienia atmosfery (ostatni akt jest dramaturgicznie najsłabszy) wprowadzano na scenę dwa najprawdziwsze rumaki. Te także w wielkim widowisku operowym są niezbędne.

Miłośnicy tradycyjnej opery będą zatem usatysfakcjonowani. Proporcje między atrakcyjnością muzyczną a widwiskową zostały utrzymane. Cieszą oczy ładne kostiumy Barbary Kędzierskiej. Z drugiej strony Teatr Wielki za dyrekcji Roberta Satanowskiego wypracował swój własny styl teatralny i dziś tak staranna, ale konwencjonalna inscenizacja jest na tej scenie szlachetnym anachronizmem.

W obsadzie premierowej doszła do swoistego pojedynku. W obozie nowogródzkim wystąpili przede wszystkim radzieccy goście, wśród Połowców dominowali rodzimi wykonawcy. Wynik pojedynku jest remisowy, a skorzystała z tego publiczność. Z kwartetu gości wyróżnić trzeba przede wszystkim znakomitego basa Walentina Piwowarowa i barytona Romana Majborodę. Para Larysa Szewczenko i Władymir Szczerbakow to sopran i tenor o typowym rosyjskim brzmieniu, więc przydatnym w interpretacji tej muzyki. Wśród Połowców zachwycała pięknem głosu Ewa Podleś, jedyna właściwie interpretująca muzykę Borodina z taką żarliwością emocjonalną. Świetny był również Andrzej Saciuk jako chan połowiecki, zabawnie zaś w charakterystycznych rolach wędrownych grajków Czesław Gałka i Jacek Parol.

Przedstawienie ma oczywiście jeszcze kilka atutów. Ładne tańce połowickie ułożył Henryk Konwiński. To największa muzyczna atrakcja opery i tak też zostały potraktowane przez orkiestrę, która po nie najlepszym wstępie z upływem czasu odnajdywała się w muzyce Borodina. Osobne słowa uznania należą się chórowi przygotowanemu przez Bogdana Golę, bo bez chóru nie byłoby tego spektaklu.

"Kniazia Igora" w tym wydaniu można zatem pokazywać za granicą, co już niebawem nastąpi, będzie on też miał swoich widzów w kraju. Ze swej strony chciałbym wszakże prosić w przyszłości o coś bardziej kameralnego. Chyba już w przyszłym sezonie, bo w tym czeka nas jeszcze nowa inscenizacja pomnika własnej kultury, czyli "Halka" Moniuszki.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji