Artykuły

Tępię gwiazdorskie postawy

- Nigdy nie myślę o postaci jako o głosie pokolenia. Rzucam się na rolę i przefiltrowuję przez siebie. Jestem otwarta na nowe: na proces. Staram się nie ograniczać siebie wyimaginowanym wizerunkiem, tylko poczuć moment, w którym spotykam się ja i temat zadany przez reżysera. W ten sposób trafiam na trop postaci, a potem rozwijam ją w sobie - mówi ROMA GĄSIOROWSKA, aktorka TR Warszawa.

Z Romą Gąsiorowską rozmawia Jacek Cieślak

Rz: Zagrała pani w najważniejszych spektaklach i filmach ostatnich lat. Czuje pani, że tworzy portret młodej Polki, która próbuje się odnaleźć w nowych czasach?

Roma Gąsiorowska: Nigdy nie myślę o postaci jako o głosie pokolenia. Rzucam się na rolę i przefiltrowuję przez siebie. Jestem otwarta na nowe: na proces. Staram się nie ograniczać siebie wyimaginowanym wizerunkiem, tylko poczuć moment, w którym spotykam się ja i temat zadany przez reżysera. W ten sposób trafiam na trop postaci, a potem rozwijam ją w sobie. Oddaję się każdej postaci, którą gram. Jestem wrażliwa na to, co mnie otacza: na chwilę, na siebie w tej chwili, na innych. Być może to cechy współczesnej kobiety.

Kiedy Grzegorz Jarzyna szukał nowych aktorów do TR Warszawa, mówił, że chce, by jego zespół odmłodzili ludzie z realu, a nie gwiazdy. Współtworzy pani od lat nowe oblicze TR. Jaki jest real, z którego pani przyszła?

W szkole teatralnej byłam postrzegana trochę jak dziwak, trochę jak brzydkie kaczątko, o niescenicznej - według obowiązującego klasycznego modelu - urodzie. Zawsze skrajna w emocjach, dzika, zwierzęca. Myślę, że taką mnie spotkał na swojej drodze Grzegorz. Pasowałam do jego koncepcji, trafiłam do projektu TR Warszawa i w nim zaczęłam się kształtować. Nabierałam świadomości, rzucana na głęboką wodę. Lubię taką pracę, takie tempo, kiedy ktoś dużo ode mnie wymaga. Rozwijam się wtedy. To jest real. Przy tym nigdy nie miałam w sobie pędu ku sławie - raczej pokorę i chęć przeżywania, doświadczenia. Nadal nie czuję się gwiazdą. Nie lubię tego określenia. Zawsze kojarzy mi się negatywnie. Staram się być czujna na pułapki ego i zawsze myśleć o ekipie danego projektu jak o teamie równorzędnych twórców. Lubię zespołowość. Raczej tępię gwiazdorskie postawy.

Jak wygląda Polska z perspektywy Bydgoszczy, gdzie się pani urodziła i wychowała?

Zawsze chciałam stamtąd uciec. Nigdy nie wyobrażałam sobie, że mogłabym tam spędzić całe życie - więc wyjechałam. Tak robi większość kreatywnych młodych ludzi, którzy się w Bydgoszczy urodzili, bo niestety oferuje mało możliwości rozwoju. Blisko jest Toruń. Niedaleko Poznań. To miasta bardziej nastawione na rozwój młodych ludzi. Myślę, że Bydgoszcz to tylko jedno z miast, jakich jest w Polsce mnóstwo.

Zagrała pani w "Londyńczykach". Myślała pani kiedykolwiek o emigracji?

Owszem, i nadal tego nie wykluczam.

Film idealizował życie emigrantów. Jak naprawdę wygląda?

To bardzo indywidualna sprawa. Zależy pewnie od szczęścia, ale też w dużej mierze od wykształcenia i potrzeb kraju, do którego się wyjeżdża. Mam przyjaciół, którzy osiągają sukcesy w różnych miejscach świata. To bardzo kreatywni, wykształceni, pewni siebie ludzie. Myślę, że jeśli się wierzy w swoje marzenia i je skonkretyzuje - to się spełniają.

Ale pani bohaterka w "Ki" pokazuje, że poczucie stabilizacji dla młodego pokolenia jest czymś nieosiągalnym.

Jest coraz więcej możliwości bycia kimś, osiągnięcia czegoś. Mamy dostęp do ogromnej pożywki dla naszej ambicji, jednak nigdy nic nie jest łatwe. Mam wrażenie, że jeśli chcesz coś osiągnąć w Polsce - musisz zbroić się jak czołg, mieć cel i nie zważać na przeciwności. Jako pierwsze pokolenie, któremu może się udać, jesteśmy poddani ogromnej presji.

A czy zmienia się kodeks moralny młodego pokolenia?

Z pokolenia na pokolenie zmienia się kodeks moralny. Teraz wszystko pędzi, wali się i pali. Jest mocno, dużo, wysoko, szeroko. Różne wartości nabierają innego znaczenia, ale chyba dobro i zło zawsze były niełatwe do określenia. W zasadzie trudno powiedzieć, co to znaczy "kodeks moralny". Myślę, że i tak każdy w pewnym sensie tworzy swój własny i zawsze tak było - bez względu na okoliczności.

Czy Polska jest makietą nowoczesności, iluzją z Photoshopu - taką jak w "Wojnie polsko-ruskiej"; zakłamaną jak w "Dwojgu biednych Rumunach mówiących po polsku" i zmitologizowaną niczym w "Między nami dobrze jest"?

To pytanie do autorów - Doroty Masłowskiej i Przemka Wojcieszka. To świat widziany ich oczami. Ale w ogromnej mierze się z nimi zgadzam.

"Sala samobójców" to wstrząsający portret poszukiwań bliskości w Internecie, miłości odrzuconych i nieprzystosowanych. Czy zauważa pani, że pani pokolenie żyje drugim życiem w sieci?

Wiem, że ten problem istnieje, i widzę, że na dużą skalę. Mnie zupełnie to nie dotyczy. Młodzi ludzie nie potrafią dziś żyć bez gadżetów i Internetu, a dzieci oglądają agresywne bajki w 3D. Nie potrafię sobie wyobrazić, co dziecko wtedy przeżywa i jak to zmienia świadomość. W necie możesz być każdym, możesz spełnić tam swoje największe pokusy, zawsze znajdziesz akceptację kogoś podobnego do siebie. To złudzenie bycia blisko, bycia w społeczności, bycia w rodzinie. A przy tym to ogromne źródło wiedzy - nie zawsze prawdziwej. Fenomen komunikacji, zjadacz czasu i lampa Alladyna. Cieszę się, że nie musiałam tego doświadczać jako nastolatka.

Zetknęła się pani z Andrzejem Wajdą w "Tataraku" i Jerzym Stuhrem przy "Pogodzie na jutro". Jakie to były doświadczenia?

Jerzy Stuhr, i zawsze to powtarzam, był moim nauczycielem. Opiekuńczym, wyrozumiałym, dającym wiarę. Przeprowadził mnie łagodnie przez trudne tematy, uczył języka filmu, świadomości środków, jakich używam. Każdemu debiutantowi można by życzyć takiego reżysera. Przy moim debiucie filmowym poznałam też Edwarda Kłosińskiego...

... jego śmierć wpłynęła na powstanie "Tataraku". Film był mu dedykowany.

Wspominam Edwarda Kłosińskiego jako cudownego człowieka. Tym bardziej spotkanie z panem Andrzejem Wajdą było dla mnie wyjątkowym wyróżnieniem. Czułam się zaszczycona, mogąc uczestniczyć w tak intymnym projekcie, jakim był "Tatarak". Choć pojawiłam się w niewielkim epizodzie, atmosfera tamtego dnia była magiczna. Czułam szacunek i niezwykle podniosłą, twórczą atmosferę pracy. Świadomość, że to, co się dzieje nie tylko na poziomie filmu, ale wkracza w prywatne życie jego twórców, i to głęboko - aż mnie zawstydzała. Móc brać w tym udział - to niepowtarzalne. Daje dużo do myślenia.

Skąd się wzięła pani kolekcja i butik Natinaf? Od dawna pani grzebała w "naszym powierzchownym ja" - jak to pani nazywa?

Kolekcja "Stara bardzo" to kolejny etap mojego rozwoju. Przez te wszystkie lata od ukończenia szkoły - ciągle, równolegle - rozwijałam w sobie pasję związaną z modą. Zawsze, w dużej części, wyrażałam siebie poprzez ubranie. Fascynuje mnie to i sprawia ogromną frajdę. Kiedy założyliśmy z przyjaciółmi artystami Stowarzyszenie Twórców Sztuk Wszelkich, zaczęłam zajmować się stylizacją sesji do magazynów i na potrzeby własne. Potem przyszła kolej na kostiumy w offowych spektaklach moich przyjaciół czy stylizacja zespołu 3boys move i Comy z Piotrkiem Roguckim.

Czym nas pani zaskoczy w Natinaf?

To miejsce w Internecie, gdzie chcę połączyć art & business. To sklep, w którym będą nie tylko kreacje mojego autorstwa, ale również komis z propozycjami moich znajomych, dział vintage i akcesoria. Moim marzeniem jest, żeby Natinaf rozwijał się również jako platforma wymiany nowej myśli w sztuce. Stał się pretekstem do tworzenia i eksperymentowania na polu wideo-artu i performance'u. Inauguracja Natinaf miała właśnie taki charakter - szokujący, zaskakujący. Mało było w niej samej mody, więcej mnie. Odważyłam się zrobić debiutancką kolekcję i na jesień szykuję kolejne wydarzenia. Chcę eksperymentować. Nie zamykać się w jednym nurcie sztuki.

Co z teatrem?

Przygotowujemy premierę w TR Warszawa. Ma się odbyć 16 września. Reżyseruje Rene Pollesch, który cztery lata temu wystawił u nas "Ragazzo dell'Europa". Lubię pracować z reżyserami z zagranicy. To bardzo odświeża i daje dystans. Spojrzenie Pollescha na wiele spraw jest zupełnie inne od przyjętego u nas. Tworzymy spektakl od samego początku wspólnie. Aktor nie jest jedynie odtwórcą, lecz współautorem. To bardzo przyjemne.

To jest najważniejsze w aktorstwie?

Najważniejsze, żeby zachować równowagę.

Jej postaci tworzą bogaty portret współczesnej

Polki, która wchodziła w dorosłość w drugiej dekadzie wolnej Polski, w czasie ekspansji elektronicznych mediów, Internetu i agresywnego marketingu.

Gąsiorowska studiowała w krakowskiej PWST, gdzie jej profesorem był Jerzy Stuhr. Zagrała w jego "Pogodzie na jutro". Karierę teatralną rozpoczęła w TR Warszawa Grzegorza Jarzyny. Dużą rolę w jej dorobku odgrywają postaci wykreowane na podstawie dramatów i prozy Doroty Masłowskiej - w "Dwojgu biednych Rumunach mówiących po polsku" (reż. Przemysława Wojcieszka), "Między nami dobrze jest" (reż. Grzegorza Jarzyny), a także w filmie "Wojna polsko-ruska" Xawerego Żuławskiego. Kreację stworzyła również w debiucie Jana Komasy "Sala samobójców". Na premierę kinową czeka film "Ki" (reż. Leszek Dawid). Za udział w nim otrzymała nagrodę za najlepszą rolę kobiecą na festiwalu w Gdyni.

W Internecie działa artystyczno-modowy butik aktorki.

Londyńczycy

18.25 | TVP 1 | Piątek, Wtorek, środa | 18.20 | poniedziałek

Londyńczycy 2

18.25 | TVP 1 | Czwartek

Moja nowa droga

5.10 | Kino Polska | Niedziela

Pitbull

23.55 | TVP 2 | Środa

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji