Artykuły

Valjeanowie, "kościelniaki" i dzieciaki

To był dobry sezon. Nie rewelacyjny, ale całkiem niezły - musicale i spektakle muzyczne sezonu 2010/2011 opisuje Agnieszka Serlikowska z Nowej Siły Krytycznej.

Skoro operetka jest nazywana gorszą siostrą opery, kim w tym rodzinnym układzie jest musical? Ubogim bratem? Niechcianym krewnym? Jakkolwiek by go nie nazwać, to dorastające w pogardzie dziecko ciągle się rozwija. W kraju funkcjonuje kilkanaście placówek wystawiających musicale. Część z nich - jak Teatr Muzyczny im. Danuty Baduszkowej w Gdyni czy Teatr Muzyczny Capitol we Wrocławiu - ma w swoim repertuarze właściwie wyłącznie tego typu propozycje. Spektakle, które można nazwać klasykami gatunku (jak "My Fair Lady" czy "Skrzypek na Dachu") przeplatają się z zachodnimi hitami na licencji oraz - co najważniejsze - z coraz większą liczbą autorskich, rodzimych produkcji. Musicale zbliżone formą do opery i operetki występują obok rockowych (docelowo przeznaczonych dla młodszej widowni), a przedsięwzięcia rozrywkowe sąsiadują z tymi, które próbują walczyć z konwencją i podejmować ważne społeczne tematy. W minionym sezonie teatralnym miało miejsce około trzydziestu premier musicali i spektakli muzycznych. Spróbuję zatem sporządzić subiektywny przegląd rynku musicalowego sezonu 2010/2011 w Polsce.

Między Jean Valjeanami a Wedekindem

Wrzesień rozpoczął się od huku medialnej kampanii reklamowej i strzałów na scenicznej barykadzie. Do Teatru Muzycznego Roma wkroczyli słynni "Les Miserables". Przedstawienie oparte na powieści "Nędznicy" Wiktora Hugo jest obecnie jednym z najbardziej znanych musicali na świecie. Warszawska Roma sprostała wymaganiom licencji i zaprezentowała produkcyjny majstersztyk. Świetnie przygotowani aktorsko i wokalnie artyści oraz widowiskowa - ale nie efekciarska - inscenizacja, która pozwoliła wybrzmieć emocjom oraz melodiom- to wszystko złożyło się na najlepszy w moim odczuciu spektakl tego teatru. Najlepszy nie oznacza jednak najchętniej oglądany. Nie sprawdza się w tym przypadku przyjęta przez Romę formuła grania tego samego musicalu sześć dni w tygodniu przez cały sezon. Widzowie, którzy przyzwyczaili się do lżejszych produkcji i po kilkanaście razy oglądali dużo słabszego "Upiora w Operze", nie pojawiają się już na "Les Miserables" tak chętnie. Skutkiem tego odpływu fanów było odwołanie kilku spektakli pod koniec sezonu - prawdopodobnie z powodu dużej liczby niewykupionych biletów.

Warto zwrócić uwagę, że wersja Romy nie jest pierwszą krajową inscenizacją "Les Miserables". Prapremiera tego musicalu - pod przetłumaczonym na polskim tytułem "Nędznicy" - odbyła się w 1989 roku w Teatrze Muzycznym w Gdyni. Jednym z odtwórców roli Jean Valjeana był wówczas Jerzy Jeszke. Aktor, który jako jeden z niewielu zrobił światową karierę, w październiku powrócił na scenę Teatru Muzycznego im. D. Baduszkowej, by zagrać Króla Artura w "Spamalocie". Gdyńskie otwarcie sezonu to broadwayowski hit. Prześmiewczy, komediowy musical , którego fabuła oparta jest na filmie "Monty Python i Święty Graal". Dyrektor teatru, a jednocześnie reżyser spektaklu, Maciej Korwin, wynegocjował tzw. wersję non-replica (autorską wersję inscenizacji), która pozwoliła mu wpleść do produkcji nawiązania do polskich legend, muzyki rozrywkowej i rodzimej sceny musicalowej. Dzięki temu powstała pierwsza w Europie inscenizacja autorska, paradoksalnie chyba bardziej widowiskowa niż pierwowzór, która zyskała nie tylko sympatię widzów, ale też amerykańskiego licencjonodawcy. Zaowocowało to dłuższą współpracą, w wyniku której w nadchodzącym sezonie pojawi się kolejny hit, "Shrek".

Również z Broadwayu wywodzi się "Przebudzenie Wiosny" ("Spring Awakening"), zaprezentowane w kwietniu w Teatrze Rozrywki w Chorzowie. Oparty na sztuce Wedekinda spektakl - w zamyśle bardziej dramatyczny niż rozrywkowy - opowiada o problemie budzenia się seksualności wśród młodzieży na tle konfliktu pokoleniowego i porusza takie tematy jak aborcja, homoseksualizm, samobójstwa wśród nastolatków. Niestety polska inscenizacja postawiła na widowiskowość. Rozmazały się emocje, za głośna muzyka i złe tłumaczenie zagłuszyły ważne teksty i wyszedł przeciętny spektakl muzyczny z bajeranckimi multimediami. Zdecydowanie największa klapa tego sezonu.

"Lalka", "Lalka", a co po "Lalce"?

No dobrze, skoro najważniejsze premiery tego sezonu były spektaklami na licencji, to gdzie podziały się wspomniane przeze mnie na wstępie produkcje autorskie? Pod wieloma względami to był sezon "Lalki" [na zdjęciu] Wojciecha Kościelniaka i Teatru Muzycznego w Gdyni. Nominacja dla reżysera do Paszportu Polityki, Teatralna Nagroda Muzyczna im. Jana Kiepury za najlepszy spektakl i za najlepszą reżyserię, Gwarancja Kultury, pierwszy w historii musical pokazany na Warszawskich Spotkaniach Teatralnych - ten w pełni zasłużony deszcz wyróżnień spłynął na spektakl w ciągu ostatnich miesięcy. Tyle że "Lalka" miała premierę w ubiegłym sezonie Jaki wpływ miało to przełomowe wydarzenie na polski teatr muzyczny w tym roku?

Wydaje mi się, niestety, że nijaki. Teatry wciąż eksperymentują z autorskimi produkcjami, ale ich liczba nie wzrosła w znaczący sposób. Oczywiście zawsze można liczyć pod tym względem na Wojciecha Kościelniaka, który wciąż zaskakuje pomysłami i reżyseruje w placówkach w całej Polsce. We wrześniu w Teatrze im. W. Bogusławskiego w Kaliszu odbyła się premiera jego musicalu pt. "Summertime". To ironiczny obraz USA, rozprawiający się z europejskim mitem "american dream", okraszony swingowymi i jazzowymi standardami jak "New York, New York", "Fly Me to the Moon" czy tytułowy "Summertime". W styczniu w krakowskim PWST Kościelniak wyreżyserował natomiast "Śluby" - dość zaskakującą, musicalową interpretację "Ślubów Panieńskich" Fredry, bynajmniej nie komediową, a mroczną i oniryczną opowieścią o dojrzewaniu.

Póki co, trudno znaleźć dla Wojciecha Kościelniaka mocną konkurencję pod względem produkcji autorskich. W ciągu ostatnich miesięcy powstało jedynie kilka małych spektakli muzycznych. Rock-operę "Krzyżacy" pominę milczeniem, bo gdyby nie charyzma występujących w niej wykonawców, przedsięwzięcie byłoby po prostu słabym koncertem z kiczowatym baletem w tle. Trochę zabrakło w tym roku Teatru Muzycznego Capitol we Wrocławiu - chyba najchętniej eksperymentującej polskiej sceny muzycznej - który ze względu na przeprowadzany w nim remont musiał ograniczyć działalność. Nie zrezygnował z premier, ale ze względu na błąkanie się po salach w całym Wrocławiu, jego produkcje musiały być bardziej kameralne. Powstała zatem rozrywkowa, choć nazwana sensacyjną, rewia "Ścigając zło" - swego rodzaju zabawa piosenkami z filmów o Jamesie Bondzie oraz dwuosobowy spektakl muzyczny "Dżob" - słodko-gorzka kpina z show-biznesowych chałtur, która została entuzjastycznie przyjęta przez publiczność podczas premiery na Przeglądzie Piosenki Aktorskiej.

Coraz odważniej eksperymentuje się na kameralnej Novej Scenie Teatr Muzyczny Roma. W styczniu zaprezentowano na niej "Tuwima dla dorosłych" - muzyczny portret poety pisany za pomocą jego tekstów, który został przyjaźnie przyjęty przez warszawskich krytyków, ale niezbyt dobrze zniósł konfrontacje z innymi spektaklami podczas IV Festiwalu Teatrów Muzycznych w Gdyni (poza gliwickim "Hair" to chyba najgorzej ocenione przedstawienie tego przeglądu). W marcu miał natomiast premierę interesujący monodram muzyczny "Morfina" opowiadający za pomocą piosenek Agnieszki Osieckiej o życiu żony Michaiła Bułhakowa - Jeleny.

Dla dzieciaków i starszaków

Mimo najszczerszych chęci, nie wszystkie muzyczne premiery udało mi się obejrzeć. Przyznaję, że najczęściej omijałam musicale familijne. Zawarte w tym akapicie wnioski wyciągnęłam w dużej mierze posiłkując się opublikowanymi recenzjami. Doczekaliśmy się w tym roku aż dwóch inscenizacji "Czarnoksiężnika z Krainy Oz". W październiku spektakl z muzyką Mateusza Pospieszalskiego miał premierę w Teatrze Muzycznym Capitol, w lutym własną wersję z muzyką Grzegorza Turnaua przedstawił krakowski Teatr im. Słowackiego. W pierwszej inscenizacji dużą rolę odegrała choreografia Macieja Florka, druga wyróżniła się wplecionymi do spektaklu cytatami z Szekspira, Żeromskiego, Mickiewicza i Gałczyńskiego oraz użyciem nazw niemieckich miejscowości sportowych zamiast przekleństw - jednak obie zostały bardzo pozytywnie przyjęte zarówno przez publiczność, jak i krytykę. W sezonie powstały również inscenizacje klasycznych baśni, jak "Kopciuszek" Teatru Muzycznego w Lublinie czy "Królowa Śniegu" Teatru Muzycznego w Poznaniu (ta ostatnia zwróciła uwagę przede wszystkim nazwiskiem kompozytora muzyki, Piotra Rubika). Najbardziej otwarty na młode pokolenie wydaje się jednak Teatr Muzyczny w Gdyni. W marcu premierę miało "Na Arce o Ósmej", w czerwcu "Pippi" i oraz spektakl dla nastolatków - "Kopciuch". Dwa ostatnie to przedsięwzięcia działającego przy gdyńskiej placówce młodzieżowo-dziecięcego Teatru Junior. O sukcesie spektakli tworzonych dla dzieci przez dzieci najlepiej świadczą bardzo entuzjastyczne recenzje "Pippi" i apel widzów o wpisanie tego spektaklu do stałego repertuaru teatru.

Musicalowe powroty

"Les Miserables" nie jest jedynym spektaklem, który powrócił w tym roku na polskie sceny. Wręcz przeciwnie, ubiegły sezon pełen był reaktywacji znanych i lubianych przez publiczność musicali. W lutym w Operze Śląskiej w Bytomiu odbyła się premiera "Phantoma" - do tej pory popularnego dzięki wersji Teatru Muzycznego w Poznaniu. To spektakl oparty na powieści "Upiór w Operze" Gastona Lerouxa - młodszy i mniej znany niż musical Andrew Lloyda Webbera. Inscenizacja bytomska w opinii recenzentów uznana została za przeciętną. Jednak dla Opery Śląskiej to ważny punkt przełomowy - pierwszy musical dla dorosłych w ponad sześćdziesięcioletniej karierze placówki.

Jednym z najczęściej reaktywowanych musicali jest "Cabaret". Premiera, która miała miejsce w marcu w Teatrze Nowym w Słupsku, to już piąta inscenizacja tego tytułu w przeciągu niespełna dwudziestu lat. Najnowsza wersja nie przynosi nowej interpretacji tego tytułu, ale zwraca uwagę dzięki charyzmatycznej Monice Węgiel w roli Sally Bowls.

Po czterech latach od ostatniego spektaklu w Teatrze Rozrywki w Chorzowie do Polski powrócił również "The Rocky Horror Show". Co ciekawe musical wystawił nie teatr muzyczny, a warszawski prywatny OCH-Teatr. Jego inscenizacja może nie powala ujęciem tematu czy bogactwem scenografii, ale budzi sympatię i bawi. Zaskarbiła grupę fanów, którzy przychodzą na spektakl przebrani za bohaterów "The Rocky Horror Show" i organizują pokazy filmowej wersji tego musicalu.

Z sympatią, ale bez nadmiernego entuzjazmu, przyjęto "Grease" Teatru Muzycznego w Gdyni (znanego do tej pory z inscenizacji warszawskiej Romy). Spektakl miał wypełnić lukę po schodzącym z afisza "Fame" i być tytułem, który da się swobodnie wystawiać podczas remontu, ale niepokojące wydaje się dryfowanie gdyńskiego teatru wyłącznie w stronę repertuaru lekkiego, łatwego i przyjemnego.

Bajkowa przyszłość?

To był dobry sezon. Nie rewelacyjny, ale całkiem niezły. Zróżnicowany pod względem spektakli na licencji, ciekawy pod względem małych form spektakli muzycznych. Zastanawiam się, czy jakieś drzwi otworzy plejada nagród dla "Lalki". Może doda odwagi młodym twórcom i znajdzie się ktoś gotowy podjąć muzyczny dialog z Wojciechem Kościelniakiem? Bo przecież pod względem inscenizacji zagranicznych hitów, w przeważającej mierze nie mamy się czego wstydzić. Wciąż brakuje jednak dużych spektakli autorskich. Może nadejdą w przyszłym sezonie?

Ciekawi mnie, jak zdekonstruują teatr muzyczny Monika Strzępka i Paweł Demirski w "Położnicach Szpitala Św. Zofii", musicalu, którego premiera ma odbyć się w Teatrze Rozrywki w Chorzowie we wrześniu (została przełożona z czerwca tego roku). Zastanawia, co wymyślił Wojciech Kościelniak inscenizując "Ziemię Obiecaną" w Teatrze im. Słowackiego w Krakowie (lipcowe pokazy przedpremierowe zdążyły wywołać kontrowersje). Interesująco w opisie prezentuje się również kooperacja Teatru Muzycznego w Gdyni i olsztyńskiego Teatru im. Jaracza - "Tango Nuevo" futurystyczny spektaklem przybliżający twórczość Astora Piazzolli, artysty, który zrewolucjonizował tango. Olsztyńska premiera tego przedstawienia odbyła się pod koniec maja, na jesień natomiast planowana jest premiera w Gdyni. Poważnie niepokoi mnie natomiast planowana na grudzień prapremiera musicalu "Nie ma miłości bez Solidarności". Nie tylko ze względu na rymowany tytuł, ale przede wszystkim dlatego, że dopiero po ponad sześciu miesiącach od wielkiej konferencji prasowej (na której pomysłodawcy wiedzieli jedynie kiedy będzie premiera i kogo chcą poprosić o pomoc przy spektaklu) zaczęły się prace nad pisaniem libretta.

Wśród musicali na licencji zapowiada się natomiast sezon bajkowy. Nadciąga do nas bowiem fala broadwayowskich adaptacji animowanych hitów. Pod koniec września do Teatru Muzycznego w Gdyni zawita wspomniany już "Shrek", w listopadzie Teatr Muzyczny Roma pokaże "Alladyna", a na marzec planowana jest premiera "Tarzana" w Teatrze Muzycznym w Gliwicach.

Zatem jaki będzie przyszły sezon? Bajkowo-monotonny? Autorsko-eksperymentalny? Poczekamy, zobaczymy.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji