Artykuły

Gruszczyński z Awinionu: Teatr mówi własnymi słowami

Teatr przestaje być zależnym od literatury ilustratorem jej zawartości. Taki wniosek można przynajmniej wyciągnąć z zakończonej właśnie 65. edycji Festiwalu w Awinionie - pisze Piotr Gruszczyński w Gazecie Wyborczej.

Wśród propozycji tegorocznego repertuaru spektakle inscenizujące teksty, wszystko jedno czy klasyczne, czy współczesne, znalazły się w zdecydowanej mniejszości. Nie tylko za sprawą tegorocznego artysty stowarzyszonego Borisa Charmatza, który jest choreografem, siłą rzeczy więc program obfitował w propozycje teatru tańca. Coraz mniej jest reżyserów, których interesuje mówienie cudzymi słowami. Przepisanie tekstu, pozbycie się go, czy stworzenie kompleksowej adaptacji nie jest rzecz jasna ani gwarantem sukcesu, ani przejawem awangardowej postawy twórców. To praktyka od dawna w teatrze stosowana, a jednak jej miażdżąca przewaga na festiwalu organizowanym we Francji, w której teatr tradycyjnie jest wiernym sługą słowa, świadczy o definitywnej odmianie. Dzięki temu teatr coraz częściej wypełniają nasze własne, a nie cudze emocje. Każda kwestia czy gest zaczyna odnosić się do nas, a nie jakichś poetyckich istot, które żyły kilka tysięcy, kilkaset czy kilkadziesiąt lat temu.

Jaki tekst ukrywa się pod tytułem spektaklu "Przynajmniej zostanie po mnie piękny trup"?, "Hamlet" Szekspira przepisany i wyreżyserowany przez Vincenta Macaigne'a. Ten młody reżyser irańskiego pochodzenia wprowadza do teatru francuskiego ożywczą energię z siłą, z jaką kilkanaście lat temu odnawiali teatr młodzi reżyserzy w Polsce. Jego wizja "Hamleta" czasów kryzysu w Europie to krzyk wydany w groteskowych czy wręcz rozrywkowych okolicznościach, co chroni spektakl przez patosem, ale nie pozbawia go tragizmu. Trzygodzinne przedstawienie (oblegane - kolejki po ewentualnie zwrócone bilety ustawiały się dwanaście godzin przed rozpoczęciem) tonie w sztucznej krwi, którą aktorzy co chwila polewają swoje nagie ciała. Bufonada pierwszej części zmienia się jednak szybko w przerażające serio części drugiej, gdzie tyrania nowobogackiego Klaudiusza osiąga szczyt ignorancji władzy. Klaudiusz gwałci Ofelię. I choć dzieje się to na wielkim białym dmuchanym zamku znanym z wesołych miasteczek scena unieważnia już do końca histeryczny śmiech widowni. Klaudiusz rozpaczający po utracie swojego zamku, z którego uszło powietrze jest odrażający, a Gertruda, która pociesza go, że przecież mimo kryzysu ("zobacz, co się dzieje w Grecji!") pozostało to, co najważniejsze, czyli ich wzajemna miłość ("wyjedziemy do Grecji!"), wydaje się tragiczną idiotką. W finale na scenie zasnutej dymami i zapaćkanej krwawym błotem pojawiają się... sielankowe owce, a aktorzy odgrywają zbiorowe samobójstwo, tonąc w wielkim akwarium. Woda obmywająca ich ciała szybko czerwienieje.

Szokujący spektakl Macaigne'a to rodzaj teatralnej rewolucji francuskiej. Reżyser przyswoił sobie zdobycze teatru niemieckiego, wyciągnął wnioski ze spektakli Warlikowskiego i wypowiedział się ostro własnym językiem.

Z kolei w przedsięwzięciu Romeo Castellucciego "O twarzy. Wizerunek syna Boga" zamiast sztucznej krwi na scenie pojawiają się sztuczne ekskrementy połączone z rozpylanym na widowni smrodem od dawna niemytego ciała. Trwający godzinę spektakl wywołał na premierze skandal. Część widzów krzyczała i wyła z oburzenia, doszło nawet do szarpaniny między bijącymi brawo zwolennikami i rozwścieczonymi przeciwnikami.

Wobec wypełniającego cały horyzont sceny oblicza Chrystusa z obrazu Antonella da Messiny rozgrywa się straszny i nieświęty rytuał upadku człowieka. Tym razem upadek jest natury czysto fizjologicznej. Stary schorowany ojciec nie trzyma stolca. Jego syn ubrany w nienaganny garnitur i nieskazitelnie białą koszulę ma właśnie wyjść do pracy. Ojciec posadzony posłusznie przed telewizorem zaczyna wydalać w sposób niepohamowany i niekontrolowany. Brudzi biały szlafrok, białe meble, białą podłogę, wreszcie białe łóżko. Kał wylewa się z niego jak z fontanny, kiedy tylko udaje się synowi zapanować nad sytuacją, obmyć i przebrać ojca, sytuacja się powtarza. Starzec oblawszy łóżko, siada na nim i ukrywając twarz w dłoniach, szlocha. Na scenę wychodzą dzieci obładowane plecakami i torbami. Wysypują z nich metalowe granaty zabawki i zaczynają bombardować twarz Zbawiciela. Huk detonacji narasta, granatów są setki. W końcu twarz zaczyna się wybrzuszać. Wspinający się za nią mężczyźni zalewają płótno brunatną wydzieliną, a następnie niszczą i zrywają, odsłaniając świetliste litery ("(nie) Jestem twoim pasterzem"). Jedynie słowo "nie" nie świeci, jak gdyby Castellucci wycofywał się w ostatniej chwili, pozostawiając decyzję widzowi. Rzecz obywa się bez słów i bez komentarza, operując obrazami, które penetrują zakamarki tabu naszych czasów, czyli starości traktowanej coraz częściej jako choroba. Spektakl będzie można zobaczyć w październiku na festiwalu Dialog we Wrocławiu.

Na wszystkie spektakle nurtu głównego sprzedaje się w Awinionie blisko sto tysięcy biletów. I rzecz jasna w programie, który jak zawsze chce usatysfakcjonować tak wielką widownię, pojawiły się też rzeczy słabe lub dyskusyjne lub blednące w kontekście ostrych wypowiedzi dotykających cielesnej znikomości człowieka. Jak oparta na Strindbergowskiej "Pannie Julii" "Krystyna" Katie Mitchell, gwiazdy teatru brytyjskiego. Perfekcyjnie zrealizowany spektakl-film grany - bez żadnego montażu, z pokazaniem filmowej kuchni, olśniewający urodą światła i obrazów rodem z płócien Wilhelma Hammershoia - nie wytrzymuje napięcia dyskusji prowadzonej w nowym europejskim teatrze podniesionym głosem.

I nic nie pomogą protesty konserwatywnego dziennika "Le Figaro" nazywającego Awinion miejscem dla sekty, która odrzuca wielkie teksty Racine'a czy Moliera. Można, owszem, zapełnić sceny Awinionu szkolnymi bądź mistrzowskimi, ale zamkniętymi inscenizacjami klasyków. Tyle tylko, że teatr wyjątkowo słabo sprawdza się jako muzeum konwencji. Umiera od tego natychmiast.

O Karskim w Awinionie

W programie było także przedstawienie Arthura Nauzyciela "Jan Karski (moje nazwisko jest fikcją)", powstałe na podstawie książki Yannicka Haenela. Powieść wydana przez Gallimard (a w Polsce przez WL), mieszając materiały dokumentalne z fikcją, oskarża aliantów wręcz o cichą zgodę na Zagładę. Wywołała przed dwoma laty ostrę polemikę między pisarzem a Claudem Lanzmannem, który wypowiedzi polskiego emisariusza użył w swoim dokumencie "Shoah".

Nauzyciel, pochodzący z rodziny, która także doświadczyła Holocaustu, do współpracy zaprosił gwiazdę francuskiego teatru Laurenta Poitrenaux, a o realizację wideo poprosił Mirosława Bałkę. Przedstawienie (podobnie jak powieść Haenela) wywołało kontrowersje dotyczące sposobu przedstawienia historii, a raczej jej zafałszowywania. "Le Monde" zarzucał reżyserowi uległość wobec niewiarygodnego materiału literackiego. Z kolei "Le Figaro" pisało o spektaklu z najwyższym uznaniem. Najbardziej wyważona i najciekawsza wydaje się recenzja "Liberation", która docenia ciekawą strategię reżysera prowadzącego widza przez różne możliwe wersje zdarzeń - kiedy już nie da się wytrzymać antyamerykańskiego wydźwięku sztuki ocierającej się o teorię spiskową, ostatnia część przynosi zmianę tonu: fikcja nabiera znamion anegdoty i na scenę powraca teatr. Ostatnie słowo należy do widza, to on ma zdecydować, czy zgadza się na zaproponowaną wizję zdarzeń - czy świat był obojętny na Zagładę, czy tylko bezradny.

Na zdjęciu: "Jan Karski (moje nazwisko jest fikcją)"

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji