Artykuły

Uśmiechnij się

- Od "Zachodniego wybrzeża" byłam w obsadach wszystkich spektakli Krzysztofa, pracowaliśmy również w operze. Poczułam zmęczenie. Chciałam zobaczyć wszystko z dystansu. Przestałam jeździć z zespołem Krzyśka za granicę, dogrywałam jedynie przedstawienia w Polsce. Można powiedzieć, że zupełnie się wycofałam - mówi STANISŁAWA CELIŃSKA, aktorka Teatru Współczesnego w Warszawie.

ŁUKASZ MACIEJEWSKI Miała Pani brawurowy start - jednoczesny angaż do Teatru Współczesnego, kreacja Niny w Krajobrazie po bitwie Andrzeja Wajdy, nagroda za debiut na festiwalu w Opolu za piosenkę Ptakom podobni.

STANISŁAWA CELIŃSKA Teatr był najważniejszy, a Współczesny otwierał horyzonty. Pracowali tam naprawdę wybitni aktorzy. Ścisła czołówka. Obowiązywał dobry gust: w sensie literackim i ludzkim. Wiele się nauczyłam.

MACIEJEWSKI Szkoła zawodu?

CELIŃSKA Nie mogłam trafić lepiej. Dowiedziałam się, jak pracować nad tekstem. Erwin Axer pilnował, żeby każda postać została nasycona emocjami. Zależało mu na głębokiej analizie tekstu. Największym zarzutem od Axera było zdanie: "Czytasz tekst". Skoro "czytam", to znaczy, że nie przetwarzam osobowości bohatera; nie rozumiem, po co stoję na scenie.

MACIEJEWSKI W jaki sposób znalazła się Pani w zespole Współczesnego?

CELIŃSKA Przez przypadek. Pod koniec studiów większość koleżanek i kolegów miało już podpisane angaże, a ja ciągle nie byłam zdecydowana. Miałam wprawdzie propozycję z Białegostoku, ale to również nie było nic konkretnego. Moja ulubiona pani profesor, Janina Mieczyńska, zapytała mnie któregoś dnia: "Stasiu, co z tobą będzie?". Zgodnie z prawdą odpowiedziałam, że nie wiem. "No to ja zapytam Axera". I rzeczywiście, zapytała. Erwin Axer przyszedł na nasz dyplom. Powiedział: "Chyba się przydasz".

MACIEJEWSKI Współczesny musiał być spełnieniem Pani marzeń.

CELIŃSKA Nie, wręcz przeciwnie. Jako rogata dusza byłam nastawiona na długie dystanse. Przygotowywałam się na żmudną pracę, nie na sukces. Chciałam pojechać na "prowincję" i tam, konsekwentnie, krok po kroku, zmierzać do doskonałości. Los zdecydował inaczej. Zaangażował mnie Axer, szybko wygrałam Opole, na festiwalu zobaczył mnie Jan Budkiewicz, asystent Andrzeja Wajdy, dzięki któremu wzięłam udział w zdjęciach próbnych do Krajobrazu po bitwie.

MACIEJEWSKI W gwiazdorskim zespole Współczesnego nie musiała Pani nosić halabardy?

CELIŃSKA Nosiłam! Bo akurat ten teatr rządził się własnymi prawami. Opole, film, nawet festiwal w Cannes - to nie miało znaczenia. Żeby zostać zauważona przez tuzów z Współczesnego, musiałam dopiero zagrać pierwszą ważną rolę teatralną.

MACIEJEWSKI Tym przełomem była Zofia Plejtus w Matce Witkacego w reżyserii Axera. "Precyzyjnie i prosto narysowana sylwetka panny Plejtus Stanisławy Celińskiej, niedawnej debiutantki" - pisał w 1970 roku Jerzy Koenig.

CELIŃSKA Wiedziałam, że nie mogę zagrać źle. Na kolejną szansę mogłam czekać latami. Wcześniej głównie statystowałam. W sztuce Metro Leroi Jonesa z 1969 roku występowałam z Barbarą Wrzesińską i Maciejem Englertem, późniejszym dyrektorem Współczesnego. Grałam pasażerkę metra. "Grałam" to zresztą za dużo powiedziane, po prostu byłam. Mimo wszystko chciałam jakoś zaznaczyć swoją obecność, wzbogacić ten epizod. Wpadłam zatem na pomysł, żeby dziewczyna nosiła mini, miała wypchany biust i stale podgryzała czekoladki. Reżyserował Jerzy Kreczmar, ale Axer często zaglądał na próby. Któregoś dnia podszedł do mnie i powiedział: "Aha, ty to sobie wymyśliłaś. Dobrze". Pękałam z dumy.

MACIEJEWSKI Nieco większą rolę zagrała Pani w Kretynie Pirandella w reżyserii Helmuta Kajzara.

CELIŃSKA Zabawna sztuka. Grałam córkę Wiesława Michnikowskiego i, oprócz tego, jako dama w czarnym kapeluszu wesoło śpiewałam po włosku Cosi Amor. "Zatrudnili piosenkarkę" - żartował Czesław Wołłejko...

MACIEJEWSKI W Matce w reżyserii Axera była Pani otoczona gwiazdami Współczesnego. Występowała Pani z Haliną Mikołajską, Janem Englertem, Barbarą Krafftówną.

CELIŃSKA W teatrze panowała rodzinna atmosfera. Tak jest zresztą we Współczesnym do dzisiaj. Ale jeżeli chodzi o scenę, trzeba było się wykazać. Czułam wielkie ciśnienie, byłam stremowana. Bardzo pomogła mi wtedy Halina Mikołajska. Axer prawie się nie odzywał. Powtarzał: "Dasz sobie radę". Nie byłam tego pewna. Nie rozumiałam Zosi. Bo co to za bohaterka, która na początku wydaje się obcesowa, grubo ciosana, a chwilę później wygłasza uczone, niemal filozoficzne tyrady? Nie potrafiłam jej rozgryźć. Po jakimś czasie wymyśliłam, że Plejtus będzie pijana. Odważyłam się zagrać to na próbie. Halina Mikołajska powiedziała: "Wiesz, to naprawdę dobre, z tego pomysłu startuj do roli". Udało się. Przedstawienie było sukcesem. A ja zostałam zaakceptowana przez środowisko teatralne. Więcej nie statystowałam.

MACIEJEWSKI Szybko przewróciło się Pani w głowie. Głośna była sprawa Pani konfliktu z Tadeuszem Łomnickim.

CELIŃSKA To nieprawda. Byłam po prostu ambitna i pełna pasji. Pracowaliśmy z Axerem nad Potęgą ciemnoty Lwa Tołstoja. Przychodziłam na próby rozemocjonowana, wciąż z nowymi pomysłami. Szalenie podobała mi się rola. Akulina była rodzajowa i niedopowiedziana. Partnerowałam Tadeuszowi Łomnickiemu, który grał Nikitę. Nie był w najlepszej formie. Łomnicki angażował się wówczas w politykę. Pochłaniały go pozateatralne sprawy. W bufecie krążyła anegdota, że "Tadziu ma problemy z rudą". Czyli - z Rudą Miedzi (śmiech). Często przychodził znużony. Zmęczenie? W teatrze? To nie mieściło mi się w głowie. Podczas jednej z prób, kiedy Nikita-Łomnicki wygłaszał swoją kwestię, przeszłam przez scenę. "Co ona robi, przecież ja tu gram" - powiedział Tadeusz. "Ja też tutaj gram" - odparowałam i tupnęłam. Zapadła grobowa cisza. Po jakimś czasie Axer wziął mnie na bok i powiedział: "Stasiu, w teatrze jest hierarchia". Coś ważnego zrozumiałam.

MACIEJEWSKI Z Łomnickim grała Pani potem wielokrotnie.

CELIŃSKA Byliśmy serdecznymi przyjaciółmi. Ale tamta przygoda miała dla mnie decydujące znaczenie. Wiedziałam już, że teatr to nie tylko kwestia umiejętności, talentu i warsztatu, ale także lata spędzone na scenie. Na przykład wiek aktora. Wcześniej nie brałam tego pod uwagę.

MACIEJEWSKI Jak jest dzisiaj?

CELIŃSKA To chyba definitywnie minęło. Nie tylko w teatrze. Kiedyś mówiło się o "szacunku dla siwego włosa". Dzisiaj nie ma już starości, czyli mądrości. Wyszła z mody. Każdy chce być młody, i ta młodość trwa w nieskończoność. Zniknęła tolerancja dla wieku i śmierci. Wstydzimy się chorób. To bardzo smutne.

MACIEJEWSKI W Teatrze Współczesnym grała Pani bardzo różne role: od wspomnianej Akuliny w Potędze ciemnoty po Katarzynę w Zmierzchu długiego dnia O'Neilla w reżyserii Zygmunta Hübnera i fascynującą Fontanellę w Lirze Edwarda Bonda.

CELIŃSKA Na tym polegała "szkoła axerowska" - nauczyć nas jak najwięcej. Chodziło o bazę. Dlatego kiedy teraz "szaleję" w spektaklach Krzysztofa Warlikowskiego, stoi za mną świadomość wielu lat spędzonych w teatrze konwencjonalnym, szanującym tradycję. Eksperyment powinien wynikać z wiedzy, doświadczenia, skupienia. Picasso, zanim zaczął tworzyć prace w okresie różowym, błękitnym, kubistycznym, potrafił namalować wszystko, nawet najprostsze rzeczy. W życiu musimy mieć jakąś podstawę. Wymienił Pan Lira Bonda w reżyserii Axera. To był ciekawy spektakl: trudny, wymagający, na swój sposób awangardowy. Z Martą Lipińską i Mają Komorowską grałyśmy córki króla. Czas zatoczył pętlę. W powstającym właśnie nowym przedstawieniu Warlikowskiego ponownie gram córkę Leara. Po trzydziestu siedmiu latach! Czy to nie cudowne?

MACIEJEWSKI Teatr znosi granice wieku, biologii. W kinie to nie jest takie proste. Tym bardziej zdumiewający wydaje się Pani debiut w filmie Wajdy. Przed Krajobrazem po bitwie kobiety w polskim kinie występowały zwyczajowo w cieniu mężczyzn. Były potulne, seksowne, banalne. A Pani zagrała tę żydowską dziewczynę z opowiadań Tadeusza Borowskiego nie tylko z dojrzałością doświadczonej aktorki, ale także z furią, wynikającą z traumatycznych doświadczeń bohaterki. To było absolutne novum. Kontynuatorką Pani drogi była dopiero Krystyna Janda w Człowieku z marmuru z 1976 roku.

CELIŃSKA Krysia Janda, przygotowując się do debiutu, przychodziła do mnie i pytała, jak ma przekonać Wajdę do swoich pomysłów. Mówiłam, że Wajdę trzeba zdobywać. Dowodzić, że mamy rację. Nina w Krajobrazie po bitwie była zwierzątkiem spragnionym miłości. Taką wizję roli narzuciłam Wajdzie od początku. Została zaakceptowana. Mam jednak wrażenie, że wcale nie byłam pierwsza w takim myśleniu o ekspresji aktorskiej w kinie. Wcześniej była przecież histeryczno-tragiczna Elżbieta Czyżewska we Wszystko na sprzedaż Wajdy z 1968 roku. Poza tym w ogóle nie myślałam o tej roli w jakiś szczególny sposób. Zwyczajnie czerpałam z siebie, z własnych doświadczeń. Doskonale wczułam się w dzikość tej dziewczyny, ponieważ moje dzieciństwo było również trudne. Czułam się niepotrzebna, urodziłam się w złym czasie, na gruzach zakończonej wojny.

MACIEJEWSKI Jako debiutantka nie bała się Pani Wajdy?

CELIŃSKA Nie. To dzisiaj zabrzmi zabawnie, ale walczyłam o rolę i film, ale na Wajdzie tak bardzo mi znowu nie zależało (śmiech). Młody człowiek ma ostry, często niesprawiedliwy osąd świata. Fascynowali mnie Bergman, Antonioni, Visconti, Fellini, a Wajda - który dopiero co nakręcił przeciętne według mnie Polowanie na muchy - nie był na tej samej półce. Za to Nina była dla mnie bardzo ważna. Czułam, że ta rola to wyzwanie, które w kinie może się więcej nie powtórzyć. Do pewnego stopnia to się sprawdziło. Zagrałam tę rolę najlepiej jak potrafiłam. Po obejrzeniu Oczyszczonych Warlikowskiego Andrzej Wajda napisał do mnie zaskakujący list. "Z taką samą żarliwością walczyłaś kiedyś o Ninę, jak teraz walczysz o tę kobietę z peep-show" - przeczytałam. To było wzruszające.

MACIEJEWSKI Po Axerze, a przed Warlikowskim, najważniejszym reżyserem w Pani teatralnej biografii jest trochę zapomniany Bohdan Cybulski.

CELIŃSKA Cybulskiego poznałam wcześnie. Byłam studentką PWST, a on chodził do szkoły muzycznej. Mijały lata. Cybulski został reżyserem, był asystentem Szajny i Hanuszkiewicza, tworzył wspaniałe spektakle w Teatrze Polskim w Szczecinie, którymi fascynował się nastoletni Krzysztof Warlikowski. Wreszcie zaczęliśmy pracować razem. Bohdan otworzył mnie na zupełnie nowe obszary. Dzięki niemu znalazłam miejsce w teatrze misteryjnym, który poniekąd towarzyszył mi od najwcześniejszych lat. Kiedy miałam trzy albo cztery lata, moja ukochana babcia po raz pierwszy zabrała mnie do kościoła. Byłam porażona. Msza święta i ceremoniały kościelne wydawały mi się czymś niezwykle pięknym, unikatowym. Chciałam trwać w tym magicznym świecie, znaczonym złotem ołtarza i zapachem kadzidła, jak najdłużej. Był inny od zniszczonej po wojnie Warszawy, szarego świata, który powoli wyłaniał się z popiołów. Chyba właśnie wtedy zostałam aktorką. To była intuicja dziecka. Najważniejsza.

MACIEJEWSKI Bohdan Cybulski sięgał po teksty Goethego, Szekspira czy Słowackiego, ale z upodobaniem adaptował także dramaty Mrożka, Różewicza czy Schaeffera. .

CELIŃSKA Był w polskim teatrze ciekawym zjawiskiem. Nie posługiwał się małym realizmem, nie interesowały go drobiazgi. Precyzyjny i uważny, piętnował niepotrzebne gesty, pilnował stylu przed stawienia. Kiedy czasami chciałam coś "podgrywać", bardzo się denerwował. Lepiej nie rób nic, niż masz grać za dużo. Powtarzał mi stale, że najważniejszy jest temat. Nawet dzisiaj, kiedy czuję się niepewnie na scenie, zamykam oczy i przypominam sobie Bohdana mówiącego, że temat jest najważniejszy. Przestaję się bać...

MACIEJEWSKI Czołowym osiągnięciem Pani współpracy z Cybulskim był legendarny monodram De profundis z 1984 roku, zbudowany z biblijnej Księgi Hioba w tłumaczeniu Czesława Miłosza i z Pieśni Jana Kochanowskiego.

CELIŃSKA Początkowo bałam się tego zestawienia. Hiob i Kochanowski. Jak to połączyć w całość? Cybulski wiedział jednak, co robi. W De profundis poszczególne części przedstawienia działały na zasadzie kontrastu. Jedno wynikało z drugiego. Wspólne było jednak cierpienie, przejmujące poczucie straty...

MACIEJEWSKI Spektakl nominalnie powstał w warszawskim Teatrze Nowym, ale był pokazywany w różnych przestrzeniach.

CELIŃSKA Premiera De profundis odbyła się w Piwnicy Wandy Warskiej na Rynku Starego Miasta w październiku 1984 roku, w dniu pogrzebu księdza Jerzego Popiełuszki. Po skończeniu przedstawienia wszyscy wstali. Zapanowało milczenie. To również był rodzaj mszy.

MACIEJEWSKI U Cybulskiego zagrała Pani jeszcze m.in. Donnę Elwirę w Don Juanie Moliera (1983), Archanioła w Kordianie Słowackiego (1986), Polę w Łaźni Majakowskiego (1988), postać z Gdyby Schaeffera (1995).

CELIŃSKA Bohdan był cierpiącym człowiekiem. Zmarł młodo, chorował na miażdżycę naczyń. Widzieliśmy, jak umiera. Szalenie wrażliwy, przypominał Hioba z De profundis. Dlatego tak bardzo zależy mi na podtrzymywaniu pamięci o nim. Niedawno, wspólnie z kompozytorem Tomaszem Bajerskim, reaktywowaliśmy Hioba. Gramy ten spektakl na Scenie Kameralnej Mazowieckiego Teatru Muzycznego. Wierzę, że Bohdan byłby zadowolony.

MACIEJEWSKI Wspominała Pani o wpływie estetycznym, jaki Cybulski wywarł na młodego Krzysztofa Warlikowskiego. To bardzo ciekawe.

CELIŃSKA Kiedy Cybulski wystawił w Szczecinie w 1977 roku Księcia Niezłomnego Pedra Calderona w parafrazie Juliusza Słowackiego, na ten spektakl jeździła cała Polska. Jednym z widzów był, mieszkający wówczas w Szczecinie, kilkunastoletni Krzysztof Warlikowski. Podejrzewam, że spektakl zrobił na nim ogromne wrażenie. Myślę zresztą, że oni w ogóle, w jakiś tajemniczy sposób, byli do siebie podobni. Pamiętam Szekspirowskiego Peryklesa Cybulskiego z 1984 roku z niezwykłą scenografią Marcina Jarnuszkiewicza i kostiumami Ireny Biegańskiej. W tym spektaklu zostały obnażone bebechy teatru. Powstała ekscentryczna konstrukcja plastyczna, ujawniająca kolejne tajemnice scenicznej przestrzeni. Na samym końcu było widać hybrydalne, błyszczące kształty. "Co to jest?" - zapytałam Bohdana. Okazało się, że chodzi o ordynarne kaloryfery przykryte tiulem z cekinami. Czyli to takie proste? Objawienie. Kiedy zaczynałam współpracę z Warlikowskim, nie znałam żadnego spektaklu Krzysztofa. Obawiałam się tego spotkania. Jacek Poniedziałek przyniósł mi kasetę wideo z Peryklesem (znowu!) w reżyserii Warlikowskiego z Piccolo Teatro di Milano. Zobaczyłam znakomity teatr, o którym zawsze marzył Cybulski. Misteryjny, erudycyjny, dotkliwy. I znowu to samo: Objawienie. Długo zazdrościłam Annie Polony, że na swojej drodze spotkała kogoś tak wybitnego jak Swinarski. Po obejrzeniu Peryklesa z Piccolo Teatro di Milano pomyślałam: "A może to będzie właśnie ten człowiek?". Chyba się nie pomyliłam.

MACIEJEWSKI Wytrwale szukała Pani mistrza. Mając status gwiazdy we Współczesnym, poważnie rozważała Pani propozycję przyłączenia się do grupy Jerzego Grotowskiego.

CELIŃSKA To prawda. Jako studentka oglądałam Apocalypsis cum figuris. Grotowski wystawiał to w Starej Prochowni. Nie było posadzki, tylko klepisko. Widzowie siedzieli na ziemi. Pamiętam intensywne kolory - jak z płócien Caravaggia, porażający klimat spektaklu. Od razu pomyślałam, że to byłoby coś dla mnie. Chciałam sprawdzić się w laboratorium, które poszerzałoby horyzonty, byłoby "teatrem totalnym".

MACIEJEWSKI W teatrze repertuarowym, jakim był Współczesny, a następnie - w Pani przypadku - Ateneum, Teatr Nowy Cybulskiego oraz Na Woli, takie laboratorium nie było możliwe?

CELIŃSKA Bardzo trudne, chociaż starałam się szukać tego na własny sposób. W 1973 roku grałam z Łomnickim w sztuce Iredyńskiego Sama słodycz. Reżyserował Zygmunt Hübner. Występowałam w tytułowej roli, Tadeusz grał Mistrza Ceremonii. Przyglądał mi się z coraz większym zdziwieniem. Bo ja chciałam być w tej roli niemal amatorska, dzika, zepsuta. Bardzo głęboko wchodziłam w słodycz. Samą słodycz... Podczas antraktu wszyscy aktorzy naturalnie schodzili ze sceny. Była pusta. Ja nie pozwoliłam się ruszyć. Leżałam z zamkniętymi oczami - "trzymałam postać", starając się zatrzymać w ciele emocje pierwszej części. Dzisiaj może to wydawać się trochę naiwne, ale byłam wówczas przekonana o słuszności tego typu zachowań.

MACIEJEWSKI Recenzujący spektakl Andrzej Hausbrandt pisał: "W tytułowej roli wystąpiła Stanisława Celińska. Stworzyła ona postać interesującą, odsłaniającą drugie dno. Nie słodkie już, lecz zaprawione goryczą i metalicznym posmakiem krwi".

CELIŃSKA Jak Pan widzi - w tym szaleństwie była jakaś metoda.

MACIEJEWSKI Trochę umknął nam temat Grotowskiego...

CELIŃSKA Jerzy Grotowski w tym czasie nie reżyserował już nowych rzeczy, zajmował się przede wszystkim działalnością pedagogiczną, ale Apocalypsis cum figuris ciągle jeszcze było grane. Mogłam się "załapać" do zespołu. Na spotkanie z Grotowskim szłam z przekonaniem, że rzucam wszystko i natychmiast jadę do Wrocławia. On był jednak bardziej rozsądny. Przede wszystkim zdziwił się, że przychodzi do niego młoda aktorka, kojarzona z filmu i estrady, z tak zwanym rozpoznawalnym nazwiskiem, która w sensie artystycznym niemal rzuca mu się na szyję. Powiedział, żebym jeszcze raz wszystko przemyślała. Jeżeli wrócę za trzy dni, przypuszczalnie weźmie mnie do zespołu. To były najdłuższe dni w moim życiu. Okropnie się miotałam. Trudno w to uwierzyć, ale nigdy wcześniej nie opuszczałam Warszawy na dłużej niż kilka tygodni. Z drugiej strony, ciągnęło mnie w stronę przygody. Nie mogłam się zdecydować. Trzeciego dnia wybrałam się do kina. Grali akurat Barbarellę, popularny film Rogera Vadima z Jane Fondą. Niezbyt mądry, ale sympatyczny. Oglądając tę nieszczęsną Barbarellę, w tajemniczy sposób poczułam się rozgrzeszona. Uznałam, że wcale nie muszę wyjeżdżać z Warszawy. Mogę robić swoje na miejscu. Prawdopodobnie stchórzyłam.

MACIEJEWSKI Albo miała Pani dobrą intuicję.

CELIŃSKA Kto wie, co by mnie tam czekało... W Warszawie pracowałam w końcu z Prusem, Hübnerem, Axerem, Warmińskim, Englertem. Za jakiś czas w moim zawodowym życiu pojawił się Cybulski. Potem Warlikowski.

MACIEJEWSKI Wymieniła Pani listę nazwisk, które składają się na kronikę dwudziestowiecznego teatru. Które z tych spotkań zapamiętała Pani najlepiej?

CELIŃSKA Trudno to klasyfikować, układać rankingi. Mam wrażenie, że wszystkie rzeczy były ważne. Cenię rolę Królowej Izabelli, którą zagrałam w głośnym Edwardzie II Marlowe'a w reżyserii Macieja Prusa, z Romanem Wilhelmim w roli tytułowej. Ciekawe i ważne były dla mnie spotkania z Kazimierzem Kutzem. W jego słynnym Przedstawieniu "Hamleta" we wsi Głucha Dolna Ivo Brešana w Teatrze Na Woli głównie śpiewałam a cappella i podziwiałam kunszt Łomnickiego-Bukary, ale już we Wcześniaku Redlińskiego w reżyserii Janusza Zaorskiego dostałam wiodącą rolę Synowej. Po latach pamięta się jednak nie tylko spektakle wybitne. W 1970 roku zagrałam na przykład Werę Rybiankę w sztuce Gruzy i Toeplitza Akwarium 2 w reżyserii Tadeusza Łomnickiego. To nie było nic ambitnego, ale spektakl zagraliśmy chyba dwieście razy, zawsze przy kompletach publiczności. W przedstawieniu występowali także: Antonina Gordon-Górecka, Zdzisław Mrożewski, Piotr Fronczewski, Mieczysław Czechowicz, Barbara Wrzesińska, Pola Raksa, Jan Englert i oczywiście sam Tadeusz Łomnicki. Obsada nie do powtórzenia.

MACIEJEWSKI Stała obecność w naszej rozmowie Axera, Warlikowskiego czy Cybulskiego zupełnie mnie nie dziwi, jestem natomiast zaskoczony, że tyle razy, w różnych kontekstach, pojawia się nazwisko Tadeusza Łomnickiego.

CELIŃSKA Często pracowaliśmy razem. Łomnicki udzielał mi mądrych rad. Pod koniec życia powtarzał często, że w aktorstwie najważniejsza jest prostota. Promując namiętny styl grania, nie zapominał jednak o formie. Mówił, że świadomość rzemiosła chroni przed wypaleniem. Łomnicki, kiedy próbował Króla Leara, zajął dokładnie ten sam pokoik, w którym, będąc na etacie w Teatrze Nowym, mieszkałam z dziećmi. Lokum było częścią budynku teatru. Schodząc na próby, można było nie zmieniać garderoby. Po powrocie do Warszawy zatęskniłam za Poznaniem. Postanowiłam z dzieciakami odwiedzić stare kąty. Od razu natknęłam się na Tadzia, który szedł w moim kierunku w szlafroczku i wymachiwał kluczami. Wołał: "Stasiu, może chcesz klucze do swojego mieszkanka?". Ale kiedy przyjrzałam się uważnie twarzy Tadeusza, zobaczyłam nie tylko radość i inteligencję, ale także chorobliwe zmęczenie. Tknięta intuicją, pobiegłam do Żeni Korina, który reżyserował Leara, i doradziłam mu, żeby dokładnie rejestrował i notował wszystko, co się dzieje na próbach. Nie wiem, jaki ostatecznie był w tym mój udział, ale rzeczywiście próby do niedokończonego Króla Leara z Tadeuszem Łomnickim zostały fantastycznie udokumentowane. Żegnając się z Tadeuszem, obiecaliśmy sobie, że wkrótce porozmawiamy na spokojnie. Nie zdążyliśmy. Przedwczesna śmierć Tadeusza dała mi wiele do myślenia. Wiele lat później rozmawiałam o tym z Gustawem Holoubkiem. Spotkaliśmy się w Domu Pracy Twórczej w Radziejowicach...

MACIEJEWSKI Antypody wielkiego aktorstwa: zdystansowany Holoubek i spalający się do trzewi Łomnicki. Co wybrać?

CELIŃSKA Ale ten sam Łomnicki potrafił być zdystansowany i formalny, a Holoubek namiętny. Nie rozwiążemy tego dylematu. Myślę, że przynajmniej minimalny dystans do roli trzeba jednak zachowywać, ale pytanie jest w gruncie rzeczy nierozstrzygalne, ponieważ granica pomiędzy pasją a profesjonalizmem jest często nieuchwytna.

MACIEJEWSKI Tęskni Pani za Łomnickim?

CELIŃSKA Tęsknię za Cybulskim, za Łomnickim. Wszystkimi, którzy odeszli. Ciągle jeszcze, jak dawniej, zdarza mi się grać specjalnie dla Tadzia. Mam absolutną pewność, że mnie widzi, słyszy, że po spektaklu da mi sensowne uwagi. Robię to dla niego.

MACIEJEWSKI Wspominała Pani o pobycie w Poznaniu. W Teatrze Nowym spędziła Pani jeden sezon. Nigdy wcześniej, ani później, nie opuszczała Pani Warszawy.

CELIŃSKA Dla znajomych to była sensacja. A ja chciałam w końcu odważyć się na jakąś zmianę. Udowodnić sobie, że mnie na to stać. Końcówka lat osiemdziesiątych ubiegłego wieku była dla mnie trudnym czasem. To, co najgorsze, wiązało się z alkoholem. Cybulski bardzo długo był dla mnie wyrozumiały, ale w końcu wyrzucił mnie z teatru. Niestety, miał rację. Poszłam do Ignacego Gogolewskiego, który został mianowany dyrektorem Rozmaitości. Zachował się wspaniale. Wiedząc, że jestem w kiepskiej formie, że w każdej chwili mogę nawalić, przyjął mnie z otwartymi ramionami. Ale ta przygoda szybko się skończyła. Teatr spłonął, a Gogolewski stracił stanowisko. Zatrudniłam się wtedy w Teatrze Dramatycznym kierowanym przez Zapasiewicza, ale Zbyszkowi również podziękowano za współpracę. Tego było za wiele. Propozycja od Żeni Korina, który objął dyrekcję w Teatrze Nowym w Poznaniu, była wybawieniem. Aleksander Bardini mówił: "Jedź tam, na pewno warto".

MACIEJEWSKI Z Eugeniuszem Korinem pracowała Pani wcześniej w Warszawie - w 1985 roku zagrała Pani u niego żonę Dantona w sztuce Doktor Guillotin Georga Büchnera.

CELIŃSKA Zaprzyjaźniona pani psycholog poradziła mi: "Jeżeli teraz pani tego nie zrobi, będzie pani żałowała do końca życia". Już raz stchórzyłam - przestraszyłam się Grotowskiego, tym razem zacisnęłam zęby i postanowiłam rzucić się na głęboką wodę. Początkowo miałam jechać z mężem, Andrzejem Mrowcem, ale w końcu wyjechałam sama, z dziećmi. Absolutnie nie żałuję tej decyzji. Polubiłam Poznań. To schludne, europejskie miasto. Zaprzyjaźniłam się z dziećmi. Poznałam nowych ludzi. Zawodowo też było nieźle. Zagrałam Oktawię w Portrecie Mrożka i Umę Orszewską w sztuce Joshuy Sobola Ghetto - obydwie w reżyserii Korina. W Poznaniu powstał również mój pierwszy recital - Zorba i inni. Być może zostałbym tam dłużej, ale mimo wszystko tęskniłam za Warszawą, za domem.

MACIEJEWSKI W Teatrze Studio angażował Panią Jerzy Grzegorzewski. Zagrała Pani u niego jednak tylko w jednym przedstawieniu - La Bohme według Wyspiańskiego.

CELIŃSKA W 1975 roku Grzegorzewski rozpoczął w Teatrze Ateneum próby do Panny Tutli-Putli Witkacego. Jego intuicje były niesamowite. Odkrywały się przede mną jakieś głębie, otchłanie. Grzegorzewski nie doprowadził jednak do tej premiery. Poszło o jakiś drobiazg. W efekcie spektakl kończył Janusz Warmiński. Próby nadal były ciekawe, ale "otchłanie" natychmiast się skończyły. Rola Sfinksa w La Bohme, którą zagrałam u Grzegorzewskiego po wielu latach, to było drugie i ostatnie spotkanie z reżyserem. Znaczące, ale nie do końca się zrozumieliśmy. Może to ja nie stanęłam na wysokości zadania? Być może oczekiwałam zbyt prostych odpowiedzi, a Grzegorzewski nie potrafił ich udzielić? Powstało interesujące przedstawienie, ale ja nie byłam z siebie zadowolona.

MACIEJEWSKI Kolejnym ważnym nazwiskiem na Pani drodze artystycznej był Warlikowski...

CELIŃSKA W La Bohme rolę Widma grał Redbad Klijnstra. Polubiłam tego chłopca. Któregoś dnia zapytał mnie: "Pani Stanisławo, dostałem główną rolę w Poznaniu, od nieznanego, młodego reżysera, Krzysztofa Warlikowskiego. To Roberto Zucco Bernarda-Marie Koltsa. Mam się zgodzić?". Odpowiedziałam, żeby w ogóle się nie zastanawiał. W ten sposób po raz pierwszy usłyszałam nazwisko Warlikowskiego.

MACIEJEWSKI Kilka lat później zagrała Pani Cecylię w Zachodnim wybrzeżu Koltsa.

CELIŃSKA Od początku nie miałam wątpliwości, że to wybitnie utalentowany reżyser - widziałam przecież na wideo jego Peryklesa z Piccolo Teatro di Milano. Jednak na pierwszą próbę szłam bez żadnych specjalnych oczekiwań. I rzeczywiście, zobaczyłam niepozornego, urodziwego chłopczyka z kolczykiem w uchu. Pomyślałam: "Oho, kolczyk w uchu, na pewno reżyser. Przechlapane" (śmiech). Zaczęliśmy próbę czytaną. Nic z tego tekstu nie rozumiałam, ale cokolwiek bym nie powiedziała, Warlikowski zaśmiewał się do rozpuku. Byłam trochę zdumiona, ale podobno Swinarski reagował podobnie. No i tak to się zaczęło. Od chichotu.

MACIEJEWSKI "Wszyscy aktorzy grają u Warlikowskiego wspaniale. Arcydziełem jest Cecylia w wykonaniu Stanisławy Celińskiej. Aktorka, pozostając nieomal nieruchoma jak sfinks, swoim potężnym głosem tworzy cały teatr, monumentalny i groźny" - pisał w "Tygodniku Powszechnym" Piotr Gruszczyński.

CELIŃSKA W Zachodnim wybrzeżu dostałam rolę-marzenie. Grałam starą Indiankę, która nieustannie boksuje się z synem (Jacek Poniedziałek). Krzysiek miał znakomite pomysły. Wymyślił na przykład, że Cecylia ustawia na scenie krzesełko zgodnie z ruchem słońca. Kiedy słońce się przesuwa, Indianka rusza za światłem.

MACIEJEWSKI Warlikowski powtarzał często, że w teatrze nigdy nie ogranicza się Pani do "odegrania" postaci. "Stanisława Celińska wkłada w każdą rolę coś z siebie, swojego odczuwania i rozumienia świata" - mówił przed premierą Oczyszczonych.

CELIŃSKA Kiedy spotkałam Krzysztofa Warlikowskiego, miałam 51 lat. Byłam w ciężkiej sytuacji. Musiałam zarabiać na życie. Dawałam recitale, brałam udział w przedstawieniach impresaryjnych, występowałam w kinie i w telewizji. Wydawało się, że tyle wystarczy, więcej nie trzeba. I nagle, zupełnie nieoczekiwanie, pojawił się nieśmiały chłopiec, który przywrócił mi młodość, sprowokował do głębokich prowokacji. Na początku kilka rzeczy musiałam w sobie przewartościować. Podczas pierwszych prób Zachodniego wybrzeża, które zaczęły się przed wakacjami, byłam wprawdzie zachwycona Warlikowskim, ale na urlopie wszystko raz jeszcze przemyślałam i uznałam, że nie stać mnie na takie poświęcenie. Że to za dużo. Mam swoje piosenki, film, seriale. Po co te eksperymenty? Na pierwszą powakacyjną próbę szłam z zamiarem poinformowania Warlikowskiego, że owszem, było mi bardzo miło, ale nie mam siły na ten spektakl. Kiedy tylko weszłam do budynku, Krzysiek od razu przybiegł i zaczął mnie obejmować. Wyglądał cudnie, opalony, co nie jest bez znaczenia, bo jego uroda na pewno dodawała mu czaru. Mówił, jak bardzo jest szczęśliwy, że razem pracujemy, ile ma nowych projektów, wspominał, że ciągle o mnie myślał itd. Po powrocie do domu łzy płynęły mi jak grochy. Pomyślałam: "Jak mogłam chcieć zrezygnować ze współpracy z takim człowiekiem, z takim artystą"...

MACIEJEWSKI Kiedy mówiliśmy o Grotowskim, pojawił się temat ciała, cielesności aktora - niemal podstawowy w teatrze Warlikowskiego.

CELIŃSKA Dzięki Krzysztofowi zrozumiałam, czym jest ciało w teatrze. Nagie ciało. Jaką pełni funkcję - stając się integralną częścią opowieści. Jest piękne, nawet jeżeli już niemłode. Mądrze użyte, nie powinno szokować, zawstydzać, bulwersować. W nowym spektaklu Warlikowskiego, Koniec, gram z Jackiem Poniedziałkiem mocną, nagą scenę. Nie jestem tam jednak Stanisławą Celińską, która się rozbiera, tylko matką tego chłopca, bohatera sztuki. A on przygotowuje mnie do snu. Nikt mnie nie widzi, czuję się bezpiecznie. Chronią nas cztery ściany pokoju. Tam nie ma nagości, jest prawda.

MACIEJEWSKI W Końcu, Krumie czy w Hamlecie grała Pani matki, ale bywa Pani również przez Warlikowskiego obsadzana nietypowo. W Aniołach w Ameryce gra Pani rabina Izydora Chemelwitza.

CELIŃSKA W nowym spektaklu Krzysia będę córką Leara oraz nauczycielką tańców latynoskich (śmiech).

MACIEJEWSKI Scena z Hamleta, w której do granej przez Panią Gertrudy przychodzi nagi syn (Jacek Poniedziałek), stała się wizytówką nowego rozdania w polskim teatrze.

CELIŃSKA Pierwszy pomysł był taki, że Hamlet przychodzi do Gertrudy ubrany, po czym zdejmuje spodnie. Nie bardzo mi się to podobało. Powiedziałam Krzysztofowi, że to za bardzo przypomina scenę ze Zmierzchu bogów Viscontiego. Krzysiek zaproponował: "To może niech od razu będzie nagi?". W pierwszej chwili się przestraszyłam. Ale to było słuszne. Hamlet jest embrionem. Przychodzi do matki, żeby jej powiedzieć: "Takiego mnie urodziłaś"... Spektakl miał trudne początki. W pierwszych miesiącach publiczność reagowała nerwowym śmiechem, sala była wypełniona co najwyżej w połowie, ale ostatnie przedstawienia były już przy nadkompletach. Oklaski trwały wiele minut. Nastąpiła nowa era w polskim teatrze.

MACIEJEWSKI Najgłośniejszy spektakl Warlikowskiego to Oczyszczeni Sarah Kane z 2001 roku.

CELIŃSKA Oczyszczonych mieliśmy robić jeszcze przed Hamletem. Krzysiek powiedział mi, że ma niesamowity tekst, ale nie wie, czy odważy się na coś takiego. "Pewnie, że tak, zrób to" - odparowałam bez namysłu. Ale po przeczytaniu tekstu trochę się zdystansowałam. To rzeczywiście nie był właściwy moment. Krzysiek nie był dobrze znany, a nam wcale nie zależało na skandalu. Chodziło o wielkie, artystyczne wyzwanie.

MACIEJEWSKI W Oczyszczonych gra Pani kobietę z peep-show: "To jest połączenie rzemiosła z ogromnym przeżywaniem. Okaleczeń duszy nie sposób przecież ukazać na chłodno" - mówiła Pani w jednym z wywiadów.

CELIŃSKA Najprościej byłoby obsadzić w tej roli młodą dziewczynę. To by się sprawdziło. Ale Krzysiek chciał pokazać, że kobieta w każdym wieku ma prawo do miłości. I że ja będę potrafiła unieść taką rolę. Wspólnie zaryzykowaliśmy. Naprawdę nie wiem, jak on to robi. Warlikowski prowadzi aktorów za niewidzialne nitki. Rzuciłam papierosy w 1988 roku, boję się ich prawie tak samo jak alkoholu. Ale podczas jednej z prób Końca usłyszałam od reżysera: "A może byś zapaliła?". "Co ty mówisz? Wszystko mogę zrobić, tylko nie papieros". Ale oczywiście zapaliłam (eukaliptusowego papieroska). Scena jest świetna, a ja nie wróciłam do nałogu.

MACIEJEWSKI Pięknie opowiada Pani o Warlikowskim, a przecież po Aniołach w Ameryce odeszła Pani z jego teatru. Konflikt?

CELIŃSKA Nie, nie było żadnego konfliktu. Uznałam, że muszę zrobić sobie przerwę. Od Zachodniego wybrzeża byłam w obsadach wszystkich spektakli Krzysztofa, pracowaliśmy również w operze. Poczułam zmęczenie. Chciałam zobaczyć wszystko z dystansu. Przestałam jeździć z zespołem Krzyśka za granicę, dogrywałam jedynie przedstawienia w Polsce. Można powiedzieć, że zupełnie się wycofałam.

MACIEJEWSKI Ale Pani wróciła.

CELIŃSKA Żeby wrócić, trzeba odejść do końca.

MACIEJEWSKI I do Końca...

CELIŃSKA Powiedział mi tylko: "Przecież ty nigdy nie odeszłaś".

MACIEJEWSKI Wśród najmłodszego pokolenia teatromanów jest Pani uważana za aktorkę kultową - nie tylko ze względu na Pani status w teatrze Warlikowskiego, ale także za Pani piosenki. Atramentowa rumba nagrana z zespołem Los Locos, słynny Song sprztaczki czy Uoemiechnij siź to evergreeny YouTube'a i Facebooka.

CELIŃSKA Każda z tych piosenek to inna opowieść. Kiedy dostałam od Andrzeja Strzeleckiego Uśmiechnij się, wiedziałam, że musi to być song brechtowski. To się śpiewa całym ciałem. Sprzątaczka narodziła się w trudnym momencie mojego życia. Po zapomnieniu alkoholowym zaczęłam wychodzić z dołka. Powiedziałam wtedy Jurkowi Satanowskiemu, że chciałabym wystąpić na festiwalu we Wrocławiu. Zaśpiewałam wtedy dwie piosenki do tekstów Jonasza Kofty. Song sprzątaczki i Stop-klatkę. Od pełnej charakterystyczności do maksymalnego dramatyzmu. Według tego wzoru przygotowałam kolejny recital.

MACIEJEWSKI Niemal w każdym wywiadzie wspomina Pani wyjątkową rolę, którą w Pani życiu odegrała niegdyś babcia.

CELIŃSKA Babcia przed każdą premierą pytała mnie: "Stasiulka, weszłaś już w rolę? Już w niej jesteś". Nigdy nie usłyszałam mądrzejszego pytania. Wejść w rolę, czyli odnaleźć pełne porozumienie z postacią. To bardzo trudne, ale nie niemożliwe. Babcia ukształtowała mnie we wszystkich dziedzinach. Dała mi formę, potem Bohdan Cybulski udowodnił, że stać mnie na jeszcze więcej, a Krzysztof Warlikowski uwierzył we mnie w momencie, kiedy inni zwątpili.

MACIEJEWSKI Patrzę na Panią i widzę osobę pogodzoną z losem, spokojną, prawdziwą...

CELIŃSKA Jestem leniwym byczkiem, który najchętniej wylegiwałby się na słoneczku, wąchał kwiatki i zajadał przysmaki. Ale od czasu do czasu pojawia się ktoś, kto każe mi wstać, ruszyć się i skoczyć przez płotek. A ponieważ byczek jest również ambitny, skacze. Czasami się potłucze. Ale skacze.

Warszawa, 7 kwietnia 2011

Stanisława Celińska - wybitna aktorka teatralna i filmowa.

Łukasz Maciejewski - filmoznawca, krytyk filmowy i teatralny, współpracownik nFilmHD i HBO. Publikuje m.in. w "Tygodniku Powszechnym", "Filmie" i "Kwartalniku Filmowym". Współautor kilkunastu książek. W 2009 roku opublikował tom wywiadów Przygoda myśli, a w 2010 - album Opera Krakowska - spełnione marzenie.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji