Artykuły

Ambitne porażki

Jak każdy człowiek mojej generacji - mam osobisty stosunek do "Dziadów". W Krakowie mej młodości grano je co rok, w Zaduszki. Czekaliśmy na kolejne sceny.

Z inscenizacji Schillera pozostała mi w pamięci scena Salonu Warszawskiego, szczególnie efekt, polegający na miarowym stukocie kart, punktujących kontrast, "wielkiego towarzystwa" i przejmującej relacji o katuszach więziennych.

Wierny idei jedności "Dziadów", wprowadzonej przez Wyspiańskiego, myślę jednak z uznaniem o spektaklu Jerzego Kreczmara, który pokazał "Dziady" tylko wileńsko-kowieńskie gdzie ziemia "nie jest ani piekłem, ani rajem", oraz o niemal nie zauważonej inscenizacji telewizyjnej Jana Kulczyńskiego, w której III Część pokazano jako sen na jawie.

Przywiązywałem zawsze wagę do prac Macieja Prusa. Szczególnie od chwili, gdy obejrzałem jego "Noc listopadową" w Teatrze Dramatycznym. "Dziady", które po Gdańsku pokazał w łódzkim teatrze im. Jaracza, świadczą o ambicji. Przedstawienie to mogliśmy obejrzeć w Warszawie z inicjatywy Teatru Rzeczypospolitej Inscenizator starał się dać całość, skreślając zaledwie kilka scen i postaci. Funkcjonalność i oszczędność efektów scenograficznych zastosowano konsekwentnie. Reżyser współdziała z Andrzejem Witkowskim, kształtującym przestrzeń sceniczną.

Nastrój tajemnicy i niepokoju narzuca się od scen początkowych. Dwa pragnienia wiedzy o świecie zostały przeciwstawione: Oświecenia, którego zbuntowanym uczniem był Mickiewicz i obrzędowej magii. Słowa "co to będzie?", chóralnie mówione, nadają ton epizodom Części Pierwszej i całej Drugiej. Słowa Dziewicy (Kamili Sammler), po początkowym ściszeniu głosu brzmią pełnią tęsknoty. Piękny jest układ obrzędowy. Nauki moralne dotyczą problemów szczęścia. Ruch tłumu, manewr chorągwiami, powiązanie zjaw z odczuciami gromady, sprawiają silne wrażenie. Formuły i magiczne zaklęcia Guślarza wybornie głosi Zbigniew Józefowicz. Trzyma kostur. Jak totem magii pierwotnej.

Od Części IV zaczynają się nieporozumienia. Reżyser zaufał samotnemu aktorstwu Zbigniewa Bielskiego (Ksiądz) i Mariusza Wojciechowskiego (Gustaw). Mijają niepostrzeżenie trzy romantyczne godziny. Jedynie obrona obrządku "dziadów" zabrzmiała silniej. Na zakończenie zacytowano, wzorem Dejmka, dedykację "Dziadów" drezdeńskich, wiążąca całość jako wyraz jedności społeczeństwa i wspólnej walki pokoleń.

Scena więzienna zaczyna się ascetycznie, zgodnie z ogólną zasadą inscenizacji. Anioł Stróż nie nosi ozdobnych skrzydeł i fantastycznego stroju. Ton więźnia jest refleksyjny. Napis o "narodzinach" Konrada staje się dopiero później jasny.

Współwięźniowie mówią spokojnie. Wykonawca roli Sobolewskiego, Krzysztof Franieczek unika patosu. Słusznie, ale nie powinien zacierać granic między wierszem a prozą, mówić z rękoma w kieszeniach, odbierać frazie jej barwy. Dobry jest pomysł, że pewne słowa więźniowie głoszą w pozycji klęczącej. Potem wstają jakby onieśmieleni. Ciekawe mi się wydaje, że w trakcie Małej Improwizacji Konrad (grany przez Mariusza Wojciechowskiego) znajduje się w ramionach kolegów. Dopiero Wielka Improwizacja powstaje w osamotnieniu.

Mariusz Wojciechowski staje się ofiarą niedoświadczenia oraz niemożności zastosowania zdobyczy takich interpretatorów jak Holoubek i Trela. Zlewa się w jedną i niejasną całość bunt, odkrycie prekursorskiej poezji, widzenie barwne. Ciekawiej brzmi tekst szatana, którego głosem mówi niewolnik bluźnierczego buntu, Konrad. Niestety, wykonawca roli księdza Piotra, Mariusz Saniternik zarówno w scenie egzorcyzmów, jak Widzenia przemyka obok tekstu.

Interesować może rozwiązanie Snu Senatora, w rytmie tanecznym, w półrealnym ukształtowaniu przestrzeni. W tej samej scenerii rozgrywa się epizod Salonu Warszawskiego, gdzie jednak zanadto się mieszają plany młodzieży patriotycznej i kosmopolitów. Jedynie śmiech, którym ugodowcy reagują na opis więziennych cierpień, zastępuje Schillerowski stukot kart.

Bezład panuje w scenie u Nowosilcowa. Ryszard Kotys nie jest wytwornym okrutnikiem, pełnym obłudy. Małgorzata Rogacka-Wiśniewska pięknie rozpoczyna scenę Rollisonowej, późniejsze padanie na ziemię raczej osłabia wrażenie. Ów brak systemu, mimo zachowania muzyki menuetowej, psuje kontrasty słynnego Balu.

Niejasna jest "Noc Dziadów", kończąca III Część. Dlaczego Guślarz umiera? Być może, iż niełatwe warunki gościnnego występu stają się przyczyną niektórych usterek. Mimo wszystko, warszawska widownia wyczuła wysoki lot ambicji. Nawet w porażkach.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji