Artykuły

Z daleka i z bliska

Telewizja jest okienkiem na świat, które mamy ogrom­nie blisko, pod ręką, we wła­snym pokoju. Gdy chcemy - wyzieramy przez okienko; gdy nas nudzi przedstawiany przez telewizję świat, albo mamy go najzwyczajniej do­syć - zamykamy okienko i radujemy się rozkoszną ciszą. Wydaje mi się, że właśnie ta intymność telewizji, ta pry­watność odbioru, jest cechą, o której się równie dużo mó­wi i pisze - jak mało na nią zwraca uwagi przy realizacji programu.

Dowodem - spektakle tea­tralne. "Biedermann i Podpa­lacze" na przykład, w insce­nizacji teatralnej sprzed paru lat, którą warszawiacy chyba pamiętają z Teatru Współ­czesnego - był przedstawie­niem znakomitym pod każ­dym względem. Równie zna­komitym przedstawieniem był w TV. I tu ciekawe zjawisko: ci sami aktorzy, ten sam re­żyser, ta sama - choć słu­sznie skrócona o epilog - sztuka, taki sam odbiór jej przez widzów, a przecież środki reżyserskie były zupeł­nie inne. Byliśmy nie na wi­downi, a między aktorami; braliśmy udział w akcji, któ­ra była blisko, bliziutko nas. Śmiem wątpić, czy zwykła transmisja z teatru dałaby tyle. Myślę, że - nie mówiąc już o czysto technicznych trudnościach odbioru wizji i głosu - transmisja zaprzepa­ściłaby masę walorów sztuki. Czy to ma znaczyć, że pod­ważam sens transmisji teatral­nych? Tak, to właśnie znaczy, że podważam. I nie od dzisiaj. Rozumiejąc aktualne trudno­ści techniczne, studyjne i ad­ministracyjne, nie apeluję, aby uczynić to natychmiast, od jutra. Sądzę jednak, że TV za wszelką cenę powinna i musi dążyć do tego, aby trans­misje teatralne zlikwidować; aby wszystkie teatralia nadawać według własnych reguł, z własnego studia.

Tegoroczny Festiwal Tea­tralny dał nam jeszcze jeden dowód, że to jest konieczne. Można przypuszczać, że te same sztuki, w tej samej re­żyserii i tym samym wykonaniu - byłyby w reżyserii studyjnej znacznie mniej na­rażone na krytykę, niż to się stało.

Ten brak poczucia intym­ności TV mniej może rzuca się w oczy niż w teatrze, ale chyba powszechniejszy jest w publicystyczno-informacyjnym programie, szczególnie w Dzienniku TV. Nagminnym błędem popełnianym przez wszystkich nieomal prowa­dzących Dziennik jest zwra­canie się nie do mnie oso­biście. Nie mam wrażenia, że prowadzący siedzi naprzeciw­ko mnie, w tym samym po­koju i relacjonuje mi wyda­rzenia ze świata. Zdaję sobie dokładnie sprawę, że siedzi w studio, bardzo daleko ode mnie, gdzieś w Warszawie, na placu Powstańców.

To są sprawy mniej uchwyt­ne i trudno by stawiać kon­kretne zarzuty, czy też pro­pozycje zmian. Myślę jednak, że warto, aby kierownictwo odnośnych redakcji o tym po­myślało, przeanalizowało i spróbowało coś zaradzić.

Bo my, telewidzowie, a na pewno większość z nas - czujemy ten niepotrzebny dy­stans i razi on nas.

Zresztą intymność polega nie tylko na formie, lecz i na treści. Słuchając wiadomości, miewam ostatnio pełne złu­dzenie, że słucham odczyty­wania książki telefonicznej. Nie twierdzę bynajmniej, że oficjalne, urzędowe komuni­katy są niepotrzebne. Owszem, są potrzebne i konieczne, ale niechże się w natłoku oficjal­nych informacji znajdzie kil­ka wiadomostek-ciekawostek lżejszych, mniej poważnych. Tego w Dzienniku TV nie ma, a w każdym razie prawie nie ma. Takie zaś informa­cyjne michałki, takie przerywniczki - znakomicie ułat­wiają, pomagają w wysłucha­niu całości i - wbrew pozo­rom - skłaniają do lepszej koncentracji.

A prowadzącemu Dziennik TV pozwalają łatwiej z dale­kiego studia gdzieś w War­szawie - przybyć bliżej, przy­być blisko, do naszego pry­watnego pokoju.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji