Biedermann i podpalacze
W tej sztuce, jak słusznie podkreślił w swej interesującej pogadance wstępnej, Stanisław Marczak-Oborski, można się doszukiwać różnorodnych metafor, a można także nie doszukiwać się niczego, poza fabułą prezentowaną przez autora.
Ale nie szukając nawet głębszej filozofii, bez trudu można tu znaleźć satyrę na społeczeństwo, w którym rządzi obłuda, konformizm, oportunizm. Ów Biedermann, "straszny mieszczanin", czyli tzw. porządny człowiek, przerażony aż do obłędu, drżący o swoją skórę, dom, majątek, obiera taktykę oswojenia podpalaczy. Wierzy, że wówczas nic mu nie będzie z ich strony groziło. Ta postawa jest właśnie najbardziej przerażająca.
Owi podpalacze zresztą, w interpretacji Czechowicza i Łapickiego, wcale z pozoru nie wydają się nam groźni, chociaż wiemy, że podpalają domy i miasto. Aktorzy obdarzyli te postacie w cechy ludzkie, które bawią, śmieszą i rozładowują przerażającą atmosferę sztuki.
Mieczysław Czechowicz i Andrzej Łapicki zagrali swe role koncertowo. W swej prostocie, otwartości, szczerości byli jeszcze groźniejsi.
Z równym mistrzostwem zagrali Barbara Ludwiżanka i Mieczysław Pawlikowski. Ludwiżanka stworzona jest do ról, wymagających balansowania na pograniczu tragedii i komedii.
Erwin Axer z właściwą sobie precyzją dał spektakl opracowany do najdrobniejszego szczegółu, ostry i jednoznaczny.
Aktorsko przedstawienie było zespołowym popisem gry, jakiej dawno już nie widzieliśmy na małym ekranie. Ludwiżanka, Czechowicz, Łapicki i Pawlikowski nie tylko stworzyli znakomite postacie bohaterów Frischa, ale swoją interpretacją zdołali wzbogacić materiał literacki sztuki.
Reżyser zrezygnował w wersji telewizyjnej z epilogu sztuki, ze sceny w piekle. Sądzę, że nie tylko ograniczenie czasu wpłynęło na jego decyzję. Wydaje mi się zakończenie przedstawione w TV, wymowniejsze - choć bez kropki nad "i" - silniej przemawia do widza.