Artykuły

Biedermann i podpalacze

Sztukę znakomitego Maxa Frischa - "Biedermann i pod­palacze" przedstawił nam wczoraj Teatr Telewizji w dosko­nałej obsadzie i świetnej re­żyserii M. Pawlikowski w roli tytułowej był może nieco ba­nalny i zbyt monotonny, ale Łapicki, Czechowicz i Ludwiżanka pokazali wszystkie swe umiejętności. Reżyser - Erwin Axer - wyważył pieczołowicie, wszystkie elementy spektaklu i groteskę i grozę, dowcip i tra­gizm, śmieszność "pojedynczego" Biedermanna i okrucieństwo historii.

Nie wahając się określać przedstawienia w superlaty­wach, przypuszczam równocze­śnie, że w dużym stopniu roz­czarowało ono naszych telewi­dzów, nie było tym, co okre­ślamy mianem "uczty ducho­wej". Przed pięciu laty sztu­ka Frischa rzeczywiście mogła robić furorę, dziś wydaje się nieco już banalna. Widzowi opatrzyły się dramaty, oparte na jednej alegorii, która wszy­stko tłumaczy, a zarazem jest wieloznaczna. Frisch dzisiaj nie powie nam nic więcej, niż po­wiedział już Brecht.

To jeden zarzut lub raczej przyczyna zawodu. A druga? Tkwi chyba w formie samej sztuki. Na mój gust jest to utwór typowo teatralny, potrze­bujący sceny i jej efektów dla wydobycia całego nastroju z u-mownej przecież, prościutkiej sytuacji.

W sumie - mieliśmy popis autora, umiejącego władać piórem niezwykle precyzyjnie, po­pis artystów, reżysera i sceno­grafa (Otto Axer), a wszystko to razem złożyło się na średnie przedstawienie. Sam się dzi­wię, jak to możliwe.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji