Monopole i receptury (fragm.)
Wystawiony przez Teatr TV w reżyserii Erwina Axera i adaptacji Edwarda Csato dramat Goethego "Ifigenia w Taurydzie", był jeszcze jednym zwycięstwem poezji i klęską klasyki w telewizyjnych warunkach. Axer starał się przezwyciężyć mit, ludziom dając moc rozwiązywania swoich losów i taka koncepcja reżyserska znalazła świetnych wykonawców w osobach Z. Mrozowskiej jako Ifigenii, T. Łomnickiego jako Orestesa, Z. Zapasiewicza jako Pyladesa, H. Borowskiego jako króla Toasa, J. Kondrata jako Arkasa. Dawno już nie słyszeliśmy w TV tak znakomitych recytacji; ale mimo to sztuce zabrakło niepowtarzalnej atmosfery, którą tworzy wielkie dzieło klasyczne, szerokiego oddechu, i wielowymiarowości, głębokiego tła pustych świątyń. W tym wypadku kameralność teatru TV zaciążyła nad inscenizacją, zbliżenia wyszły na niekorzyść niezbędnemu patosowi, a przy tym spektakl okazał się stanowczo, jak na warunki telewizyjne, za długi. Poezja w TV jest sztuką piękną, lecz intymną i kameralną, patos bronią na krótką metę.
Wielkie dramaty wymagają wielkich scen, antyczne - stosowania czystych i tradycyjnych środków ekspresji. Jeszcze raz sprawdza się fakt, że telewizja teatru zastąpić nie potrafi, mam na myśli oczywiście teatr konwencjonalny, telewizja tworzy sobie teatr własny i niepowtarzalny. Dlatego też konieczna jest twórczość dramaturgiczna dla telewizji, dlatego w wypadku adaptacji klasyki antycznej podkreślać trzeba walory popularyzatorskie, cenić piękno recytacji, sugestie słowa w mistrzowskim wykonaniu, ale mówić o sztuce pełnowymiarowej - bardzo trudno. Co nie oznacza, że Teatr TV powinien z tej wielkiej klasyki rezygnować: dzięki niemu bowiem, o czym zawsze trzeba pamiętać, z jednym z najpiękniejszych mitów helleńskich i z pięknem poezji Goethego zaznajomiły się poniedziałkowego wieczoru miliony ludzi.
Wiem - jak to już ktoś w recenzji telewizyjnej słusznie zauważył - że nie można mieć do dziecka pretensji, iż chodzi w podartych skarpetkach, bo nie dziecko przecież te skarpetki kupuje. Stu publicystów wyjęło ostatnio ołówki i zaczęło podliczać dochody telewizji, padły ostatnie szańce nie odkrytej ponoć Ameryki. Ale w miarę rozszerzania się naszej wiedzy o naszym kraju rosną wymagania telewidzów "centralnych" i nade wszystko "terenowych". Polska nie kończy się na rogatkach Warszawy, na rampie Teatru Współczesnego i na ujmującym uśmiechu Kaliny Jędrusik. Jest w tym kraju wiele naprawdę pasjonujących spraw, których telewizja nie dostrzega, tłumacząc się brakiem kamer, wozów transmisyjnych i personelu. A my coraz rzadziej chcemy jeść rzeszowską kiełbasę, przyprawioną według warszawskiej receptury.