Artykuły

Konrad wśród filaretów

MUSZĘ się przyznać, że dla spektakli Adama Hanuszkiewicza mam szczególny sentyment. Jako studentka kibicowałam premierom w dawnej siedzibie Teatru Powszechnego. Samo "Wyzwolenie" oglądałam kilka razy. To reżyser pomógł mi wydobyć zasadniczy sens rozmowy Konrad - Maski, rozmowy o narodowej współodpowiedzialności.

"Musimy coś zrobić, co by od nas zależało, zważywszy, że dzieje się tak dużo, co nie zależy od nikogo".

I jeśli Hanuszkiewicz dzielił widownię na obozy, co dodajmy bezstronnie zdarza mu się często, znajdowałam się wśród zwolenników inscenizatora. Choć nieraz bym się wadziła o symbolikę ("Balladyna", "Sen srebrny Salomei"), zwłaszcza że Hanuszkiewicz lubi rozmach, myśli bryłami, kolorem, prowokuje do dyskusji.

Ostatnią pracą reżysera jest spektakl "III części Dziadów". Przedstawienie stanowi ciąg dalszy w teatralnym portrecie Mickiewicza, który przed dwu laty inaugurowała "Młodość". Już wybór sceny Teatru Małego zbulwersował wielu. Czyżby Hanuszkiewicz odrzucał rozległe plany, które organizują wizję dramatu? Odwaga czy szaleństwo? Wątpliwości, pytania, kontrowersje wyprzedziły premierę. Dziś Hanuszkiewiczowskie "Dziady" funkcjonują wśród tłoku przy kasach i sprzecznych opinii krytyki.

Zacznijmy od uwag recenzentów. Pozwolę sobie zacytować głos pani Elżbiety Morawiec:

"(...) uchylając się od wielkości Mickiewiczowskiego dzieła, inscenizator chyli się przed tym, co jest odwiecznym stereotypem polskiego myślenia o narodowych mitach, przechowywanych w odświętnych "kapliczkach duszy", bez żadnego związku z powszedniością życia społecznego. W kapliczce Teatru Małego odprawia się więc cicha msza żałobna (...). Obrzędowa cicha liturgia pamięci, tak miła leniwej, letargicznej polskiej duszy, znów zastąpiła prawdziwe życie myśli i wyobraźni. A rzeczywistość stała się na powrót snem o porwanych pasmach, w którym nigdy nie było jątrzącego wyzwania "Dziadów" Swinarskiego. Raz jeszcze zatriumfowała "bezdziejowość" tylekroć wyklinana przez Brzozowskiego, wznosząca cmentarze gwoli osłonięcia codziennej martwoty myśli".

Oj, dostało się Hanuszkiewiczowi! Nie dość, że sprofanował Wyspiańskiego, Schillera i Swinarskiego, jeszcze hołduje naszemu narodowemu lenistwu (?!). Cenię artykuły pani Morawiec. Zawdzięczam jej odkrycie tajników wyobraźni Józefa Szajny. Ale ton, w jakim pisie o "Dziadach", zaskakuje. Jakby Witkacowski kobieton dyktował zdania pełne szlochów, złorzeczeń. Skoro tak (w końcu krytyk także człowiek i może się dać ponieść emocjom), to po co przywoływać znakomitych zmarłych. Sam fakt, że Hanuszkiewicz nie podjął koncepcji Swinarskiego, okazał się zbrodnią artysty dokonywaną w imię narodowych fałszerstw (!?). Oj, nieładny szantaż! A zabawa w stylu, co by Brzozowski powiedział, jest bronią obosieczną, którą wyszydzał Norwid:

"Skądże zaś? moc twoja się wzięła,

Rajco! efemerycznych sporów:

Autorów - sądzą ich działa,

Nie - autorzy autorów!"

ZOSTAWMY więc powierzchowne etykietki. Mówiąc w Pegazie o Hanuszkiewiczowskich "Dziadach", prof. Sinko akcentował niezwykłą muzyczność spektaklu. Rzecz ważna i nadająca ramy całemu widowisku. Hanuszkiewicz dostrzegł w "III części Dziadów" przede wszystkim zapis tragedii młodzieży wileńskiej: "Dziady jako zaszyfrowany przez Mickiewicza ślad przedpowstaniowego ruchu wolnościowego młodych na Wileńszczyźnie nie są tylko alergicznym odruchem poety, który do powstania nie poszedł (...) jak pokazać to, czego Mickiewicz nie mógł dopowiedzieć?"

Spowiedź Konrada uzyskuje pełne brzmienie dopiero wśród chóru bezimiennych oskarżonych. Tak też tłumaczą się postacie Księdza Piotra, Senatora. Otwarte akordami Mszy Gregoriańskiej (muzyka - Czesław Niemen) widowisko gromadzi rozmaite tonacje, sugerowane i brzmieniem, i sensem słowa.

Ta muzyczna jedność, podporządkowana racjom wileńskiego spisku, nie ułatwia analizy. Prawie wszyscy piszący o spektaklu podkreślali dziwactwo sceny egzorcyzmu i tragikomiczny obraz fikającego w powietrzu Konrada (Krzysztof Kolberger). Osobiście sądzę, że aktor przyjął niewygodną pozycję, lecz kwestia dotyczy gwałtownej wyobraźni Hanuszkiewicza. A więc materia tyle złożona, co zostająca w sferze bardzo subiektywnych odczuć.

Warto natomiast i trzeba dyskutować nad perspektywą osądu młodych filaretów, jaką reżyser narzucił całemu przedstawieniu. Interpretując dramat, wybitny znawca epoki, Zofia Stefanowska, wprowadziła znamienny przypis: "W procesie tej grupy młodzieży widział jakby zapowiedź tego, co stało się losem tysięcy młodych Polaków po upadku powstania. Dlatego represje, które wówczas dotknęły nielicznych, nabrały w dramacie rozmiarów wielkiej katastrofy narodowej, śmiertelnej dla Polski próby".

CZY Hanuszkiewicz mógł racjom straconego pokolelnia podporządkować wszystkie partie tekstu? Inscenizator i jednocześnie autor scenografii wykorzystał niewielkie przestrzenie Teatru Małego. Jakby klasztor Bazylianów użyczał cel więziennych pokojom Senatora czy Salonowi warszawskiemu. Mijają się postacie z różnych światów, nakładają różne prawdy. Niemal jednocześnie śledzimy Widzenie Księdza Piotra (Henryk Machalica) i Sen Senatora (Jan Tesarz). Oddala się proroctwo, jakby cichnie wiara w 44. Zmagania Konrada wyrażają rozpacz współtowarzyszy. Mury więzienia łączą tych, którzy ginęli za Polskę. Hanuszkiewicz wskazał ważki trop dramatu. Zrealizował go z dużą artystyczną dyscypliną. Że można woleć inną interpretację - sprawa otwarta.

Rekomendując spektakl, chciałabym jeszcze zwrócić uwagę na wielkie mistrzostwo recytacji Władysława Krasnowieckiego i wzruszająco ludzką rolę Pani Rollison w wykonaniu Elżbiety Barszczewskiej.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji