Artykuły

Kto rządzi w Ateneum?

- Dyrektorowanie nigdy nie było celem moich aspiracji ani marzeń. Gdyby miasto ogłosiło wówczas konkurs na dyrektora, to z całą pewnością nie wziąłbym w nim udziału. Ale ponieważ to teatr mnie zaprosił, stworzyła się tym samym zupełnie inna sytuacja. Przynajmniej dla mnie - mówi Andrzej Domalik, nowy dyrektor artystyczny Teatru Ateneum w Warszawie.

Dorota Wyżyńska: Całkiem niedawno w tym samym gabinecie rozmawiałam z ówczesną nową panią dyrektor Izabellą Cywińską. Jej program naprawy Ateneum wydawał się wyważony. A jednak się nie udało. Jak pan przygotowuje się do nowej dyrekcji? Co zrobić, aby nie trafić na miny? Andrzej Domalik: Nie wchodzić na pole minowe. Ale stało się. Najprawdopodobniej nie jest to takie proste, co już wynika ze sformułowania pytania. Jeśli jednak w naszej rozmowie oczekuje pani ode mnie - mówię to na wszelki wypadek - wygłoszenia jakiegoś manifestu, to niestety, rozczaruję panią. Niczym takim nie dysponuję. Nie mam ani takich ambicji, ani zapewne możliwości. Ale - tak czy inaczej - ktoś, czyli ja, musiał przygotować przyszły sezon.

Molier czy Gombrowicz? - oto jest pytanie. Wybór tytułów, reżyserów, przygotowanie obsad. Za to biorę odpowiedzialność. Czy to wystarczy? Czy to sprawi, że kondycja teatru będzie lepsza? Tego nie wiem. Kiedyś się okaże.

"Garderoba rządzi" - to tytuł wywiadu, którego udzieliła pani Izabella Cywińska tuż przed odejściem. Opowiadała o aktorach, którzy rzucali rolę tuż przed premierą albo przynosili zwolnienia lekarskie, że nie mogą grać w "smutnych sztukach". Ten obraz zakulisowy, który nam przedstawiła, był przerażający. Pan nie boi się garderoby? Pamiętam pana film sprzed ponad 10 lat "Łóżko Wierszynina" pokazujący teatr od kulis. Podobnie to wyglądało.

- Do teatru, niezależnie jaki szyld nad nim wisi, nie wchodzi się bezkarnie. "Garderoba rządzi" - to efektowne hasło. Ale nie ja jestem jego autorem, więc mało mnie ono interesuje. Nie będę tego komentował. Pyta pani, czy się nie boję. Przychodząc tutaj, byłem wolny od uczucia strachu, już pracowałem w tym teatrze. Nie wchodziłem w przestrzeń kompletnie mi obcą. Do Ateneum zaprosił mnie kilka lat temu pan Gustaw Holoubek. I wspominam tamten czas bardzo dobrze. Jeśli miałem wątpliwości, to dotyczyły one wyłącznie wyobrażenia siebie w nowej roli. Natomiast samo miejsce nie budziło we mnie złych emocji. Przeciwnie.

Z Ateneum nie zrobi się drugiego TR Warszawa. Zresztą przecież nie o to chodzi. Jaki to może być teatr? Jak zbudować jego markę? Co może być jego siłą?

- Zespół właśnie. Aktorzy.

Pan ma dobrą rękę do pracy z gwiazdami. To pan jest reżyserem takich przebojów, jak "Maria Callas. Lekcja śpiewu" z Krystyną Jandą, "Ożenek" z Januszem Gajosem kiedyś w Powszechnym czy ostatnio w Polonii "32 omdlenia" z Krystyną Jandą, Jerzym Stuhrem i Ignacym Gogolewskim.

- Tak się rzeczywiście zdarzyło. Ale praca z gwiazdami to nie wynik moich spekulacji czy jakichkolwiek założeń. Przy "Omdleniach" do realizacji przedstawienia zaprosiła mnie pani Krystyna Janda. Zaproszenie było bardzo konkretne, żeby nie powiedzieć - jednoznaczne, propozycja nie do odrzucenia. Czechow i obsada.

Podobnie było zresztą w Ateneum, ten moment pierwszej decyzji był absolutnie poza mną, przyszedł z zewnątrz. Uznałem, że to ukłon losu wobec mnie. Na dobre i na złe.

Bo przypomnijmy może jeszcze to, że na stanowisko dyrektora artystycznego wybrała pana naczelna Ateneum Sławomira Łozińska. Przy akceptacji zespołu.

- To był jeden z powodów, kto wie czy nie najważniejszy, dla którego znacznie łatwiej było mi podjąć tę niełatwą decyzję. Dyrektorowanie nigdy nie było celem moich aspiracji ani marzeń. Gdyby - zakładając hipotetycznie - miasto ogłosiło wówczas konkurs na dyrektora, to z całą pewnością nie wziąłbym w nim udziału. Ale ponieważ to teatr mnie zaprosił, stworzyła się tym samym zupełnie inna sytuacja. Przynajmniej dla mnie.

Jakie zmiany szykują się w zespole? Wiem, że ma pan już nowego kierownika literackiego.

- Od niedawna, co mnie bardzo cieszy, z teatrem współpracuje znakomity krytyk pan Tadeusz Nyczek, od września aktorką Ateneum będzie Agata Kulesza. Kiedy w teatrze pojawia się nowy dyrektor, bardzo często temu wydarzeniu towarzyszy słowo "rewolucja" lub w łagodniejszej formie - "zmiany". Z założenia, ex definitione. Syndrom presji chwili. Jestem przeciwnikiem wymachiwania transparentem "Zmiany!!!". One i tak nastąpią. Ale będą konsekwencją mojego myślenia o teatrze, naszych wspólnych starań, a nie punktem startu czy obowiązkową jazdą z punktacją w tle.

A co widz zobaczy wieczorem? Jakie premiery już zaplanowano?

- W listopadzie na afiszu pojawi się "Shitz" - sztuka Hanocha Levina w reżyserii Artura Tyszkiewicza. W połowie stycznia - "Sen nocy letniej" Szekspira w reżyserii Bożeny Suchockiej. Wybory tytułów i reżyserów to oczywiście wynik rozmaitych wektorów: naszego myślenia o tradycji tego miejsca, o publiczności, która tu przychodzi, rezultat naszych gustów, ale także możliwości i terminów.

Szekspir i Levin to - wydaje się - dwa różnie światy, dwie kompletnie inne opowieści, ale jest coś, co je łączy. Poezja. Jestem po tej stronie ludzi zajmujących się teatrem, którym bliskie i ważne jest pytanie zawarte w znanym eseju Adama Zagajewskiego "Dlaczego poezja odeszła z teatru?". Chciałbym, aby poezja wróciła do teatru. Wytłumaczę się jeszcze z terminu "poezja". To znacznie więcej niż tylko utwór pisany wierszem. Myślę w ogóle o sposobie komunikowania się, opisu rzeczywistości. Jako widza i reżysera nigdy nie pociągało mnie udawanie na scenie tzw. życia. Jeśli wspomina pani "32 omdlenia", to tego właśnie dotyczy ostatni monolog w przedstawieniu. "Życia mamy dość" - mówi aktor Podżarow.

"Shitza" wyreżyseruje Artur Tyszkiewicz, nowy dyrektor Teatru Osterwy w Lublinie, który wcześniej w Imce wystawiał z powodzeniem inną sztukę Hanocha Levina - "Sprzedawcy gumek". A proszę zarekomendować Szekspira w reżyserii Bożeny Suchockiej.

- Przychodząc do Ateneum, w momencie, kiedy ten teatr jest na zakręcie, zastanawiając się, od czego zacząć, uznałem, że szczególnie w takiej chwili teatr musi szukać swojej perspektywy po prostu w teatrze. Czyli - na przykład albo po pierwsze - w Szekspirze, Czechowie. Siła i lekarstwo klasyki. W tym samym czasie widziałem przedstawienie dyplomowe w Akademii Teatralnej Bożeny Suchockiej "Stracone zachody miłości"... Ciekawe, nowoczesne, z energią. Klasycznie, ale nieklasycznie, lekko grane. Zaczęliśmy rozmawiać. Od słowa do słowa i tuż po wakacjach Bożena zaczyna próbować "Sen...".

Będzie też "Ja, Feuerbach" Tankreda Dorsta. Wielu widzów pamięta pewnie znakomitą kreację Tadeusza Łomnickiego w Teatrze Dramatycznym. Tym razem w roli głównej wystąpi Piotr Fronczewski.

- Jestem przekonany, że to jest idealny tekst dla artysty rangi Piotra Fronczewskiego. To przecież także opowieść o teatrze, o losie aktora. O cenie tego zawodu. Myślę, że do pewnego stopnia będzie to także opowieść o samym Piotrze. Wiele się spodziewam.

Jaka jest sytuacja finansowa teatru i jak to wpływa na planowanie?

- Zaczęły się schody w naszej rozmowie, wcześniej było łatwiej. Pieniądze. Sytuacja jest taka, jaka jest. Nie jest najlepsza. To nie tylko dotyczy Teatru Ateneum. Jest bardzo skromnie. Próbujemy się z tym uporać. Wierzę, że się uda. Przecież gra idzie wyłącznie o to, co się wydarzy wieczorem na scenie.

Andrzej Domalik (ur. 1949) - reżyser teatralny, telewizyjny i filmowy. Specjalista od literatury rosyjskiej, pracował w teatrach m.in Powszechnym, Dramatycznym, Narodowym oraz w Polonii. Na tej ostatniej scenie wystawił dwa przeboje: "Boską" według sztuki Petera Quiltera i "32 omdlenia" według Czechowa. Reżyser filmów m.in: "Zygfryd", "Schodami w górę, schodami w dół" i "Łóżko Wierszynina".

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji