Artykuły

Janusz Opryński: Kłamać uczciwie

- Rosjanie czasów Dostojewskiego w knajpach dyskutowali o Bogu, o diable, o cierpieniu, o miłości. Byli gotowi się o to bić. Jak mi dziś brakuje takich knajp! - mówi JANUSZ OPRYŃSKI, reżyser "Braci Karamazow" w Teatrze Provisorium w Lublinie.

"Bracia Karamazow" w teatrze dzisiaj... Dlaczego? Provisorium znowu prowokuje?

- Czytałem kiedyś "Rozmowy z Jerzym Nowosielskim" Zbigniewa Podgórca. Autor pyta malarza, dlaczego Dostojewski jest ciągle dla niego ważny. A on: - Z głodu duchowego.

Zapożyczyłem od niego nie tyle tę odpowiedź, ile postawę. Dostojewski towarzyszył mojemu pokoleniu. Upijaliśmy się przy Dostojewskim, leczyliśmy przy nim kaca. Mój kolega, aktor, przyswoiwszy sobie co nieco, wcielał się w Smierdiakowa, wchodził pod stół i nie chciał wyjść. Takich historii mógłbym sporo opowiedzieć. Dostojewski należał do naszych lektur zbójeckich, mówiliśmy "Braćmi", już nie wspomnę o wierszu Czesława Miłosza: "Nad Nitra z osowiałą twarzą zasiedli Bracia Karamazow"... Było coś niezwykle ujmującego w tej lekturze. Ale wiem, że to trochę szalone i bezczelne przedsięwzięcie. W latach 70. grywało się często Dostojewskiego, ówczesne interpretacje były zdecydowanie odmienne od dzisiejszych. Wtedy nie widzieliśmy zła w religii, a dziś już je dostrzegamy. Mamy świadomość, że z religią na sztandarach popełniono wiele zbrodni. Z pewnością ani duchowni, ani religia nie uchronili ludzkości przed masowymi zbrodniami. Przygotowując scenę opartą na słynnym rozdziale "Bunt", kiedy Iwan przygważdża antyreligijnymi argumentami Aloszę, chciałem, żeby Iwan miał świadomość okropieństw XX wieku. Próbowałem umieszczać takie ślady. Wyczytałem w jednym z przypisów do "Braci" w tłumaczeniu Aleksandra Wata, że do Pustelni Optyńskiej, gdzie zaczyna się akcja powieści, trafili później oficerowie, którzy zginęli w Katyniu.

Raziło mnie w spektaklu wyraźne nawiązanie do obozów zagłady. Dla mnie to była niepotrzebna dosłowność.

- Zmieniliśmy tę scenę. Jest teraz bardziej poetycka, zamglona i dla mnie bardzo ważna. Nie można zapomnieć o tym, co się wydarzyło w XX wieku i co w różnych miejscach na świecie dzieje się dziś. Także przez to, a może przede wszystkim przez to, w ten sposób odczytujemy dziś klasykę.

Ale po co to akcentować, skoro wszyscy mamy świadomość tych wydarzeń. Przez to spektakl traci na uniwersalności.

- Skoro obozy śmierci, masowe mordy, zagłada są częścią zbiorowej pamięci, to znaczy, że są doświadczeniem uniwersalnym. W spektaklu nie mają zatem charakteru na siłę doklejonego współczesnego ornamentu, tylko uniwersalnego znaku.

Nie tylko interpretacja "Braci" w twoim spektaklu jest nowa, ale i sposób pracy nad nim wykraczał poza konwencjonalne próby.

- Zdecydowałem się na gest barbarzyńcy, czyli nową adaptację. A skoro odważyłem się na taką śmiałość, musiałem się do tego dobrze przygotować. Los mi sprzyjał. Swego czasu trafiłem na bardzo ciekawą rozmowę z Cezarym Wodzińskim w "Tygodniku Powszechnym". Kiedy w 2001 roku wyszła jego fundamentalna książka " Św. Idiota. Projekt antropologii apofatycznej", pomyślałem, że chciałbym go poznać. Po paru latach zaprosiłem Czarka do Lublina w ramach cyklu otwartych spotkań pod hasłem "Jak żyć?". Mówił o Heideggerze, Sokratesie, Platonie. Zaprzyjaźniliśmy się. Czytaliśmy różne teksty. Któregoś wieczoru u mnie w domu - "Braci Karamazow" w oryginale, w tłumaczeniu Aleksandra Wata oraz Jerzego Pomorskiego. Wodziński doszedł do wniosku, że w niektórych partiach inaczej przetłumaczyłby tekst. Zaproponował, żebym wybrał fragmenty, które chcę umieścić w spektaklu, a on je przetłumaczy. Wybrałem 250 stron z 800.

To wyczyn!

- Nie ukrywam, że chwilami pracowałem na granicy histerii. Załamywałem się, byłem przekonany, że robię straszne rzeczy, że zawali się konstrukcja. Czytałem rozdział w tłumaczeniu Wata, potem Pomorskiego i oryginał. Wysyłałem Wodzińskiemu do tłumaczenia wybrane strony. Z przetłumaczonych przez niego 250 wybrałem 100.

Jak ci się udało zachować napięcie na 100 stronach z 800?

- Nie chciałem uronić niczego z podstawowego dyskursu. I bardzo chciałem zachować wątek Dymitra, czyli mężczyzny zatraconego w namiętności. Tylu ludzi na świecie utożsamia się z szaleństwem miłości! Uznałem, że tego akurat nie mogę pominąć. Wynająłem mieszkanie w Warszawie i prosiłem aktorów, żeby przychodzili czytać tekst. Czytaliśmy przez cztery miesiące po kilkanaście godzin dziennie. Aktorzy się zmieniali, a ja trwałem na posterunku.

Czyli przez cztery miesiące nie rozstawałeś się z "Braćmi"? To już rozumiem, skąd transowy rytm spektaklu. Po prostu Janusz Opryński wpadł w trans.

- A wiesz, że chyba nie. Miałem silne przekonanie, że panuję nad sytuacją. Wtedy już byłem spokojny. Oprócz "Braci" czytaliśmy Wodzińskiego "Trans, Dostojewski, Rosja czyli o filozofowaniu siekierą", ale też Bachtina, Podgórca, oglądaliśmy albumy Nowosielskiego. Czytałem też nowe powieści rosyjskie - Pielewina, Jerofiejewa, Sorokina - żeby sprawdzić, jak oni współbrzmią z Dostojewskim. I okazało się, że wszyscy jakoś się do niego odnoszą. Trudno się dziwić, bo w Rosjanach czasów autora "Zbrodni i kary" była wielka, otchłanna chęć rozmowy o świecie i chęć naprawiania świata. W knajpach dyskutowali o Bogu, o diable, o cierpieniu, o miłości. Byli gotowi się o to bić. Jak mi dziś brakuje takich knajp!

Nie ma knajp, gdzie toczy się bójki o to, czy Bóg jest, czy go nie ma, więc postanowiłeś zrobić o tym przedstawienie?

- Myślę, że wszystko, co do tej pory robiłem w teatrze, prowadziło mnie do tego momentu, w którym odważyłem się wystawić Dostojewskiego. Utonąłem w nim na dwa lata.

Świat w twoim spektaklu kręci się w szalonym wirze. Mnie się to mocno kojarzy z transem. Może zasugerowałam się lekturą Wodzińskiego?

- Wodziński rzeczywiście uważa, że ten świat tkwi w jakimś potwornym zawirowaniu. Uznałem, że to dobry klucz interpretacyjny. Chciałem, żeby widz przez cały czas widział bohaterów, żeby miał możliwość podglądania ich. Stąd pomysł na scenę, która wiruje. Potem okazało się, że zbudowana przez nas konstrukcja podczas ruchu wydaje dźwięk zbliżony do odgłosów pociągu. To działa na podświadomość. Odsyła do zbrodni XX wieku.

O czym "Bracia Karamazow" mówią dzisiaj?

- To samo pytanie zadałem Wodzińskiemu, a on na to: bzdury mówisz, to my musimy odnaleźć się w arcydziele. Spodobało mi się, odwrócił sytuację. To myślenie dało mi odwagę. Często pojawia się wprowadzanie nowoczesnego języka, rekwizytów. Myślę, że udało mi się przed tym ustrzec. Postanowiłem stworzyć świat według Dostojewskiego. Chciałem, żeby zaistniał, a potem niech się dzieje, co chce. Nie zamierzałem za pomocą Dostojewskiego podlizywać się widzom. To widzowie mają się w jego świecie odnaleźć, a nie odwrotnie. Wydaje mi się, że to niezła strategia, choć ryzykowna. Dziś już się tak w teatrze nie mówi, nie tak długo, nie w takim napięciu i skupieniu. Ale nie ryzykowałem w ciemno. Przetestowałem wytrzymałość widzów podczas otwartych spotkań w Lublinie. Czytaliśmy między innymi rozdział o Wielkim Inkwizytorze. Trwało to dwie i pół godziny, a mimo to 300 osób w napięciu słuchało Dostojewskiego. Pomyślałem, że on ciągle działa.

Dla mnie najbardziej ryzykowne w twoim spektaklu było stawianie fundamentalnych pytań bardzo serio. Nie chowałeś się za ironią, nie mrugałeś do widzów, jak to się dziś dzieje.

- Bo głęboko wierzę, że pytania Dostojewskiego są ciągle aktualne. "Bracia Karamazow" są dziełem bardzo tajemniczym. Nie mamy pewności, za którą z postaci ukrył się Dostojewski. Jedni uważają, że wybrał Aloszę. Ale wtedy od razu pojawia się pytanie, dlaczego tak dobrze wyposażył Iwana? Skąd przyszła mu do głowy tak niezwykła postać, jak Smierdiakow? I w końcu najważniejsze pytanie: czy kanalią jest stary Karamazow, czy Sokrates?

Niejednoznaczność moralna bohaterów to być może najbardziej współczesny akcent w spektaklu.

- Może nie tyle niejednoznaczność, ile nierozstrzygalność. Czy Smierdiakow rzeczywiście zabił ojca? A może udaje, bo chce wziąć winę na siebie, żeby być świętym? Mylimy tropy, celowo wyprowadzamy widza w pole. Adam Woronowicz na przykład gra trzy postacie. W pewnym momencie, jeszcze podczas prób czytanych, zauważyłem, jak ten tekst nas wciąga, jak wysoko ustawia poprzeczkę. To było coś więcej niż praca nad spektaklem. Okazało się, że każdy z zaproszonych przeze mnie aktorów marzył o Dostojewskim, że to dla nich rodzaj kąpieli, oczyszczenia z tego, w czym większość tkwi na co dzień.

Ty nie musiałeś się oczyszczać. Przed laty ustawiłeś sobie wysoko poprzeczkę i udało ci się przy tym wytrwać.

- Trzeba było mieć dużo cierpliwości i uporu, żeby iść taką drogą, ale po latach mogę powiedzieć, że było warto. Myślę, że zawdzięczam to autorom: Gombrowiczowi, Różewiczowi, a teraz Dostojewskiemu. Ciągle wierzę w moc wyczytywania dobrego teatru z literatury. W arcydziełach światy się mnożą. A zresztą dla mnie literatura to jest skroplony zapis życia. Dobra lektura pomaga żyć. Tej busoli trzymałem się, pracując w teatrze. Byłem spokojny podczas tej pracy. Oczywiście były załamania, awantury na próbach, aktorzy chwilami nie byli przekonani do moich pomysłów, ale potem to mijało. Cały czas byłem pewien, że wiem, czego chcę, że jestem do tej pracy przygotowany. Dialogi wbijały mi się w mózg jak w matrycę, miałem poczucie intensywnych przeżyć.

Czyli jednak trans? W "Przekroju" recenzent pytał, czy ów sceniczny trans prowadzi do odkupienia, czy do zatracenia?

- Nie wiem. Nie rozstrzygałbym tego. Mnie się wydaje, że najważniejsza jest chęć uczestniczenia w czymś istotnym. A to, co się z nami stanie, jest sprawą drugorzędną. Świat zagarnia nas w kierunku kompletnej laicyzacji, a zarazem boimy się, że bez idei Boga nie jesteśmy w stanie żyć. Nietzsche dziękował Dostojewskiemu za podarowanie Zachodowi człowieka wewnętrznego. Po raz pierwszy coś przyszło ze Wschodu. Wielkim odkryciem była wiara, że poprzez upadek człowiek może iść wyżej. Dostojewski wytrąca nas z łatwości istnienia. Jerzy Nowosielski wierzył, że książki Dostojewskiego są rodzajem spowiedzi i to nie tylko autora, ale współczesnego człowieka. Kiedy zapytano Nowosielskiego, co jest ciągle aktualne w "Braciach Karamazow", powiedział, że pokłon starca Zosimy przed zbrodniarzem.

Jerzy Nowosielski niezwykle silnie odczuwał obecność szatana. Dla niego zło, w przeciwieństwie do dobra, było czymś namacalnym.

- Wodziński w jednym z wykładów mówił, że diabeł infekuje rzeczywistość. Jego pojawieniu się towarzyszy ontologiczne drżenie. Zaczynamy odczuwać, że świat staje się inny.

I w twoim spektaklu świat jest podszyty grozą. Czuje się, że wszystko jest chwiejne.

- Kiedy Adam Woronowicz zaczął czytać tekst Dostojewskiego, okazało się, że ma niezwykłą intuicję. Wyrzucał z tekstu wszystko, co odrealniało diabła. Dostojewski jest zanurzony w prawosławiu, stąd my katolicy mamy problem ze zrozumieniem niektórych tropów czy nawet postaci. Na początku "Braci" pada zdanie, że w tej rodzince będzie kryminał, bo Karamazowowie to lubieżnicy i jurodiwi. Jurodiwy, czyli święty idiota, nie występuje w naszej tradycji, dlatego trudno nam zrozumieć, kim jest i jaką spełnia rolę. Jurodiwy przychodzi z pustelni do świata i prowokuje. Ludzie myślą, że czyni zło, a on obnaża naszą małą wiarę. Dostojewski mówi, że jurodiwy w cerkiew rzuci kamieniem, a przed szynkiem się przeżegna, bo wie, że tam mogą być przyszli święci. Ludzie się ich bali, ale jednocześnie darzyli szacunkiem. U nas taka postawa jest nie do pomyślenia.

Przygotowywałeś się do "Braci" dwa i pół roku, a może nawet całe życie. Jak zmienił cię ten spektakl?

- Teraz niemożliwa wydaje mi się praca nad pomniejszymi tekstami. Kiedy myślę, co mógłbym robić dalej, przychodzi mi do głowy albo Dostojewski, albo Szekspir. Mam zamiar wystawić "Żywot abby Symeona", tekst z XII wieku, który brzmi niezwykle współcześnie. Symeon rozbiera się do naga i idzie do łaźni kobiecej albo defekuje publicznie. Skądś to znamy, nieprawdaż?

Dostojewski, Szekspir, czyli teksty ostateczne, w których zawarta jest cała prawda o naturze ludzkiej?

- Jeśli chcemy się czegoś prawdziwego dowiedzieć o człowieku, to powinniśmy szukać u tych autorów. Zresztą do "Braci" włączyłem fragment z "Otella", w którym Desdemona śpiewa o wierzbie. Zaraz potem Otello przychodzi i ją dusi. Dymitr w pewnym momencie utożsamia się z Otellem poprzez uczucie zazdrości.

Dostojewski pyta o wiarę, o przyczyny zła w świecie, o istotę miłości. Znalazłeś u niego odpowiedzi na te pytania?

- Nie powiedziałbym, że znalazłem u niego jednoznaczne odpowiedzi. Ale poczułem niepokój na myśl, że mógłbym żyć w świecie, w którym nie pojawia się pytanie o Boga. Dzięki Dostojewskiemu zrozumiałem, jak jest ważne. Nawet jeśli mówimy, że Boga nie ma, to pozostajemy z nim w jakiejś relacji. Może dzięki temu, że w świecie Dostojewskiego ta relacja istnieje, namiętności doprowadzone są do granic możliwości. Dymitr szaleje z miłości, jest w tym niebezpieczny, bez tego uczucia nie jest w stanie żyć. Kołakowski w "Obecności mitu" pisze o ludziach, którzy znieczulają się na ból, unikają cierpienia. A przecież świat bez cierpienia w sensie duchowym nie ma prawa istnieć. O tym też jest powieść Dostojewskiego. My dziś odrzucamy cierpienie i dlatego życie staje się coraz bardziej powierzchowne, a co za tym idzie, coraz bardziej pozbawione sensu.

Zastanawiałem się, dlaczego sam ciągle czegoś szukam, dlaczego pytam filozofów - jak żyć? Odpowiedź brzmi: z rozpaczy. Podstawowy dylemat filozoficzny to: albo coś jest, albo jest nic. I po której stronie się opowiadamy: że coś raczej jest, czy że raczej niczego nie ma.

I ty po której stronie stajesz?

- Że raczej coś jest.

Od tego tylko krok do wyznania wiary?

- No tak. Adam Woronowicz podczas którejś z prób krzyknął: po tej pracy już nie będziemy tacy sami. I tak się stało.

Oglądając spektakl, czuje się, że w tych kilkudziesięciu minutach skondensowane zostały energia i myśli gromadzone przez wiele miesięcy.

- Trzymam się zasady, że w sztuce, w teatrze trzeba uczciwie kłamać.

***

Janusz Opryński - legenda polskiego teatru alternatywnego, szef lubelskich Międzynarodowych Konfrontacji Teatralnych, od 1976 związany z grupą Provisorium w Lublinie. Był reżyserem, czy też raczej współautorem, najważniejszych spektakli zespołu - między innymi "Wspomnień z domu umarłych", "Współczucia", "Końca wieku". W1998 roku nawiązał współpracę z Witoldem Mazurkiewiczem i jego Kompanią Teatr. W jej wyniku powstało słynne przedstawienie "Ferdydurke", z którym zjeździli cały świat, a także: "Sceny z życia Mitteleuropy", "Do piachu!" i "Homo Polonicus". W czerwcu już bez Mazurkiewicza przygotował w Provisorium "Braci Karamazow" według Dostojewskiego. Spektakl, uznany za znaczące wydarzenie, zostanie na jesieni pokazany między innymi na Międzynarodowym Festiwalu Teatralnym Dialog we Wrocławiu.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji