Artykuły

Nie uwodzę, nie rozbijam

Mówi się, i sporo w tym prawdy, że kocha się w niej pół Krakowa. ANNA RADWAN-GANCARCZYK to sam wdzięk, ciepło i inteligencja, talent, którym od lat zadziwia teatromanów.

Miejmy nadzieję, że po "Zakochanym aniele" nadejdą propozycje filmowe godne tej aktorki.

Światowa premiera "Zakochanego anioła" odbyła się nie w Polsce, lecz w Hollywood!

- W Mieście Aniołów. Lepiej chyba nie mogliśmy trafić. "Zakochany anioł" po raz pierwszy został zaprezentowany w siedzibie Directors Guild of America Theatre Complex na inauguracji VI Festiwalu Filmów Polskich w Los Angeles.

"Anioł w Krakowie" był ciepłą opowieścią o losach Giordano, który za nienajlepsze prowadzenie się w Niebie został zesłany na Ziemię. W części drugiej Giordano stracił swą moc.

- Najistotniejsze jednak okazało się nie to, co Giordano stracił, ale co zyskał. Stał się bowiem mężczyzną i odkrył, że rozkosze ziemskie są nie mniej ekscytujące od niebiańskich... Bardzo ucieszyłam się z tej propozycji, bo "Anioł" to rzadki w Polsce przypadek filmu niosącego bezwstydnie pozytywne przesłanie - bez przemocy, bez nadmiernych pretensji artystycznych. Kręciliśmy ten film wśród przyjaciół, w Krakowie, w sprzyjających okolicznościach przyrody. Na plan przychodziłam piechotą, w klapkach. Atmosfera pracy była pogoda, radosna i spontaniczna, przy tym trochę bałaganiarska i szalona. A poza tym, jak można nie ubóstwiać takiego anioła jak Krzysiu Globisz!

W filmie zagrałaś Romę, panią psycholog, w której zakochuje się Giordano. Ja się wcale temu aniołowi nie dziwię.

- Raz już nawet zagraliśmy z Krzysiem zakochaną parę. W telewizyjnej "Maskaradzie" według Iwaszkiewicza w reżyserii Andrzeja Łapickiego, Krzysiek grał Puszkina, a ja jego wiarołomną żonę, Nathalie. Regularnie przyprawiałam mu wtedy rogi. W "Zakochanym aniele" szczęśliwie obeszło się bez zdrad.

Na planie "Zakochanego anioła" pojawiło się także wielu innych, wspaniałych krakowskich aktorów.

- Znakomita ekipa. A operatorem był mój osobisty narzeczony.

Słucham?

- Piotrek Trela: narzeczony z przedszkola. Wyznaję to publicznie po raz pierwszy! O ile z tatą Piotra mam zaszczyt spotykać się często w teatrze, o tyle z osobistym, chociaż przedszkolnym narzeczonym, widuję się znacznie rzadziej. A to było bardzo przyjemne (śmiech).

Mimo wielu ról telewizyjnych i filmowych jesteś uważana przede wszystkim za znakomitą aktorkę teatralną. Pierwszy raz na deskach krakowskiego Starego Teatru wystąpiłaś już jako dziewięcioletnia dziewczynka w "Zbrodni i karze" Dostojewskiego w reżyserii Macieja Prusa.

- Razem z przyjaciółką, Elą, grałyśmy dzieci - chłopca i dziewczynkę, ja byłam dziewczynką... Nasze zadanie aktorskie polegało na zaśpiewaniu piosenki, co dla nas, uczennic szkoły muzycznej, nie było niczym szczególnym. W tym spektaklu występował również Bogusław Linda. Okropnie się w nim podkochiwałyśmy. Ponieważ lansowano wtedy w radio włoski hit "Linda, Linda - Mamma Linda", wyłyśmy to bez opamiętania pod garderobą Bogusława Lindy, cierpliwie czekając, aż zdenerwuje się do tego stopnia, że (na żarty) zacznie nas gonić po teatrze. I muszę przyznać, że często miałyśmy tę satysfakcję...

To były takie dziecięce zabawy, ale znacznie większym szokiem dla najbliższych musiała być Twoja późniejsza decyzja o zdawaniu do szkoły teatralnej po czternastu latach muzycznej edukacji i dwóch latach studiów na Akademii Muzycznej w klasie skrzypiec.

- O aktorstwie poważnie myślałam na długo przed podjęciem tej decyzji, ale ponieważ byłam wychowywana w rodzinie kultywującej tradycje muzyczne od pokoleń, naturalne wydawało się, że sama także powinnam przejąć pałeczkę. Mój dziadzio jest organistą, ojciec- dyrygentem, stryj, Stanisław Radwan - kompozytorem. Ostateczną decyzję "ułatwiła" mi kontuzja lewej ręki, która skutecznie utrudniała ćwiczenia na skrzypcach i fortepianie. Ale masz rację, rodzina była moją zdradą muzyki załamana.

Wprawdzie nie masz dyplomu Akademii Muzycznej, ale umiejętności z tamtych lat coraz częściej wykorzystujesz w teatrze i w filmach.

- Lubię śpiewać, chciałabym kiedyś sprawdzić się w interpretacjach jazzowych czy musicalowych. Na studiach Jan Peszek mówił mi, że osoby muzykalne są w teatrze bardzo potrzebne, bo posiadają naturalne wyczucie dramaturgii sceny, organicznie wiedzą, gdzie jest kulminacja, pauza. Może jest w tym jakaś prawda.

Wprawdzie stosunkowo często pojawiasz się w polskim kinie, ale dotąd, poza "Damą Kameliową" w reżyserii Jerzego Antczaka, był to raczej drugi plan.

- Jeżeli istnieje harmonia tego, co się czuje, z tym, jak się to wyraża na scenie, aktor ma poczucie artystycznego spełnienia. Nieważne, czy chodzi o główną czy drugoplanową rolę, w kinie czy w teatrze. Wspomniałeś "Damę Kameliową"... Oczywiście marzeniem niemal każdej aktorki jest zagranie kiedyś Anny Kareniny, Nastazji Filipowny, Damy Kameliowej. Mnie się to udało (poza Kareniną - jeszcze!) i to wielka frajda, ale to, jak wtedy zagrałam Damę Kameliową, zawdzięczam w dużym stopniu mojemu partnerowi, Jankowi Fryczowi. Jako doświadczony, wspaniały aktor dawał mi liczne rady, pomagał. Mogę powiedzieć, że sprawował nade mną artystyczną i duchową opiekę.

Ostatnio wystąpiłaś w kilku prestiżowych zagranicznych produkcjach, choćby u boku Anouk Aimee we francuskiej "Polanie wśród brzeziny", w "Karolu - człowieku, który został papieżem", a razem z mężem, aktorem, Romanem Gancarczykiem. w węgierskim "Filmie o cudach".

- Z tym węgierskim filmem wiąże się surrealistyczna niemal historia. Któregoś dnia odebrałam telefon. Reżyser, pan Ragaly, przedstawił się, po czym poinformował mnie, że numer dostał od Marty Meszaros i że poszukuje do swojego nowego filmu całej polskiej rodźmy: żony, męża i dziecka. Nie znał nas, nigdy nie widział na oczy, ale stwierdził, że to mu jakoś nie przeszkadza. Zdjęcia miały rozpocząć się miesiąc później. Na Krecie! Uczciwie przyznam, że zabrzmiało to wówczas dla mnie jak niezbyt mądry, sztubacki żart, ale - wyobraź sobie - ten projekt naprawdę doszedł do skutku.

Wakacje, rodzina, Grecja. Musiało Wam być przyjemnie.

- Owszem, było. Węgrzy są profesjonalni, ale chyba mają większy dystans do swojej pracy. Kręciliśmy przez kilka godzin, potem z reguły padała komenda: "A teraz idziemy na basen". Reszty się domyślasz. Ciekawa jestem, co z tego wyszło. Główną rolę, bezdomnego, który nagle odziedziczył wielki majątek i objął we władanie luksusowy hotel na Krecie, zagrał wielki gwiazdor kina węgierskiego, Andras Kem.

Efektowna rola w serialu Teresy Kotlarczyk "Egzamin z życia", premiera miniserialu "Karol - człowiek, który został papieżem", kreacja w "Zakochanym aniele", w teatrze "Krum" Levina w reżyserii Krzysztofa Warlikowskiego. Masz teraz poczucie zawodowego spełnienia?

- Nie sądzę, żebym nagle osiągnęła jakąś wyjątkowo dobrą zawodowo pozycję. Bardzo jestem szczęśliwa z możliwości spotkania z Krzysztofem Warlikowskim w "Krumie", czekam w napięciu na pracę z młodym, bardzo utalentowanym reżyserem i na premierę nowego filmu Natalii Korynckiej Gruz "Piekło-niebo", gdzie znowu zagrałam w duecie z Jankiem Fryczem. Moje nazwisko nie pojawia się jednak na łamach pism kolorowych, bo przecież nie gram szokujących ról, nie rozbieram się, nikogo nie uwodzę i nie rozbijam małżeństw. Nie chciałabym, żeby zabrzmiało to wyjątkowo naiwnie i patetycznie, ale w Krakowie istnieją chyba trochę inne priorytety, które w zupełności mnie satysfakcjonują. Jest dobrze, ale lepiej się nie zachłystywać.

Na wszelki wypadek odpukujemy?

- Odpukujemy.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji