Artykuły

"Dwa teatry" i ten trzeci

Którym z nich był w swoich myślach, kiedy prowadził próby? Musiał wystrzegać się odruchów, które by zostały uznane za solidarność z dyrektorem "Małego Zwierciadła", z chłodną precyzją odnotowującym prawdę życia, zamkniętą w tekście dramatu; musiał wystrzegać się złośliwości wobec Dyrektora "Teatru snów", które by wzięto za dowód, że w głębi duszy zazdrości tamtemu żaru, z jakim ujawnia on połowiczność wszelkich tekstach. Erwin Axer, inscenizując sławny dramat Szaniawskiego, nie mógł chyba opędzić się myśli, że sztuka ta może być odczytywana jako sztuka o nim. Czas, który minął od krakowskiej prapremiery "Dwóch teatrów", zdawał się głosować za taką możliwością. Powymieniał przecież treści w dawnych definicjach, przemalował kierunkowskazy w dawnym sporze o realizm. O tym, że działała kiedyś Melania Kierczyńska, zdążyli już wszyscy zapomnieć, zaś nowe linie podziału narosły pomiędzy tym, co proponuje Hanuszkiewicz czy Swinarski, a tym, czego ideałem i symbolem uczynił się on sam, Erwin Axer. Zbyt inteligentnym jest Axer reżyserem, zbyt pewnym słuszności własnej wizji sztuki twórcą, by tego wyzwania nie dostrzec, nie podjąć go i mu nie sprostać.

"Dwa teatry" w Teatrze Współczesnym stanowią logiczny wywód o zaletach teatru spokojnej dialektyki. Cały wysiłek reżysera i aktorów koncentruje się na dowiedzeniu, że pomiędzy "Małym Zwierciadłem" a "Teatrem snów" nie ma sprzeczności, że stanowią one dwie wersje robocze jednego zjawiska, któremu to zjawisku dopiero na imię doskonałość. Przyjęcie takiego założenia interpretacyjnego (które np. wydaje się dziś bliskie myślom samego Szaniawskiego) wymaga od teatru przeprowadzenia dwóch akcji. Primo - ujęcia w sarkastyczny cudzysłów wszelkich deklaracji, w których sceniczni rzecznicy dwóch jakoby antagonistycznych kierunków zachwalają ich doskonałość. Secundo - podania scen, stanowiących owych deklaracji praktyczną egzemplifikację, w ten sposób, aby uwydatnić ich niepełność.

Akcja pierwsza powiodła się dzięki znakomitym kreacjom Jana Kreczmara i Andrzeja Łapickiego. Obaj grali tu przeciw tradycjom swych ról, ujmowanych do tej pory z równomierną ekspozycją akcentów pozytywnych. I na tym, co mówi apostoł sztuki-zwierciadła, i na tym, co mówi zachwalacz sztuki-snu. Kreczmar mistrzowsko ujawniał ludzką zwyczajność swego bohatera, nie szczędził mu omasty prozaicznych zająknięć i grymasów, subtelnie podprowadzał aż pod granice budzącej współczucie śmieszności romans, jaki łączy Dyrektora z egzaltowaną amantką "Małego Zwierciadła", Lizelottą (Marta Lipińska). Łapicki znowuż odarł swą rolę ze zwyczajowego jej uduchowienia, nie unikał w sporze z rywalem tonów cierpkich. zgryźliwych, nieledwie mentorskich. Dialog obu aktorów w ostatniej scenie sztuki brzmiał więc, dzięki takiemu ustawieniu, zupełnie nowym dźwiękiem. I nie dziw, że go nie wszyscy ze spektatorów zrozumieli, buntując się instynktownie przeciw tak jawnemu odejściu od nastroju lirycznej refleksji, do jakiej w tym momencie przyzwyczaiły ich poprzednie inscenizacje.

Akcja druga Erwina Axera również sprawdzić się mogła tylko dzięki aktorom, stawiając im zadania bodaj jeszcze trudniejsze, gdyż zadania gry już nie przeciw tradycjom swych ról, ale przeciw ich własnym egoizmom. Konstrukcja obu jednoaktówek, wystawianych przez Teatr "Małe Zwierciadło" domaga się od protagonistów gry ekspresyjnej, prowokuje ich do wzmacniania sytuacyjnych point pełnych dramatyzmem własnego przeżycia.

Niedopełnienie tego warunku może być odczytane przez widza jako aktorska słabość, niedostatek tego "górnego C", które winno triumfalną fermatą wieńczyć arię. I Stanisława Perzanowska w "Matce" i Tadeusz Fijewski w "Powodzi" karnie podporządkowali się przecież myśli reżyserskiej. Swą skupioną, przemyślaną w każdym odruchu, grą demaskowali granice, jakich nie jest w stanie przekroczyć sztuka małych zwierciadeł. Ta mądra karność nadała ich kreacjom znamiona wielkości. I szkoda tylko, że nie wszyscy partnerzy byli w stanie dorównać im kroku. Zwłaszcza Józef Konieczny w roli Leśniczego raził sztucznością w przeprowadzaniu zadanych mu przez reżysera sytuacji. Sceny w "Teatrze snów" - bardziej ulotne, zamarkowane tylko przez Szaniawskiego - nie stwarzały już Axerowi tych możliwości autodemaskacyjnych. Z konieczności i on poszedł tu na znaczne umowności, mniej już może szlachetne w wyrazie (nadmierna emfaza w rozwiązaniu sekwencii powstańczej). Wywód myślowy całości został przecież dokonany.

W tym miejscu można zatem mówić o pełnym sukcesie trzeciej akcji Erwina Axera, a była to przecież główna akcja, jaką na tekście Szaniawskiego przeprowadził teatr: ukazanie nowych wartości intelektualnych w tym - tak na pozór przeczytanym już do końca dramacie - stanowiło argument na rzecz teatru, którym zawiaduje Erwin Axer. Teatru spokojnej doskonałości, który stroniąc od burz emocji i naporów mody, ciągle jeszcze jest w stanie zachwycić nas i zadziwić. A że nie jest już w stanie nas porwać?...

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji