Artykuły

Teatr w genach

- Gdy byłam dzieckiem, granice były dla mnie bardzo płynne: teatr był zabawą, zabawa była teatrem - wspomina IDA BOCIAN, niezależna aktorka, scenarzystka i reżyser, a od niedawna menedżer sopockiego Teatru na Plaży.

Jej przygoda z teatrem zaczęła się wcześnie - można by powiedzieć, że jej los był przesądzony jeszcze zanim przyszła na świat. - Tradycja teatralna w mojej rodzinie nie jest długa, zapoczątkowała ją moja mama, ale dla mnie sięga początków mojego życia - mówi Ida Bocian. - Jestem dzieckiem "fuksówkowym" - moi rodzice poznali się na wspólnej imprezie Szkoły Teatralnej, gdzie na wydziale aktorskim studiowała moja mama, i filmówki w Łodzi, w której na wydziale operatorskim uczył się mój tata.

Ida pojawiła się na świecie w 1976 roku; wtedy też jej rodzice osiedli w Pile. Tata Mirosław Bocian był korespondentem telewizji szczecińskiej, mama - Luba Zarembińska - rzuciła studia aktorskie, by zająć się córeczką. Nie potrafiła jednak całkowicie zrezygnować z teatru. A jedyną możliwością była praca w pilskim Miejskim Domu Kultury. Założyła tam swoją grupę aktorską. W międzyczasie pojawił się na świecie dwa lata młodszy brat Janusz.

- Często z bratem przesiadywaliśmy na próbach tego teatru - wspomina Ida. - Dość szybko okazało się, że - nie wiadomo kiedy - nauczyliśmy się na pamięć wszystkich granych tam tekstów. Najlepiej zapamiętałam "Trojanki". Potrafiliśmy też zagrać niemal całe "Wyzwolenie" Witkacego. Swoją pierwszą profesjonalną rolę na scenie zagrałam w wieku około 4 lat. To była Gridianna z "Kieszonkowych przygód", bajki autorstwa Bułata Okudżawy. Przebrana w marynarskie ubranko mówiłam tylko jedno zdanie, ale pamiętam, jaka byłam przejęta. Odgrywane przez nas, wówczas pięcio- i trzyletnie dzieci, scenki ze spektakli stały się ulubionym elementem wszelkich domowych imprez. Granice były dla mnie bardzo płynne: teatr był zabawą, zabawa była teatrem.

Teatr mój widzę ogromny

Już jako dziecko Bocian brała nieświadomie udział w najważniejszych wydarzeniach teatralnych tamtych lat. Wychowywała ją po części grupa teatralnych zapaleńców. - Jeździliśmy na ogromną ilość festiwali - opowiada artystka. - Oglądałam mnóstwo spektakli, niewiele z nich wtedy rozumiejąc, ale obrazy z nich pozostały na zawsze. Nawet teraz czasem, robiąc jakąś scenę, przypominam sobie, że znam ją z dzieciństwa i nieświadomie "zgapiam" tamte obrazy i wrażenia.

Rodzina Idy nie przetrwała próby czasu. Gdy dzieci podrosły, mama zabrała je do prawdziwej mekki artystów teatru - Białegostoku. - Przez ciążę ze mną mama nie skończyła wydziału aktorskiego, ale pozwolono jej później kontynuować studia na wydziale reżyserskim w białostockiej Akademii Teatralnej - wspomina Bocian. - Mieszkaliśmy w akademiku, ale na szczęście nie byliśmy tam jedynymi dziećmi. Mój brat niechętnie wraca do tych czasów, to nie był jego świat; może dlatego zupełnie wyparł to doświadczenie. W Białymstoku odbyłam swoją pierwszą poważną edukację teatralną. Mogłam chodzić na wszystkie zajęcia, na jakie tylko chciałam - oczywiście po swojej szkole. Z tego okresu pozostało mi mnóstwo przyjaźni, które oczywiście rozwinęły się nieco później, bo wtedy dla znajomych mamy byłam dzieckiem. Choćby Andrzej Żak, aktor Teatru Miniatura, mówi czasem z rozczuleniem: "ja cię na rękach nosiłem, taka mała, a teraz takie spektakle robisz". Pamiętam z Białegostoku jego tubalny głos, gdy śpiewał w windzie, wracając z zajęć śpiewu. Słychać go było w całym akademiku! To były ważne czasy w teatrze: Piotr Tomaszuk zaczynał robić swoje pierwsze spektakle, zawiązała się współpraca z Tadeuszem Słobodziankiem, który w pokoju obok debatował z moją mamą na temat: "Widzę swój teatr ogromny".

Mama - Luba Zarembińska - nigdy nie zmuszała córki do grania w teatrze. Był on raczej naturalnym elementem ich życia. Mimo to w okresie dorastania córka się zbuntowała:

- W wieku 14-15 lat, mniej więcej w czasie naszego powrotu z Białegostoku do Piły, miałam okres totalnej negacji teatru - opowiada. - Chciałam być poukładana, odpowiedzialna, mieć sprecyzowane cele w życiu. Tęskniłam za czymś innym niż świat artystów, który znałam - za porządkiem, papierami, szarymi garsonkami, wysokimi obcasami i elegancką teczką. Imponowała mi wiedza i władza, a przy tym

miałam duże poczucie - czy potrzebę - sprawiedliwości, chciałam pomagać ludziom, zmieniać świat na lepszy. Słowem - marzyłam, by zostać prawnikiem. Przeszło mi dopiero, gdy ktoś zapytał poważnie, co zrobię, gdy będę musiała bronić mordercy. Mój nastoletni bunt po części wynikał też z obserwacji ówczesnego teatru. W latach 80. nie było w Polsce teatru społecznego. Chodziłam na te wszystkie "zakazane" spektakle, grane w kościołach czy prywatnych mieszkaniach. To był konceptualizm, sztuka dla sztuki. A ja chciałam zmieniać rzeczywistość, naprawiać ją. Mocno w to wierzyłam i wierzę nadal.

Rodzina silnych kobiet

Ida Bocian ma dwóch synów. Pierwszego urodziła tuż przed maturą, w... trzeciej klasie liceum. - Gdy okazało się, że jestem w ciąży, nauczyciele radzili mi, żebym rzuciła szkołę, mówili, ze nie dam sobie rady - opowiada. - Zbuntowałam się. Nauka dobrze mi szła, więc zrobiłam dwa lata w rok. Gdy zdawałam maturę, Kajtek miał półtora miesiąca. Długo myślałam, czy zostać w domu, wychowywać, karmić piersią i czekać, aż podrośnie, czy iść na studia od razu. Odpowiedź przyszła sama, wraz z zawiadomieniem o studiach w warszawskiej Akademii Teatralnej: wiedza o teatrze w trybie zaocznym to było tylko 8 dni raz na dwa miesiące. Pochodzę z rodziny silnych kobiet, jestem trzecim pokoleniem samotnych matek, stwierdziłam więc, że dam radę. I przyjęli mnie! Taką "zielonkę" po liceum z Piły. Jednym z profesorów "przesłuchujących" był Lech Śliwonik. Znał moją mamę i pewnie doskonale wiedział, kim jestem, ale próbowałam to ukryć. W końcu zadał mi pytanie: Jakich twórców teatralnych zna pani z Piły? Znałam wszystkich. Wiedziałam, że profesor "zainwestował w geny" i całe studia podświadomie starałam się go nie zawieść.

Kajetan, starszy syn Idy, w marcu przyszłego roku kończy 18 lat, Tymon w listopadzie będzie miał 12. Młodszy od kilku lat towarzyszy mamie i babci na scenie - grał m.in. w "Spowiedzi w drewnie" czy w "O Jasiu, co po świecie wędrował" (oba spektakle w reżyserii Luby Zarembińskiej). - Kajetan jest już prawie dorosły i otwarcie mówi, że nie rozumie tych spektakli - mówi Ida. - Nie odpowiada mu mój sposób robienia teatru, czyli afabularne opowiadanie rzeczywistości, uruchamianie emocji. Woli raczej amerykańskie superprodukcje.

Ida Bocian w Trójmieście mieszka od niecałych czterech lat, jednak związała się z nim już dużo wcześniej. Pracę magisterską pisała bowiem o gdańskim Teatrze Snów. Dlaczego studentka z Warszawy pisze o gdańskim teatrze ulicznym? - Kilka tygodni przed kolejnym zjazdem na uczelni poznałam Alicję Mojko z Teatru Snów - wspomina Bocian. - Odbyłyśmy długą rozmowę o teatrze. Zbliżał się termin oddania profesorowi konspektu pracy i musiałam coś wymyślić.

Z Szamocina do Sopotu

Po odejściu Marka Branda z Sopockiej Sceny Off de BICZ powstał wakat. Ewa Ignaczak, współzałożycielka i ówczesny dyrektor Off de BICZ (oraz założycielka i reżyser Teatru Stajnia Pegaza), zaproponowała pracę właśnie Idzie. - Z Ewą poznałyśmy się jeszcze na studiach - wspomina Bocian. - W tamtych czasach zresztą trudno było nie znać Ewy Ignaczak. Widziałam wcześniej m.in. jej "Oskaryzm", który zrobił na mnie duże wrażenie. Gdy Ewa zaproponowała mi przeniesienie się do Sopotu, bałam się tego "modnego kurortu", czułam się trochę małomiasteczkowa, prawie nikogo tu nie znałam. Ale po trudzie zdobywania środków na teatr w Szamocinie, dotowana przez miasto niezależna scena kojarzyła mi się z pełnią szczęścia. I mogłam grać! Zaraz po przeprowadzce zagrałam w "Oj, Oda, Oda!", niedługo potem przeniosłyśmy na sopocką scenę zaczętą jeszcze w Szamocinie "Tullę". Mogłam łączyć aktorstwo z realizacją projektów kulturalnych. Dostałam wszystko, czego chciałam.

Bocian jest artystką wszechstronną: pisze dramaty i adaptacje tekstów niescenicznych dla teatru, gra, reżyseruje. - Zawsze, odkąd bawiłam się lalkami na białostockiej uczelni podczas studiów mamy, i odkąd poznałam osobiście Tadeusza Słobodzianka, chciałam być dramatopisarką - wyznaje Bocian. - I robię to najsłabiej. Zupełnie zaskakująco, ze wszystkich moich artystycznych ról najlepiej wychodzi mi aktorstwo. I to pomimo faktu, że mam kompleksy, że seplenię, niewyraźnie mówię. Tak naprawdę lubię być po obu stronach - i reżysera, i aktora. Zawsze trochę mnie uwiera, gdy muszę być uwięziona po jednej z nich.

Ostatnie teksty i spektakle Bocian powtarzają temat widzianej z różnych perspektyw kobiecości. Bocian: - Nie zostałam tym tematem przez nikogo "zarażona". To moje własne doświadczenie, doświadczenie kobiety, która przekroczyła granicę trzydziestego roku życia. Wcześniej myślałam, że na przykład temat feminizmu zupełnie mnie nie dotyczy. Teraz próbuję uporać się z pojęciem kobiecości w różnych aspektach.

Te aspekty obejmują samotność i naiwność (przedstawienie "... i Julia" - scenariusz i reżyseria Ida Bocian), miłość lesbijską ("Labrys" - scenariusz i reżyseria), a nawet kwestie zmiany - czy płynności pojęcia - płci ("Orlando" - scenariusz i wykonanie Idy Bocian, reżyseria Ewa Ignaczak). Jednak zapytana o ulubione role, wymienia połączoną rolę swoją i Magdaleny Planety z pierwotnej wersji spektaklu "Była Żydówka, nie ma Żydówki" w reż. Ewy Ignaczak i według scenariusza Katarzyny Fidos oraz rolę w spektaklu przygotowanym przez jej mamę w Stanach Zjednoczonych w 2008 roku, gdzie grała "dodaną" Brunonowi Schulzowi postać dr. Gottarda jako kobiety.

Pasja jako zawód

Niedawno, bo cztery miesiące temu, rozstrzygnięto konkurs na nowo powstały etat menedżera sopockiego Teatru na Plaży (w którym gra Sopocka Scena Off de BICZ Ewy Ignaczak i Teatr Atelier Andre Ochodlo). Wygrała w nim Ida Bocian. Na szczęście nie została "uwięziona" za urzędniczym biurkiem. W wolnym czasie zamierza tworzyć.

Czy łatwo jest łączyć funkcje urzędnicze z byciem artystą? - Ta dwutorowość zawsze była dla mnie naturalna - mówi Ida. - Dobrze się czuję w podwójnych rolach: artystki i księgowej czy menedżera kultury. Zaczęło się jeszcze w Szamocinie, do którego przenieśliśmy się w 1992 roku. To tam poznałam teatr z drugiej strony - jako główna księgowa Domu Kultury. Dowiedziałam się, co zostaje po spektaklu: cała góra rachunków! Trudno byłoby mi powiedzieć, które z zajęć jest dla mnie ważniejsze - pewnie umiałabym robić tylko jedną z tych rzeczy, ale nie czułabym się do końca spełniona. Nigdy nie zdawałam na wydział aktorski, decyzja o pójściu na wiedzę o teatrze była świadoma. Chciałam mieć szersze przygotowanie teoretyczne. Zawsze byłam też dość praktyczna: podyplomowo skończyłam rachunkowość na Akademii Ekonomicznej w Poznaniu, a potem jeszcze podyplomowe studia z zarządzania kulturą. Teraz moja pasja stała się moim zawodem.

Obejmując etat menedżera, Ida Bocian stała się "zwierzchniczką" Ewy Ignaczak, swojej dotychczasowej przełożonej. - Z Ewą, szczególnie gdy robimy razem spektakl, rozumiemy się bez słów - mówi Bocian. - Obecna sytuacja, w której jestem "przełożoną" Ewy, nie jest dla mnie łatwa. Ale to wszystko jest kwestia delikatności, wrażliwości i nienoszenia swojego ego tak szeroko, żeby porozbijać innych.

Na zdjęciu: Ida Bocian w "Tulli", Sopocka Scena Off de Bicz

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji