Artykuły

A gdzież Fredro mocium panie?

MAMY więc w Warszawie "Zemstę" imć hrabiego Fredry na dwóch scenach. Jeszcze w Polskim T. Bartosik z J. Machowskim wiodą spór o mur graniczny, a tu już w Narodowym W. Pyrkosz i .T. Nalberczak biorą się za czuby.

"Zemsta" wiadomo, klasyka narodowa, winna być grana zawsze, ale ostatnio stała się ogromnie modna, bo ma takie ładne zakończenie, w którym wszyscy głośno wołają "zgoda, zgoda" i podają sobie ręce. Idylla, którą wszyscy by chcieli widzieć na co dzień dlatego nieszczęsny Fredro wierci się od czasu do czasu w miejscu wiecznego spoczynku, gdy co bardziej pomysłowy reżyser napracuje się nad jego dziełem.

Na temat "Zemsty" napisano wiele, zaś panu Boyowi mamy w tej mierze najwięcej do zawdzięczenia. Grano ją także niezliczone razy i tradycje wykonawcze tej komedii są wręcz przebogate. Rozumiem jednak intencji reżyserów, z których każdy chciałby dorzucić swoje trzy grosze, lecz nie każdemu udaje się to tak jak Zygmuntowi Hubnerowi, który stworzył spektakl-fajerwerk, rewelacyjnie choć całkiem inaczej grany, a przecież wierny Fredrze. Jedno jest bezsporne "Zemsta" choć posiada wspaniale napisane role, które pozornie mogą uchodzić za "samograje", wymaga aktorstwa znakomitego. Dopiero wtedy błyszczy całym bogactwem rysunku charakterów i bawi dowcipem, celnością i barwnością języka.

Niestety w Narodowym zabrakło kreacji, wyjątek stanowi Dyndalski Kazimierza Wichniarza. Kiedy on zjawia się na scenie, czujemy, że grany jest Fredro, scena pisania listu wywołuje naprawdę serdeczny śmiech widowni. Bo tak się dziwnie składa, że w tej "Zemście" śmiech dobiega najczęściej ze sceny. Chichocze często Podstolina, śmieje się Papkin, rechocze służba.

Cała pierwsza scena śniadania Cześnika odbywa się przy wtórze rechotu pijanej służby wylegującej się (nie wiem czemu) nawet pod stołem swego chlebodawcy. Podobnych reżyserskich pomysłów mamy więcej. Murarze pracujący przy łataniu muru obrywają cięgi od jednej i drugiej strony, a do Rejenta przychodzą mocno poturbowani, więc ich słowa, że nie zostali nawet draśnięci stają się bez sensu. Czyżby należało rozumieć, że aż tak przywykli do bicia? Zresztą scena przy murze to niemal kurs karate. Podobnie atrakcyjne jest "polowanie na Wacława", by go doprowadzić do ołtarza z Klarą.

W. Pyrkosz zagrał Cześnika traktując bardzo dosłownie nazwisko Raptusiewicz, toteż jego ataki gniewu zmieniały tylko stopień natężenia. Rejent Milczek mniej miał gładkości i fałszywej uniżoności niż zazwyczaj widzi się w tej roli, ale J. Nalberczak potrafił przekonać widza do takiego potraktowania tej postaci.

Całkowicie natomiast zawiódł Wieńczysław Gliński jako Papkin. Do końca nie mógł się zdecydować, jak ma tę rolę zagrać. skończyło się tylko na przesadnej mimice i gestykulacji, które wobec braku jakiegokolwiek psychologicznego uzasadnienia były raczej irytujące niż zabawne. Sympatycznie natomiast wypadli w swych dość papierowych rolach - Klara i Wacław (Ewa Serwa i Marcin Sławiński). Nieciekawej inscenizacji towarzyszyła ciężka, szara dekoracja Jerzego Rudzkiego i niezbyt udane - zwłaszcza pań - kostiumy. Przedstawienie reżyserował Jerzy Krasowski.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji