Artykuły

"Wesele" u Hanuszkiewicza, czyli zachwyt i podziw

(fragm. artykułu)

(...)

Ale nowe też oczywiście podniosło u nas głowę. U Hanuszkiewicza w Teatrze Narodowym nowa inscenizacja "Wesela"! Sznur samochodów przed teatrem, na widowni właściwi ludzie na właściwych miejscach i zaciekawienie maksymalne. Było. Bo teraz już wiele osób "Wesele" obejrzało, no i posypały się recenzje, właściwie same pozytywne, aż dziw. Nie wracałbym do tematu, gdyby nie to, że ja z pozycji zwykłego widza. Konfrontowałem zresztą swoje zdanie z wieloma jeszcze zwykłymi widzami (o zwykłych przecież nie trudno) i stwierdziłem, że w szczegółach różni się ono nieco od zdania krytyki. Więc jedynie celem doinformowania kogo trzeba - tych prostych kilka słów.

Zwykłych widzów po "Weselu" ogarnął zachwyt i niekłamany podziw - nie ma co kryć! Zachwyt nad kilkoma rolami tego przedstawienia; chociaż wszystkie razem nie tworzą wyraźnego stylu spektaklu, to jednak każda z osobna stanowi prawdziwą kreację, każda potraktowana jest świeżo, odkrywczo, zaskakująco a jednocześnie logicznie.

Przede wszystkim zatem Andrzej Łapicki - Pan Młody, Lucjan Rydel anno domini 1974, (jak to - żeby nie było nieporozumień - miał wyhaftowane na kostiumie). Prześmieszny w swej nieporadności, w szczerym, acz bardzo naiwnym entuzjazmie, w paplaninie, zagubiony w tym, co swoim niezbyt pewnie przemyślanym krokiem - rozpętał. Cudowna rola w niemal farsowym stylu - nieustanne brawa przy otwartej kurtynie.

Po drugie - Czepiec Tadeusza Janczara. Nareszcie Czepiec, któremu można wierzyć, że rwie się do czegoś więcej niż tylko do bitki po wódce. Znacznie młodszy, bardziej zadzierżysty ale i mądrzejszy od tradycyjnych Czepców. Po trzecie - Dziennikarz Zdzisława Wardejna. Nowoczesna, powściągliwa, inteligentna gra. Gorycz, przenikliwość spojrzenia i jednocześnie rezygnacja. Wspaniały! I jeszcze świetny Stańczyk Machalicy i Jasiek Kolbergera, kilka pięknie ustawionych i pięknie zagranych postaci kobiecych: Gospodyni - Kucówna, Panna Młoda - Bożena Dykiel, Marysia - Ewa Żukowska...

Tyle zachwytów. A podziw?

Otóż zwykli widzowie podziwiają przede wszystkim odwagę Hanuszkiewicza. Odwagę wystawienia Wesela (po sobie i po Wajdzie), bez wystarczająco jasnej i wyrazistej koncepcji. Trochę tu cytatów z samego siebie - z obrotówką kręcącą się już nie w jedną, lecz jednocześnie w obie strony, wyjście w plener - w oparciu o pejzaże Stanisławskiego wzmiankowane w tekście, nowy u Hanuszkiewicza (choć nie w pełni konsekwentny i nie zawsze jasny) powrót do "postaci dramatu" (w poprzedniej inscenizacji "załatwiał" wszystko Chochoł), parę niejasnych i niepotrzebnych innowacji (rozbicie początkowego flirtu Poety z Maryną na trzech młodych poetów plus jeden, ten właściwy; postać Dziadka nieistniejącego w tekście) itd. No ale myśl? Ale styl?

Widzowie są też pełni niekłamanego podziwu, że po raz pierwszy udało się wystawić "Wesele" praktycznie bez Racheli. Ta dotychczas zawsze węzłowa postać sztuki, która wyzwala całą poetykę "Wesela", tu jest po prostu reklamą cepeliowskiego kożucha, mruczącą jednostajnym głosem swoje kwestie. Rachela mruczy, krzyczy za to Gospodarz. Strasznie głośno i strasznie niewyraźnie. W sumie - to znowu rola z innej parafii (o ile słowo "parafia" byłoby tu na miejscu). I Poeta nie taki, jakich zdarzało się już widywać; jego sceny z Maryną - tak pięknie rozegrana choćby na ekranie przez duet Łapicki-Wrzesińska - tutaj przepadły zupełnie, bo i Maryna fatalna.

Coś to "Wesele" jakby trochę nie wyszło, choć to już drugie, a mówią, że drugie idzie zawsze zgrabniej, bo człowiek przecie bogatszy w doświadczenia.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji