Artykuły

Kapusta z Rynku Bałuckiego

- Od wielu lat jestem związana z Teatrem imienia Jaracza. Tam na większość spektakli trudno dostać bilety. To dobrze świadczy o teatrze i łodzianach - mówi aktorka BARBARA WAŁKÓWNA-ZBIRÓG.

Anna Gronczewska: Jak to się stało, że zamieszkała Pani w Łodzi?

Barbara Wałkówna-Zbiróg: Nie pochodzę z Łodzi, jestem Ślązaczką ze Świętochłowic. Występowałam w Teatrze imienia Stanisława Wyspiańskiego w Katowicach. Razem z moim mężem, też aktorem, Józefem Zbirógiem. Przyjechał kiedyś na nasz spektakl ówczesny dyrektor łódzkiego Teatru imienia Stefana Jaracza, Feliks Żukowski. Musieliśmy mu się spodobać, bo zaproponował nam przejście do Łodzi. Miałam już wtedy za sobą dwie główne role w filmach, "Szkice węglem" i "Decyzja". Pomyślałam więc sobie, że dobrze się stanie, gdy będę mieszkać bliżej wytwórni filmowej.

Czyli znała już Pani wtedy Łódź?

- Tak, bo przyjeżdżałam, tu na zdjęcia filmowe. Muszę powiedzieć, że Łódź od początku była mi bardzo bliska. Bo jest bardzo podobna do Śląska! W Łodzi był przemysł włókienniczy, a tam węgiel i stal, ale mentalność mieszkających tam i tu ludzi jest podobna.

Co ma Pani na myśli?

Łódź jest młodym miastem, tak jak śląskie miasta. Mieszkają w nich ludzie, którzy przyjeżdżali do miasta do pracy, za chlebem. Przede wszystkim z okolicznych i dalszych wsi.

Jak wyglądały Pani początki w Łodzi?

- Na początku mieszkaliśmy w domu aktora, graliśmy w Teatrze imienia Jaracza i błąkaliśmy się po Łodzi, poznawaliśmy ją. Znajdowaliśmy kolejne podobieństwa ze Śląskiem. W każdej kamienicy, każdym bloku ludzie mają nieprawdopodobne zwierzęta. Tak, jak na Śląsku. Nie mówiąc o kotach, psach, ale były ptaki, węże, świnki morskie, szczurki, myszki. I były też gołębie. One w Łodzi nie są trute, ale karmione. Zwłaszcza na Bałutach, gdzie mieszkam. Te wszystkie obserwacje zaczęły nas, to znaczy mnie i męża, bardzo godzić z Łodzią. Katowice przypominała nam też łódzka architektura, tak samo eklektyczna. Może trochę brzydsza na Śląsku. W Katowicach nie było czterech kultur, tylko właściwie dwie. Poza tym zaczęło się nam w tym mieście układać, Łódź nas "kupiła". Na naszych spektaklach zawsze była widownia. Może przez pierwsze dwa lata było ciężej, ale potem graliśmy całe życie, z powodzeniem w łódzkich teatrach. Tylko raz wyjechaliśmy z Łodzi.

Dlaczego?

Mąż dostał propozycję prowadzenia teatru w Tarnowie. A ja zaczęłam wykładać w krakowskiej szkole teatralnej, którą tak jak mąż skończyłam. Do dziś zresztą uczę w łódzkiej szkole filmowej.

Gdy przyjechała Pani do Łodzi nad miastem górowały kominy. Nie brakuje tego krajobrazu?

Nie, dobrze, że go już nie ma. Dobrze też, że wzięto się za przebudowę starych fabryk, które są piękne. Wykonane z cudownej cegły. Wystarczy popatrzeć na Manufakturę. Chwała Francuzom, że z dawnej fabryki Poznańskiego zrobili tak cudowne miejsce. W sobotę i niedzielę na parkingach stają tam ludzie autami z rejestracjami z całej Polski. Ludzie przyjeżdżają, by obejrzeć to piękne miejsce. Powinno nas to cieszyć.

A ma Pani swoje magiczne, ulubione miejsca w Łodzi?

- Mam kilka. Na przykład Park Julianowski, pałacyk, w którym jest Akademia Muzyczna, uczyłam w nim dziesięć lat. No i Bałuty, na których cały czas mieszkam. Najpierw na ulicy Boya-Żeleńskiego, a potem na ulicy Infanckiej. Muszę powiedzieć też, że uwielbiam Rynek Bałucki. Tam można kupić wspaniałą kapustę, ogórki kiszone. Człowiek chodzi i przebiera w warzywach. Nikomu to nie przeszkadza, nikt się nie dziwi. Podobno można tam kupić wszystko, nawet kałasznikowa i bombę, ale ja nie próbowałam! No i mam z domu blisko do Łagiewnik. To także piękne miejsce.

Łódź szanuje, lubi artystów?

- Różnie z tym bywa. Od wielu lat jestem związana z Teatrem imienia Jaracza. Tam na większość spektakli trudno dostać bilety. To dobrze świadczy o teatrze i łodzianach. Ale

nam, artystom, nie jest łatwo w Łodzi. Na przykład łódzcy aktorzy nie mają swoich gwiazd na ulicy Piotrkowskiej. Teraz walczymy o gwiazdę dla Bogusia Sochnackiego. Potem chce zawalczyć o gwiazdę dla męża. Zagrał przecież w tylu filmach.

Obliczyła sobie Pani ile lat już mieszka w Łodzi?

- W tym roku mija pięćdziesiąt lat! Do Łodzi przyjechaliśmy w 1961 roku! Z tym, że na 10 lat ja wyjechałam do Krakowa, a mąż do Tarnowa. Ja w tym czasie grałam w Teatrze imienia Juliusza Słowackiego.

Tęskniła Pani za Łodzią?

- Bardzo! Kraków jest bardzo hermetycznym miastem, choć mnie przyjęto jak swoją, bo tam kończyłam szkołę. Wtedy w Krakowie robiłam doktorat. Sam Kraków jest cudowny, jeśli chodzi o urodę nie ma piękniejszego miasta na świecie. Ale jest bardzo hermetyczny i taki obywatelski.

Co się pod tym kryje?

- Tam najważniejsza jest warstwa obywatelska. Mnie bardzo często pytano, gdzie się urodziłam. Odpowiadałam, że w Świętosławicach. Zaraz pytano: Gdzie to jest?

Łódź jest zatem bardziej otwartym miastem niż Kraków?

- Oczywiście! Wynika to z tego, że jest młodym miastem. Niestety, Łódź nie ma szczęście do gospodarzy i bardzo mnie to boli. Tak jak to, że nieraz odnoszę wrażenie, że łódzki teatr nie jest doceniany. A przecież przez Łódź przewinęła się masa znakomitych aktorów. Zaczęło się to od Stefana Jaracza. Niestety, ten fakt jest często pomijany, nikt o tym nie napisał...

Ma Pani nadzieję, że nasza Łódź będzie piękniała?

- Cały czas mam taką nadzieję. Tylko, żeby Łódź miała wreszcie gospodarza, takiego z prawdziwego zdarzenia. Głosowałam na Hannę Zdanowską, a to dlatego, że jest kobietą. Może kobieta zrobi porządek w tym mieście? Życzę jej tego z całego serca!

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji