Artykuły

Historia piknikowa

Rekonstruuje się, z mniejszą lub większą dbałością o detale wydarzenia właściwie z wszelkich epok, od wypraw Wikingów aż po pałowanie przez ZOMO podczas stanu wojennego. Skala rekonstrukcji historycznych jest świadectwem uodpornienia na kwestie traktowane serio - pisze Paweł Sztarbowski w Tygodniku Powszechnym

Chcesz cofnąć się w czasie? Poczuć smak praw­dziwej przygody? Kochasz historię? Nie zastanawiaj się, przyjdź i poznaj ludzi z pasją. I stań się jednym z nich!" - w ten sposób ogłaszany jest nabór do powstających grup rekonstrukcji historycznej. Dalej czytamy, że "nieważna jest płeć, wiek, wzrost, zawód. W grupach rekonstrukcji historycznej członkowie mają nawet po... 99 lat! A grupa Lata 20-te z Lublina składa się z dwudziestu... dziewcząt!". Według szacunkowych danych w Polsce istnieje nawet ponad 500 tego rodzaju grup i wciąż ich przybywa. Większość z nich to hobbyści, ale pojawiły się też firmy komercyjne oferujące pokazy.

Gdy dodać do tego obecność czasopism, takich jak "Gazeta Rycerska" (dla zajmujących się rekonstrukcjami średniowiecza) czy "Do Broni!" (głównie rekonstrukcje XX- lub XIX-wieczne) i sporą liczbę specjalistycznych portali internetowych i forów dyskusyjnych, widać, że mamy do czynienia z ogromnym ruchem osób zafascynowanych rekonstrukcjami. Bo właśnie ta nazwa tego zjawiska przyjęła się najmocniej i proponowany przez niektórych badaczy jako bardziej adekwatny termin "odtwórstwo historyczne" raczej nie ma już szans.

Boom

Kiedy w 1992 r. wójt gminy Grunwald doprowadził do pierwszej rekonstrukcji bitwy z 15 lipca 1410 r., uczestniczyło w niej niespełna 20 rycerzy z Warszawskiego Bractwa Miecza i Kuszy. Nie spodziewano się zapewne, że po kilkunastu latach liczba rekonstruktorów zjeżdżających na pola Grunwaldu szła będzie w tysiące. Podczas tegorocznego lata nie ma właściwie tygodnia, w którym na terenie całego kraju nie odbywałoby się co najmniej kilka rekonstrukcji, bo przecież bitew, oblężeń czy wjazdów królów do miast ci u nas dostatek.

Ze względu na warunki pogodowe i czas urlopowy, nawet bitwy, które odbywały się zimą czy późną jesienią, rekonstruowane są zazwyczaj w czasie wakacji, by przyciągać większe rzesze turystów. Niektóre z nich, jak najbardziej znane: bitwa pod Grunwaldem, Bitwa Warszawska 1920 czy bitwa nad Bzurą, są widowiskami zakrojonymi na wielką skalę, ściągającymi rekonstruktorów z całej Europy, a nawet świata, oglądanymi przez wielotysięczne widownie.

W tym roku ten rekonstrukcyjny szał uzyskał dodatkowe wsparcie współfinansowanym ze środków Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego projektem "Wielki Teatr Historii". Jego pomysłodawca i koordynator, Bogusław Wołoszański, podkreślał, że realizowane rekonstrukcje zyskają nowy wymiar dzięki udziałowi popularnych aktorów, ale przede wszystkim dzięki wykorzystaniu na szeroką skalę technik multimedialnych. W ten sposób widzowie zebrani pod koniec lipca, by oglądać Obronę Malborka, mogli na ekranach obejrzeć również przemarsz wojsk polsko-litewskich spod Grunwaldu.

Rekonstruuje się, z mniejszą lub większą dbałością o detale i zgodność z badaniami historycznymi, wydarzenia właściwie z wszelkich epok, od wczesnośredniowiecznych wypraw Wikingów aż po pałowanie przez ZOMO podczas stanu wojennego. Nie brak nawet tak fantazyjnych pomysłów, jak marsze piechurów na polach Grunwaldu, choć było to starcie jazdy, czy zupełnie absurdalnych, jak pokazy walki rzymskich legionistów w Biskupinie, co nie ma nic wspólnego z historycznym prawdopodobieństwem.

Umowne mogą być także miejsca rekonstrukcji, tym bardziej że wiele pól bitewnych, które zapisały się sławą polskiego oręża, leży dziś poza granicami naszego kraju. Przez to odtworzenie bitwy pod Kłuszynem może mieć miejsce pod Warszawą, obrona lwowskiej Cytadeli z 1918 r. odbywać się może w Krakowie, lądowanie aliantów w Normandii dziać się może w scenerii Helu, a w 2004 r. jedna z najbardziej prężnie działających polonijnych grup rekonstrukcji historycznej, 2. Pułk Ułanów Podolskich z Chicago, przygotowała inscenizację Powstania Warszawskiego, budując od podstaw makiety budynków i barykad, o które stoczono dwugodzinną nocną bitwę z użyciem olbrzymiej ilości ślepej amunicji i środków pozorujących pole walki. Umowność i czasem daleko idące uproszczenia są więc naturalnym elementem rekonstrukcyjnej konwencji.

Skąd ta nagła popularność zjawiska, które od kilkudziesięciu lat znane było głównie w Stanach Zjednoczonych i w krajach Europy Zachodniej, a jego początki niektórzy widzieliby nawet w starożytnym Egipcie? Przyczyniło się do tego zapewne wzmożone w ostatnich latach zainteresowanie historią i ideologiczne hasła polityki historycznej.

Przed 1989 r. w Polsce historia była tematem dość grząskim, a jej obecność najczęściej odnosiła się aluzyjnie do współczesności. Owocowało to często narodowymi wręcz dyskusjami, jakie odbywały się choćby wokół filmowych premier "Lotnej" i "Popiołów" Andrzeja Wajdy, czy też tegoż samego scenicznej realizacji "Sprawy Dantona" w Teatrze Powszechnym w Warszawie. Historia była więc pretekstem do krytycznego oglądu współczesnych wydarzeń. Często też działała propagandowo, czego świadectwem film o Kazimierzu Wielkim, powstały podobno na zlecenie Edwarda Gierka, który wymyślił sobie, że chce być porównywany do potężnego króla, co "zastał Polskę drewnianą, a zostawił murowaną".

Wraz z upadkiem komunizmu, zainteresowanie filmami czy spektaklami historycznymi przez wiele lat było bardzo nikłe. Być może narastająca moda na rekonstrukcje jest wypełnieniem tej luki? A może raczej oznaką, że historia zamiast obszarem dyskusji i ocen ideowych, stała się polem beztroskiej zabawy i opowieści o superbohaterach. Skala tego zjawiska jest odzwierciedleniem kondycji obywateli bezideowego państwa i świadectwem świata idealnie uodpornionego na jakiekolwiek kwestie traktowane serio. A jeżeli już jakiś spór o historię, najczęściej nieodległą, wybucha, to zwykle jako temat zastępczy, po to, by uśpić dyskusje bardziej aktualne.

Manifestacje bez powodu

Rekonstrukcje w Polsce rzadko mogą odbyć się bez jednego elementu - udziału w nich polityków, którzy zwykle "uświetniają" całość okolicznościowymi przemowami czy wręczaniem odznaczeń. Namioty VIP stają się czasem ważniejsze i mocniej wyeksponowane niż samo rekonstruowane zdarzenie. Tak to racje historyczne mieszają się z tymi z teraźniejszego porządku.

W ostatniej scenie spektaklu "Tęczowa trybuna 2012", zrealizowanego przez Monikę Strzępkę na podstawie tekstu Pawła Demirskiego w Teatrze Polskim we Wrocławiu, urzędnicy warszawscy z prezydent Hanną na czele planują rekonstrukcję strajku w Stoczni Gdańskiej z sierpnia 1980 r. A więc w obawie przed rewolucją i buntem sięga się po odtworzenie historycznej, oswojonej już rewolucji. Igrzyska pamięci o chwalebnych czynach służą odwróceniu uwagi od aktualnych dyskusji o dyskryminacji grup mniejszościowych czy problemach socjalnych. Jeśli źle się dzieje we współczesności, próbuje się inscenizować przeszłość.

W tym sensie popierane przez władze rekonstrukcje, niemal jak parady wojskowe, stanowią rytuał siły, czy raczej jej pozór, bo przecież nic poza skanalizowaniem zbiorowych emocji z takiego rytuału nie wynika, co kilka lat temu pokazał Jan Klata, inscenizując w Starym Teatrze "Trylogię" jako swego rodzaju rekonstrukcję sienkiewiczowskich eposów, której ku pokrzepieniu serc dokonywali pacjenci zatrzymanego w czasie, narodowego lazaretu.

Nie tylko dziś rekonstrukcje historyczne, szczególnie nieodległych wydarzeń, stają się dobrym orężem w walce politycznej. Przecież jednym z najsłynniejszych takich wydarzeń było wyreżyserowanie przez Nikołaja Jewreinowa "Szturmu na Pałac Zimowy" w 1920 r. Szacuje się, że w tym zrealizowanym w Piotrogrodzie widowisku, mającym upamiętnić wydarzenie historyczne sprzed trzech zaledwie lat, wzięło udział 500 muzyków, 68 tysięcy uczestników i ponad 45 tysięcy widzów. Ci ostatni jednak nie stanowili tylko biernie oglądającej widowni, ale odegrali w tym spektaklu samych siebie, "rewolucyjne masy". Miało to być świadectwem wielkości sowieckiej rewolucji i obraz potęgi porewolucyjnej władzy.

Dzisiejsze rekonstrukcje, powstające często na zlecenie lokalnych władz, mające budować mitologię małych ojczyzn, służą często podobnym celom, stając się czymś w rodzaju manifestacji bez powodu i zwykle nieświadomie uwiarygodniając i promując aktualną władzę. A że Polacy mają niewiele dziedzin, w których mogą czuć się wyjątkowi, historia i przeszłe cierpienia stają się wygodnym polem budowania narodowej dumy. Dlatego największą popularnością cieszą się bitwy i wydarzenia dla Polaków chwalebne.

Walory edukacyjne i kształtowanie postaw patriotycznych to najczęściej pojawiające się argumenty na rzecz tego, że rekonstrukcje historyczne to nie tylko rozrywka. Zdaje się zresztą, iż sami rekonstruktorzy wyczuwają, że ich niekłamana pasja może być politycznie zmanipulowana, i odtwarzają zwykle wydarzenia bardzo dawne, a jeśli już zajmują się nieodległymi czasami, to najczęściej zdarzeniami, które nie wzbudzają kontrowersji. Stają się w ten sposób elementem turystyki, a w najlepszym przypadku traktowanym naskórkowo i ludycznie konwenansem patriotycznym. Choć i tak najbardziej nośne medialnie stają się rekonstrukcje w rocznicę wybuchu Powstania Warszawskiego czy wprowadzenia stanu wojennego - a więc dwóch chyba najbardziej kontrowersyjnych wydarzeń z niedawnej historii.

Sięganie do dawnych bitew czy też dziedzictwa Wikingów na ziemiach polskich bardziej niż z poszukiwania prawdy historycznej wynika zapewne z fascynacji dawnymi, tajemniczymi czasami i jest traktowane jak fantastyczne opowieści na kształt lokalnego "Władcy pierścieni".

Takie rekonstrukcje stają się jednym z wielu elementów wszechwładnego uniwersum kultury masowej, co zresztą obnażył Paweł Althamer, pojawiając się na polach grunwaldzkich przebrany za samuraja. Traktować je można jako gry komputerowe na żywo, bo podobnie jak w grze, udział w rekonstrukcji również daje namiastkę walki, a jednocześnie przez to, że najstraszniejsze nawet czyny są zaledwie udawane, nie można ich kwalifikować moralnie.

Towarzyszy temu zresztą dyskusja, jak w takich sytuacjach rekonstruować udział żołnierzy SS? W wielu krajach stosuje się zakaz naszywek z symbolami nazistowskimi. Okazuje się, że niektóre grupy zbytnio gloryfikują odtwarzaną przez siebie niemiecką jednostkę, a w ubiegłym roku wprowadzono nawet zakaz uczestniczenia grup "niemieckich" w uroczystej defiladzie z okazji święta 25. Brygady Kawalerii Powietrznej, organizowanej od kilku lat z udziałem rekonstruktorów. Temu zjawisku poświęcona zresztą była praca Heike Gallmeier i Tabei Sternberg "Private Battles - only the past will tell" (2007), pokazywana w Centrum Sztuki Współczesnej podczas wystawy "History Will Repeat Itself. Strategie rekonstrukcji w sztuce współczesnej" (2008). Ukazywała w serii krótkich filmów angielskie grupy rekonstrukcyjne, odgrywające jednostki SS i Wehrmachtu. Filmy cechowała pewna dwuznaczność - czy to tylko chęć odtworzenia historii, czy też pewnego rodzaju fascynacja rekwizytami zbrodni i skłonność do ich fetyszyzowania?

Tożsamościowy śmietnik

Tak czy inaczej, w strategię rekonstrukcji wpisane jest pytanie o kwestię obrazów przemocy i wojen, szczególnie w czasach, gdy oswoiliśmy je poprzez medialne przekazy, a różnica między prawdą a fikcją stała się często trudna do ustalenia. Tym większe tu pole dla manipulacji obrazami historii. Dlatego ostatnio przeciw rekonstrukcjom nieodległych wydarzeń wystąpił Seweryn Blumsztajn. Bo historia to też ideologia. Ale może obecność elementu ideologicznego jest tak naprawdę wartością?

W polskim pojęciu "rekonstrukcja" brakuje bowiem waloru, który występuje w angielskim reenactment, oznaczającym zarówno odtworzenie, jak i proces apelacyjny, a więc rewizję. I to ten element miałby największy sens w tego typu przedsięwzięciach, bo pozwala krytycznie przemyśleć pewne postawy i zdarzenia.

"Żyję w takich czasach, jak mi się podoba. Skoro inni mogą sobie dzisiaj wybrać orientację seksualną, płeć, kolor oczu, włosów czy obywatelstwo, ja mogę sobie wybrać czasy, w których chcę żyć" - mówi grany przez Wojciecha Solarza bohater "Rekonstruktora" Michała Walczaka, zaczadzony historią, ale niemający właściwie szans, by w jakikolwiek sposób w tej historii się zapisać, bo jest z pokolenia, które na wielką historię się po prostu nie załapało. Widać w nim głód prawdziwego przeżycia, który ma być zaspokojony udziałem w różnorodnych rekonstrukcjach. One pozwalają nadać życiu sens, odrzucić bezideowość. Bohater nie zauważa nawet, że taki sposób budowania swojego miejsca w historii jest pozorny i mimo że daje szansę na wejście w skórę ojców i dziadków, działających w opozycji czy biorących udział w wojnach, to jest to działalność bezpieczna, powielająca jedynie jego własne wyobrażenia. "Wstałem, ogoliłem się. POLSKA - tyle do zrekonstruowania" - mówi bohater Walczaka. Nazywa w ten sposób jedynie aspekt ilościowy. Nie przychodzi mu do głowy wpisana w to zdanie myśl o rewizji i potrzebie opowiedzenia pewnych faktów na nowo, czy odkłamania ich.

Zdaje się, że takie właśnie zamierzenie przyświecało artystom, którzy po strategię rekonstrukcji sięgnęli w teatrze. Grecki reżyser, Michael Marmarinos, realizując we Wrocławskim Teatrze Współczesnym "Akropolis. Rekonstrukcję" [na zdjęciu](2009) odnosił się do inscenizacji Jerzego Grotowskiego, która pojawiała się na wideoprojekcjach. Ale całość była przede wszystkim poszukiwaniem, często groteskowym, polskiego odpowiednika Akropolu, a więc miejsca, gdzie dziś bije serce narodu. Użycie technik rekonstrukcyjnych służy krytycznemu spojrzeniu na instrumentarium narodowych symboli również w spektaklach "Słowacki. Pięć dramatów. Rekonstrukcja historyczna" (2010) i "Mickiewicz. Dziady. Performance" (2011), zrealizowanych przez Pawła Wodzińskiego w Teatrze Polskim w Bydgoszczy. W obu przypadkach mnożą się gesty, cierpiętnicze pozy, podpatrzone zachowania służące wyrażaniu zbiorowych emocji i budowaniu z tego śmietnika tożsamości. Ich odtwarzanie jest zazwyczaj bezrefleksyjne, dlatego tym łatwiej budować na nich kapitał polityczny. W "Dziadach" cały obrzęd znany z drugiej części utworu Mickiewicza odtwarzany jest przez obdartą gromadę, która za pomocą słów buduje przyziemny rytuał mocy, a cała sytuacja jest w dużym stopniu zmanipulowana przez Guślarza.

Historia piknikowa

Bo współczesna moda na rekonstrukcje to nic innego jak odpowiednik dziadów, odtwarzania "ojców dziejów", ale w charakterystycznym dla czasów popkultury pomieszaniu porządków. Żywych i zmarłych obcowanie ma tu charakter turystycznego gadżetu, na pograniczu historii i znanych z gier komputerowych opowieści o superbohaterach. Wydaje się, że to działalność niegroźna, bez żadnych moralnych czy politycznych konsekwencji.

Jednak pozbawione krytycyzmu odtwórstwo, nawet przy najlepszych intencjach, samo skazuje się na manipulację, bo pamięć nigdy nie jest raz na zawsze dana i podlegać może różnorodnym interpretacjom. Powoduje to, że rekonstrukcje historyczne zamiast budować tożsamość zbiorową opartą na krytycznym myśleniu, pośpiesznym "a kysz! a kysz!" czynią z nich jedynie drobinki popkulturowej magmy. W rezultacie, turystyczny piknik wygrywa z rzetelną pracą nad pamięcią.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji