Artykuły

Requiem dla bólu czy dla Nowego Teatru?

"Wyspy" w reż. Renate Jett Nowego Teatru w Warszawie i Le Théâtre de la Place w Liege. Pisze Joanna Derkaczew w Gazecie Wyborczej.

Spektakl Renate Jett "Wyspy" nosi piętno stagnacji i autyzmu.

2001 rok. "Oczyszczeni" Krzysztofa Warlikowskiego. Renate Jett, austriacka aktorka, z trudem cedzi ze sceny monolog Sarah Kane, pełen zdradliwych, niemożliwych do wymówienia polskich słów "kochać" czy "miłość". Na widowni generacja pierwszych polskich yuppies. I nastolatki, które zgadzają się z mroczną brytyjską autorką, że podstawą stosunków międzyludzkich jest ból. Przekaz: jedyne, co nam zostało z "prawdziwego życia", to ekstremalne doznania cielesne. Spektakl staje się manifestem "pokolenia X". Jednym z najważniejszych wydarzeń "nowego polskiego teatru", automatycznie kojarzonym z nurtem "brutalizmu.

10 lat później Jett pyta za Michelem Houellebecqiem: "A jeśli wkrótce nawet bólu nie będzie?". Czy zostaniemy wyzwoleni? Czy stracimy ostatnie wiążące nas ze sobą ogniwo? W hali Wyższej Szkoły Psychologii Społecznej artystka zderza teksty schizofreników i naukowców z poetyckimi dywagacjami na temat przyszłości. Wszystkie te dywagacje są zaskakująco podobne. U autora "Możliwości wyspy" i w dziennikach tancerza Wacława Niżyńskiego Jett znalazła opis tego samego stanu izolacji, o jakim opowiadają dziś eksperci na portalu z inspirującymi miniwykładami www.TED.com. Podzieliła spektakl na trzy moduły: Houellebecq - Niżyński - TED. Na tle identycznej jak w "Oczyszczonych" białej, ceglanej ściany Daniel 24 (Szymon Czacki) skamle o możliwość odczuwania czegokolwiek. Fantazjuje o fotkach, jakie przesyła mu w wysokiej rozdzielczości Marie23 (Renate Jett). Nie poczuje nigdy dotyku jej skóry, nie rozumie jednak, dlaczego właściwie powinno mu to sprawiać różnicę. Przywiera całym ciałem do lustrzanej tafli podestu. Nie jest jednak w stanie wzbudzić w sobie nawet narcystycznej miłości do własnego odbicia.

Kalkulacja, ciekawość i lektura "raportów życia" jego poprzednich wcieleń (począwszy od XX-wiecznego "oryginału", Daniela1) doprowadziły bohatera do przekonania, że w jego bezpiecznym życiu czegoś brakuje. Że powinien cierpieć, miotać się, pragnąć. Próbuje uparcie i nieporadnie. Z sufitu śledzi go maleńka plamka światła - ni to krążek nieba widziany z dna studni, ni to obraz spod mikroskopu elektronowego.

To światło będzie migotać także nad Niżyńskim (Tomasz Bazan) snującym na poważnie rozważania o własnej boskości. Zgaśnie dopiero, gdy w ostatniej części aktor Bartłomiej Topa rozpocznie wykład o działaniu ludzkiego mózgu. Z działania neuronów wyprowadzi dowód na istnienie nie tyle Boga, ile "potrzeby wymyślenia boga".

W tym pokawałkowanym spektaklu bez historii i akcji jedynym bohaterem jest właśnie mózg. Dziwny organ, który daje człowiekowi dostęp do świata, ale równie dobrze może go od niego odgrodzić. Zamknąć w klatce rojeń i własnych elektrycznych wyładowań. Mimo ciągłego ruchu i szarpaniny nic się w nim nie może naprawdę zmienić.

Oglądając "Wyspy", nie sposób nie odnieść wrażenia, że to przedstawienie także nosi piętno stagnacji i autyzmu. Niby pojawiają się w nim elementy ze świata zewnętrznego - nowe teorie naukowe, przebłyski form z popularnych kanałów internetowych - ale wszystko dusi się w tym samym poczuciu niedostatku i rozczarowania. Płaczliwy głos, jakim Renate Jett zniekształca polskie wyrazy, ma w tle melancholię. Dziesięć lat po premierze "Oczyszczonych" cisną się na usta najostrzejsze przymiotniki: epigońskie, pretensjonalne, banalne.

W pewnym sensie spektakl Jett jest jednak symptomatyczny. Brutaliści szarpali się z instynktami, represjonowaną seksualnością, nienasyceniem. Wyrywali się ku światu gotowi zdobyć go choćby gwałtem. Dziś twórcy coraz częściej zdają relację ze swego niezrozumienia dla tych dramatów. Twierdzą, że nie rozumieją tamtej intensywności. Obracają słowa "miłość" czy "ból" jak dziwne wykopaliska z przeszłości. Tak się kiedyś czuło? Czy my też tak powinniśmy? A co, jeśli naprawdę nie mamy tych doznań?

W dobie cyfryzacji i obecności online nikt nie może być pewny nawet granic własnego ciała. Co dopiero własnej tożsamości, uczuć i potrzeb. Jeszcze kilka lat temu Jan Klata czy Przemysław Wojcieszek mierzyli się z historycznym i politycznym spadkiem po starszych generacjach. Młodsi reżyserzy, poruszając kwestię dziedzictwa, zapytają być może: "Podobno mieliście indywidualne emocje?". Taki klimat już dziś panuje nie tylko w "Wyspach", ale też w spektaklach Krzysztofa Garbaczewskiego czy Barbary Wysockiej.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji