Artykuły

Amerykańska tragedia

Dobra passa toruńskiego teatru trwa. Po zeszłorocznym festiwalowym triumfie, po udanych premierach jubileuszowych ciepło przyjętych przez publiczność i przychylnie ocenionych przez krytyków z całego kraju otrzymaliśmy znowu przedstawienie potwierdzające, że tamte sukcesy nie były dziełem przypadku. Przede wszystkim pochwalić trzeba kierownictwo teatru za trafny wybór tej napisanej 23 lata temu sztuki Arthura Millera "Wszyscy moi synowie", której zasadnicza problematyka jest ciągle jeszcze aktualna, chociaż od tego czasu wiele zmieniło się na świecie. Kreśląc portret fabrykanta, który w pogoni za zyskiem wypuszcza wybrakowane części samolotów, chociaż wie, że grozi to śmiercią lotników, Miller z pasją atakuje fundamenty amerykańskiego ładu opartego na kulcie pieniądza i bogaceniu się za wszelką cenę.

Teresa Żukowska, której głośną inscenizację innej sztuki Millera "Czarownice z Salem", dobrze pamiętamy z toruńskiego festiwalu w 1968 r. w swojej pracy reżyserskiej położyła główny nacisk na wydobycie wszystkich ludzkich cech bohaterów sztuki, ich przeżyć, wahań i wzruszeń ujawniających się szczególnie wyraźnie we wzajemnych konfliktowych starciach. Po nieco przydługiej statycznej ekspozycji umiejętnie stopniowała dramatyczne napięcie przechodząc od efektów humorystycznych, na które żywo reagowała widownia, do ciepłych scen lirycznych, od ostrych spięć do wyciszeń, kiedy wciągnięci w tok wydarzeń scenicznych widzowie wstrzymywali dech w piersiach.

Centralną postacią tego przedstawienia, realizującą konsekwentnie koncepcję reżyserki był Krzysztof Kumor w roli Chrisa. W pierwszych scenach bardzo sympatyczny współczesny młody człowiek, kochający rodziców i wyrozumiały dla ich słabości, na tyle jednak stanowczy, by z uporem dążyć do poślubienia kochanej dziewczyny, w kulminacyjnym punkcie dramatu staje się surowym oskarżycielem ojca. Kumor potrafił niezwykle sugestywnie, z wielką siłą wewnętrzną oddać całą rozpacz, ból i gniew Chrisa dowiadującego się, że kochany i podziwiany przez niego ojciec jest odpowiedzialny za śmierć wielu pilotów, w tym również własnego syna, i że świadomie zrzucił winę za ten czyn na swego podwładnego.

Hieronim Konieczka zachował umiar i powściągliwość w ukazaniu tragedii człowieka, który dostrzega, że budowany przez niego przez kilkadziesiąt lat gmach rodzinnego szczęścia wali się w gruzy. Jego Keller-ojciec pod maską poczciwego pantoflarza wobec żony, równego chłopa i kumpla w stosunku do syna i sąsiadów ukrywa prawdziwe oblicze twardego i pozbawionego skrupułów businessmana, który z nizin społecznych pracą i sprytem przebił się do klasy posiadaczy i nie popuści tego co ma, choćby to kosztowało życie innych. Tej drugiej twarzy swego bohatera nie odsłania Konieczka od razu całkowicie, lecz dopiero przy ostatecznym zdemaskowaniu.

Wdzięczne pole do popisu miała Grażyna Korsakow jako Kate - matka Chrisa i drugiego syna Larryego, w którego śmierć na wojnie nie chciała uwierzyć wbrew oczywistym faktom. Wykorzystując swoje bogate doświadczenie znana aktorka stworzyła postać skomplikowaną i niejednoznaczną, wychodzącą poza ideę fixe, jaka wyznacza jej postępowanie. Starzy bywalcy toruńskiego teatru mogli jednak dostrzec w jej grze pewne środki wyrazu stosowane z powodzeniem wcześniej w innych, charakterystycznych rolach. W każdym razie aktorce udało się przedstawić stopniowe załamywanie się Kate w miarę tracenia złudzeń, na których opierała swoją pozycję w rodzinie.

Dobrze wywiązała się również ze swego trudnego zadania Marta Woźniak dostosowując się do poziomu gry i indywidualności swoich partnerów. Przeżycia odtworzonej przez nią Annie - niepokój, niepewność, nadzieja, obawa - rysowały się wyraziście na jej twarzy.

W swojej krótkiej, lecz mającej decydujące znaczenie dla rozwiązania zasadniczego konfliktu sztuki obecności na scenie Marek Bargiełowski udowodnił jeszcze raz, że jego zeszłoroczny sukces w roli Hamleta był w pełni zasłużony. I tym razem był bardzo dynamiczny, co korzystnie wpłynęło na udramatyzowanie akcji.

W rolach epizodycznych wystąpili Władysław Jeżewski, Hanna Wolicka, Witold Tokarski i Wanda Ślęzak, słusznie ustępując pola głównym personom dramatu. Sceniczne tło Ryszarda Strzembały nie kłóciło się z ogólnym charakterem tego sprawnego spektaklu, który powinien cieszyć się zasłużonym powodzeniem u publiczności. Trafna diagnoza polityczna i społeczna została tu przekonywająco wyrażona przez pryzmat osobistych ludzkich tragedii zrozumiałych dla naszego dzisiejszego widza pomimo odmienności realiów i warunków społecznych.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji