Artykuły

O' NEILL ŻYWCEM POGRZEBANY

MIARĄ nieporozumień, które składają się na dziwaczny festiwal O'Neillowski w Polsce, równocześnie zaś miarą niecodziennych trudności przekładowych, jest sprawa tytułów jego sztuk, gdzie mylna interpretacja idzie częstokroć w parze z nieporadnością językową tłumaczy.

Nie zajmowałbym się tą sprawą, gdyby inie fakt, iż twórczość Eugene O'Neilla wypaczono dotychczas w pięciu kolejnych premierach, zaś ze strony Teatru Polskiego grożą nam dalsze represje. Tłumaczenie znakomitej większości jego tekstów wymaga, obok dobrej znajomości obydwu języków, gruntownej znajomości całego jego dorobku, gdzie wiele motywów i sytuacji, archetypicznych nieomal, układa się w nowych, wciąż rewidowanych konfiguracjach. Nie to jednak, rzecz osiągalna w końcu dla niektórych naszych tłumaczy, decyduje o wartości przekładów tej niezwykłej dramaturgii; inwencji językowej O'Neilla, jego niesłychanej giętkości dialogów przeciwstawić należy przynajmniej śmiałość, inaczej doprawdy nie widzę sposobu na przekazanie chociażby cienia tego, co w pisarstwie O'Neilla jest jedynie istotne.

Nie wydaje mi się słusznym twierdzenie, jakoby język polski był całkowicie nieprzygotowany do takiej gimnastyki lingwistycznej, jakiej wymaga znakomita część arcydzieł literatury światowej. Przykład Juliana Rogozińskiego w "Dylu Sowizdrzale", czy też Jerzego Pomianowskiego w opowiadaniach Babela wydaje mi się dowodem wystarczającym. Rzecz jasna, zarówno zadzierżystość i jurność staropolszczyzny, jak i dialekt polskiego żydostwa były dla wymienionych tłumaczy znakomitą pomocą; oparcia tego użyli oni jednak raczej jako odskoczni dla własnej inwencji niż jako gotowych wzorów. Z dziedziny przekładów angielskich wystarczy wymienić Marię Dąbrowską i jej znakomitego Pepysa.

Ponieważ, obejrzawszy krakowską premierę "Księżyca" i warszawską premierę "Pożądania", dawałem zarówno publicznie jak i prywatnie wyraz dość szczerej rozpaczy, namawiano mnie do napisania szkicu o polskich przekładach O'Neilla; wydaje mi się jednak, iż żaden ze znanych mi przekładów na omówienie takie nie zasługuje. Są to po prostu próby oddania O'Neillowskiego dialogu własnymi słowami, z pominięciem całej warstwy językowej, jedynej obrony O'Neilla przed zarzutami o płaskość, melodramat i staroświecczyznę, Eugene O'Neill Jest "ojcem dramatu amerykańskiego" niezależnie od obiektywnych wartości jego pisarstwa będzie w Ameryce grywany; po to jednak, by utrzymał znaczenie inne niż czysto lokalne, musi być prezentowany w całym swoim bogactwie, tym co decyduje o jego randze pisarskiej nie tylko w rodzinnej Ameryce. Wartością tą i wkładem do dramaturgii europejskiej jest jego niezwykły dialog, u nas żałośnie pominięty. Językowi jego postaci poświęcono liczne rozprawy z pogranicza socjologii, psychologii, ba, nawet etnografii. Jest on, poza wszystkim innym, kronikarzem grup narodowościowych, które stapiały się, paczyły i kształtowały w wielkim tyglu amerykańskim. W swojej najlepszej sztuce - "The Iceman Cometh" - używa on, na dziewiętnaście występujących postaci, dziesięciu różnych sposobów mówienia, z których każdy inaczej i każdy cudownie kaleczy poprawną angielszczyznę. Język bohaterów O'Neilla określa ich w sposób jedyny i niepowtarzalny; jak wielką wagę przywiązywał do spraw tych autor, świadczy fakt, iż chętnie używał zapisu fonetycznego, informując aktora o sposobie wymowy.

"Księżyc" pisany jest w oparciu o dialekt amerykańsko-irlandzki, "Pożądanie" utrzymane jest w konwencji językowej farmerów z Nowej Anglii, gdzie składnia i metafora, przekleństwo i brutalizacja korzeniami swymi sięgają Starego Testamentu! Poprawny nawet przekład na bezkrwistą polszczyznę, inteligencki szwargot Krakowskiego Przedmieścia nie może być poważnie rozpatrywany jako propozycja przekładowa. Zamiast tego, tym bardziej, iż teksty przekładów znam tylko ze sceny, spróbuję przyjrzeć się samym tytułom, już one bowiem dają przedsmak nieporozumień, które uchodzą za pisarstwo O'Neilla na scenach polskich.

"A Moon for the Misbegotten" w przekładzie pań Tarnowskiej i Żukowskiej nosi tytuł "Księżyc świeci dla zabłąkanych". Wymowa tego tytułu jest jednoznaczna: światło księżyca wskazuje drogę tym, którzy ją zgubili. Pomijając już fakt, iż w oryginale przymiotnik "świeci" nie istnieje, kluczowe słowo tytułu: "Misbegotten" oznacza nie zabłąkanych, lecz "źle poczętych", "niedonoszonych"; łączy się bezpośrednio z biblijnym archetypem nieszczęśliwego porodu. "Złe poczęcie" w przeciwieństwie do "zabłąkania" determinuje los ludzki w sposób nieodwołalny; zabłąkani mogą odnaleźć drogę, źle poczęci nie mogą począć się od nowa.

"Desire inder the Elms" przełożył Kazimierz Piotrowski jako "Pożądanie w cieniu wiązów"; tłumaczenie poprawne, rażące jednak "poetycznością" zbędnego słowa "w cieniu". Przekład dosłowny, "Pożądanie pod wiązami", byłby tu bardziej na miejscu.

W programach obydwu teatrów, zarówno Teatru Słowackiego w Krakowie, jak i Teatru Polskiego w Warszawie, roi się od błędów, podkopujących zaufanie widza do rzetelności tych instytucji. Nie wiem, dlaczego w dobrym skądinąd szkicu Ryszarda Ordyńskiego, "Great God Brown" przełożono jako "Nowy Bóg Brown"; nie trzeba być anglistą, by wiedzieć, iż Great znaczy Wielki. W tychże "Listach Teatru Polskiego", w ilustracji wyjętej z filmu, nazwiskiem świetnego, starego aktora Burl Ives, który grał w nim role Cabota, obdarowano młodego Ebana; sytuacja byłaby podobna, gdyby zdjęcie powiedzmy Łomnickiego podpisano nazwiskiem Kreczmara. Zapowiadana przez Teatr Polski premiera "Mourning becomes Electra", gubiąc dwuznaczność słowa "becomes" nosi po prostu tytuł "Elektrze przystoi żałoba". Szczytów "nieporozumienia" sięgnął jednak pan Przemysław Mroczkowski, który "The Iceman Corneth (jedyna dopuszczalna interpretacja - "Śmierć nadchodzi"), przemianował na "Wizytę Lodziarza", a więc sprzedawcy lodów!

Nie wiem, w jakim stopniu przekład określał interpretację, w jakim zaś interpretacja przekład. Znam jednak pewne przysłowie o Pacu, oddające istotę ich wzajemnych stosunków. Postać Jossie Hogan, w krakowskiej premierze "Księżyca", powierzono bez większego namysłu Wiesławie Mazurkiewicz: nie od rzeczy tu będzie wspomnieć iż dla roli tej O'Neille nie mógł znaleźć dość świetnej aktorki, uosabiającej irlandzką Demeter. Odarty z wartości poetyckich, stał się ów świetny dramat plakatową sztuką o zgubnych skutkach alkoholizmu na wsi.

Ze wstydem wyznaję, iż z Teatru Polskiego wyszedłem po dwóch aktach; sam proces widzenia sprawiał mi ból fizyczny. Nie jestem więc w stanie powiedzieć nic ponad to, iż Roman Zawistowski w ogóle tej sztuki nie zrozumiał. Eban - Zygmunt Kęstowicz - był nieobliczalny w ruchach, miałem wrażenie, iż lada chwila wskoczy na potężny wiąz, który Otto Axer pięknie "odrobił" na środku sceny. Władysław Hańcza, szczupły i wysmukły, grał potężnego brutala Cabota z wdziękiem i subtelnością, każdym kolejnym przekleństwem zasługując na uwagę w rodzaju "a fe, jak nieładnie". Nina Andrycz, w roli Abbie Putnam, stworzyła dość przekonywającą kreację, pełną pasji i namiętności, stojącą jednakże w luźnym zaledwie związku ze środowiskiem, tematyką i konwencją tej sztuki.

Obydwie omawiane premiery są dla mnie dowodem, iż entuzjazm wielbicieli może być klęską autora.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji