Artykuły

Śmierć w dobie kapitalizmu

Dziś premiera "Śmierci komiwojażera" w Teatrze Narodowym w Warszawie w reżyserii Kazimierza Kutza

"Śmierć komiwojażera" to najbardziej znana sztuka Arthura Millera (ur. 1915). Opowiada o ostatnich 24 godzinach życia starzejącego się komiwojażera z Brooklynu (dzisiaj powiedzielibyśmy raczej akwizytora), którego życie wali się w gruzy.

Willy Loman traci pracę, odkrywa, że nie spełnił się ani jako handlowiec, ani jako ojciec. Nie potrafił nauczyć synów samodzielności, w wieku trzydziestu paru lat są nikim. Przyjazd starszego syna Biffa ostatecznie rozwiewa złudzenia, jakimi żyła rodzina. Chłopak, w którym ojciec pokładał wielkie nadzieje, haruje na wsi za najniższą stawkę. Loman w końcu decyduje się na samobójstwo, licząc na to, że pieniądze z ubezpieczenia uratują rodzinę przed nędzą.

Pierwowzorem postaci Lomana był wuj Millera, Manny, komiwojażer. Po jednym z przedstawień swojej pierwszej sztuki "Wszyscy moi synowie" dramaturg spotkał go na ulicy przed teatrem.

- Nie widziałem go chyba z 15 lat - wspominał Miller. - Pozdrowiłem go, a on bez jednego słowa nagle odpowiedział coś w stylu: "Biff miewa się dobrze". Nagle zrozumiałem, że on żyje jednocześnie w dwóch czasach, mówi do mnie i do kogoś innego. Od tego pomysłu zaczęła się sztuka.

Od prapremiery w 1949 roku, którą w nowojorskim teatrze The Group reżyserował Elia Kazan, "Śmierć komiwojażera" jest najczęściej wystawianym amerykańskim dramatem. Zawarty w sztuce obraz drapieżnego kapitalizmu był tak szokujący, że prapremierowa publiczność przez kilka długich minut nie klaskała i dopiero pojawienie się aktorów przerwało ciszę.

Kiedy w 1951 roku powstała pierwsza ekranizacja "Śmierci komiwojażera", wytwórnia Columbia Pictures nakręciła jednocześnie dokumentalny film "Życie komiwojażera" przedstawiający w pozytywnych barwach ten popularny w Stanach Zjednoczonych zawód. Dokument miał być puszczany przed filmem w kinach, ale Miller zagroził, że pozwie producentów do sądu.

Przez 50 lat sztuka Millera nie schodziła z afisza off-Broadway, na samym Broadwayu wznawiano ją cztery razy, ostatnio w 50. rocznicę prapremiery. Miller odebrał wtedy nagrodę Tony za całokształt twórczości.

Rolę Lomana grali najwybitniejsi aktorzy amerykańscy, m.in. Lee J. Cobb (1949) i Dustin Hoffman (1984). W warszawskim przedstawieniu rolę Lomana zagra Janusz Gajos. Miller sam reżyserował swoją sztukę w Pekinie w 1983 roku z chińskimi aktorami.

Pytany po latach o stosunek do kapitalizmu, którego destrukcyjny wpływ na społeczeństwo pokazał w "Śmierci komiwojażera", dramaturg odpowiedział: - Socjalizm przyniósłby o wiele więcej problemów.

KUTZ: TO JEST POLSKI BÓL

Roman Pawłowski: Bohater "Śmierci komiwojażera" ma takie credo: "Nic nie jesteś wart, jeśli nie sprzedajesz".

Kazimierz Kutz: To podstawowa kategoria myślenia wolnego rynku. W tym ustroju pieniądz jest bogiem, wszystko łącznie z Kościołem jest mu podporządkowane. Jest to okrutne, bo demoralizuje ludzi, którzy z braku pieniędzy zaczynają kraść.

Akcja sztuki rozgrywa się w rzeczywistości Nowego Jorku lat 40. Na ile odbija dzisiejszą sytuację w Polsce?

- Arthur Miller opowiada o rodzinie, która żyje na granicy ubóstwa. Ojciec, komiwojażer na kilka miesięcy przed emeryturą, już niczego nie może. Nie nauczył swoich synów, jak odnaleźć się w kapitalizmie, bo sam tego nie potrafił. Mają po trzydzieści lat i są kalekami z punktu widzenia społecznego. Biff mówi do brata: "Nas nie nauczono tajemnicy robienia pieniędzy". Taki rodzaj kalectwa spotykamy dzisiaj w Polsce nagminnie. Wielu ludzi nie umie sobie z tym poradzić i tych się najchętniej wyrzuca.

Jaka jest Pana diagnoza: czy ustrój jest źle skonstruowany, czy to ludzie nie potrafią się do niego dostosować?

- Każdy ustrój jest zły dla pewnej grupy ludzi, którzy z różnych powodów nie dają sobie rady. W Polsce jesteśmy świadkami radykalnej reformy górnictwa - sto trzydzieści tysięcy ludzi idzie na bruk. Dostają odprawy, ale w gruncie rzeczy rzuca się ich na żywioł, bo nikt ich, tak jak Biffa, nie nauczył tajemnicy zarabiania pieniędzy! Dzisiaj wiemy, że jedna czwarta w ogóle sobie nie dała rady. Zostali rzuceni w biedę, która ma charakter dziedziczny, w związku z czym inicjatywę na Śląsku przejmują kobiety i dorabiają tym, co mają - ciałem.

To szokujące, że diagnoza Millera sprzed pół wieku jest w Polsce aktualna.

- Bo dokładnie o tyle jesteśmy opóźnieni. Przed 1989 rokiem "Śmierć komiwojażera" to były dla nas jakieś bajki, teraz doświadczamy tego samego na własnej skórze.

Pan jako polityk i parlamentarzysta walczył o wolną gospodarkę. Z drugiej strony wystawia Pan sztukę, która w gruncie rzeczy jest oskarżeniem systemu wolnorynkowego.

- Uważam zmiany w Polsce za wielki sukces, ale koszty nie musiały być tak wysokie. Zachód to samo przerabiał po wojnie, jednak reformy były robione z większym szacunkiem dla człowieka. Kopalnie zamykano także we Francji, ale tam były osłony socjalne i rodzina, kultura ludzka nie doznawały wstrząsu. U nas przez długie lata władza kupowała sobie spokój społeczny i odwlekała reformy w przemyśle. W efekcie mamy trzy miliony bezrobotnych. Dzieci z biednych rodzin nie mają szans na edukację i wyrwanie się z nędzy. I temu się przeciwstawiam.

Czy decyzja, żeby wystawić tę właśnie sztukę, nie jest wyrazem bezsilności Pana jako polityka?

- Nie. Głównym motywem jest uroda tej sztuki, ale pryncypium jest obywatelskie. Wybrałem "Śmierć komiwojażera", bo przejęła mnie tragedia tej rodziny. Chcę powiedzieć: zobaczcie, ci ludzie mieli ciężkie życie, ale próbują sobie z tym radzić. Kochają się. Są mimo wszystko rodziną. Chcę o tym opowiedzieć, bo ta historia wyraża nasz dzisiejszy polski ból.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji