Artykuły

Potworna sieć kłamstwa

Jakie emocje wywołała w panu "Śmierć komiwojażera"?

JANUSZ GAJOS: Dramat, który Miller napisał wiele lat temu, koresponduje z tym, co obecnie przeżywamy w Polsce. Amerykanizmy są w naszym życiu widoczne gołym okiem. Komiwojażer to niezwykle skomplikowana, złożona postać. Można powiedzieć, że jest nieudacznikiem, ale to pejoratywne określenie może być krzywdzące. Myślę, że jest uczciwy i nie daje sobie rady. W brutalny sposób pozbawiono go środków do życia. Strach o spłaty kredytów, rat, niemożność utrzymania rodziny jest jego zmorą. Jak pan reaguje na biedę w Polsce?

Kiedy wychodzę z teatru, natykam się zawsze na kilka osób, które proszą o datek, czasami pod pozorem pilnowania samochodu, zbierania najedzenie. Przeżywam to, biednemu należy się pomoc. Ale jeżeli każdego dnia na swojej drodze spotykam kilkudziesięciu potrzebujących pomocy, to zaczyna się kłopot. Bieda bierze się z niestabilności naszego dzikiego kapitalizmu, niejasnego prawa i dezorientacji ludzi, którzy nagle znaleźli się w brutalnym świecie i nie dają sobie rady. Myślę też, że źle pojmujemy wolność. Dla wielu oznacza ona, że każdy może robić wszystko, co uważa za słuszne. Innym problemem jest kłamstwo, które króluje w naszym życiu. Odnoszę wrażenie, że każdego dnia trzeba się siłą przedzierać przez potworną sieć kłamstwa.

Widzi pan, jak kłamstwo przenika do naszego życia prywatnego, zawodowego?

Warunki, w jakich żyjemy, tworzą pewien styl ludzie zaczynają grać przed sobą. Dominuje styl modny za oceanem. Nie można się przyznać, że jest źle, zawsze trzeba mieć piękny uśmiech i mówić, że wszystko jest OK. Przyznanie się do niepowodzeń jest równoznaczne z przekreśleniem swoich zawodowych szans. W środowisku aktorskim odbywa się rodzaj autoreklamiarskiej przepychanki, świadczenia usług na własną korzyść, autokreacji.

Jak pan ocenia swoje życie po przełomie w 1989 r.?

Prywatnie nie spotkało mnie nic złego. Twarde warunki życia sprawiają, że mimo biedy i niepokoju ci, którzy coś umieją, mają więcej do powiedzenia. Ale sztuka potaniała. Jest dużo propozycji żenujących od strony literackiej. Często otrzymuję propozycje ról filmowych, z których nie korzystam. Oparte są na pobieżnych, płytkich obserwacjach. Nie dają możliwości przedstawienia postaci czy sprawy w sposób odpowiedzialny. Stąd biorą się powroty do klasyki. Miller też jest klasyką. Niedawno powstał telewizyjny kanał Kino Polskie, często go oglądam i ze zdziwieniem, że wiele filmów traktowanych kiedyś przez nas jako prace nie najwyższych lotów, dziś okazuje się - z różnych powodów - filmami wartościowymi, o wiele głębszymi niż współczesne produkcje.

A teatr? Kutz mówi, że odszedł pan z Powszechnego, by szukać prawdziwej sztuki. Miał pan taką potrzebę?

Na moje odejście z Powszechnego złożyło się kilka spraw. Postanowiłem pobyć trochę na wolności i zobaczyć, jak to będzie. Po dwóch latach zgłosił się do mnie Jan Englert z propozycją przejścia do Narodowego. Jeżeli uprawia się aktorstwo tak długo jak ja, ma się wielką ochotę wykonywać go naprawdę. Natarczywa autokreacja, popularność za wszelką cenę nie mają nic wspólnego z poważnym traktowaniem siebie w tym naprawdę trudnym zawodzie.

Myślał pan o pracy z Kutzem?

Mam do niego sentyment z oczywistych powodów. Powtarzam ciągle, że za jego sprawą miałem szczęście wziąć udział w kilku najciekawszych przedstawieniach w historii Teatru Telewizji. Spotkaliśmy się po 15 latach w żywym teatrze. Wcześniej pracowaliśmy tylko w telewizji i w filmie. Spieramy się często i ostro, bo teatr to jest specjalne pole do uprawiania. Mam nadzieję, że z wzajemnych różnic poglądów wyniknie coś dobrego.

Łączy coś pracę aktora i komiwojażera?

Pewnie tak. Wciąż jedziemy jakimś wozem, ciągle jesteśmy w drodze.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji