Artykuły

Wyć się chce!

Jest to świetne, choć nużące i beznadziejnie smutne, przedstawienie. Świetność zapewniają aktorzy, smutek zagwarantował autor, a znużenie w drugiej części zawdzięczamy reżyserowi, który gdzieś po drodze zapomniał o bhp (psychiki) i bez miłosierdzia - co najmniej o pół godziny za długo - katuje widza dogorywaniem bohatera. Wyć się chce! Kiedy więc wreszcie na scenie dopełni się to, co w tytule przeznaczone, publiczność jest tak wyczerpana, że nie ma siły na należną aktorom owację, co jest grzechem niewybaczalnym, zwłaszcza w stosunku do Jerzego Kamasa i Haliny Łabonarskiej. Wychodząc z teatru skacowany psychicznie widz opuszcza amerykański kapitalizm lat 40., wchodząc w jego polskie wydanie pół wieku później. Wyć się chce!

Trudno dziś, przypomnieć sobie, jak przyjmowano u nas Millera w 1960 r., kiedy to wybuchło aż 9 premier "Śmierci komiwojażera". Na ile rzecz traktowano jako drugą stronę medalu amerykańskiego cudu gospodarczego, na ile w kategoriach uniwersalnych, jako opowieść o ludziach, którzy rozminęli się z życiem i marzeniami. Dziś - chciał nie chciał - "Śmierć komiwojażera" brzmi zastraszająco, prawie boleśnie aktualnie, niczym przestroga dla nieszczęsnych polskich komiwojażerów i wyzwanie dla zwalniających ich z pracy przedsiębiorczych biznesmenów. Przypuszczam, że reżyserowi i scenografowi nie zależało na tak daleko idących odniesieniach. Stąd pewnie "amerykanizacja" sceny - kompleks dumnych nowojorskich wieżowców w tle, które tyleż wyznaczają nędzę bytowania Lomanów, jak i sytuują sztukę "tam i wtedy". Aktualizują ją nastroje na widowni.

Przejmująca gra Kamasa (Willy Loman) i Łabonarskiej (Linda) wyznacza wysoką temperaturę widowiska. Pozostali aktorzy, siłą rzeczy, muszą pozostać w cieniu, choć role synów - zwłaszcza Biffa w wykonaniu Tomasza Dedeka - zasługują na pochwałę. Łabonarska utkała Lindę z najdelikatniejszej materii, ze spojrzeń, gestów, pochyleń głowy. Jej Linda jest wcieleniem ciepła, uwielbienia, oddania, miłości aż do samounicestwienia. To największa sceniczna rola tej aktorki; nie do opisania i nie do zapomnienia. Jerzy Kamas miał zadanie arcytrudne, chcąc ukazać wielkość i nicość swego bohatera, jego tragizm i śmieszność, dumę i poniżenie, jego groteskowość, a zarazem liryzm... I rozegrał to po mistrzowsku, w sposób tak naturalny, jakby wchodził w dobrze skrojone ubranie. Brawo!

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji