Artykuły

Zdjąć teatralne maski

MIERZĄC sezon teatralny tradycyjnym metrum, od września do września, znajdujemy się właśnie na półmetku.

Teatry warszawskie, wbrew prawom logiki, sypały premierami jak z rękawa. Na brukowanej nonsensami drodze do Europy niemożliwe staje się możliwe. Jest więc i widownia. Na miarę czasów. Niestraszna jej klasyka, niestraszny wodewil. Niestraszny świat dewiacji. Nad szalonymi i obojnakami pochylają się nobliwe pisarki, nie epatuje demon, ani biedny Oskar. Każdy z nas jest podszyty własną podwójnością Choćby ciała i duszy. Jeśli więc "Sny" Lautreamonta, wystawione w Teatrze Studio, stały się wydarzeniem, to raczej za przyczyną śmiałej wizji plastycznej niż skandalizujących treści.

Debiutujący w teatrze Mariusz Treliński uwierzył, że teatr to więź pokoleń, wspólne widzenie świata, nie dane wyłącznie odkrywcom w akcie pierwszego wtajemniczenia. Zaufał scenografowi wytrawnemu, jakim jest Andrzej Majewski, autor niezwykle pięknej wizji plastycznej, wyakcentowanej perwersyjną urodą kostiumów autorstwa Zofii de Ines. Rozwichrzony chorą wyobraźnią świat Lautreamonta układa się w spójną inscenizacyjnie i myślowo całość. Życie po życiu, poetyka snu, rekonstrukcja wydarzeń.

Poeta przeklęty, hrabia de Lautreamont. Cierpienie prowadzi do przekraczania norm, Eros przeradza się w występek, szukanie tożsamości w obłęd. Przyznają się do Lautreamonta surrealiści, krytycy widzą w nim postromantyka, autor wiedzie nas także w mroczny świat Dostojewskiego. Czyż to nie Raskolnikow w swojej pysze zastępujący Boga i skazujący się na wolę szatana? Czyż to nie Sonia siada na łóżku poety z miłosiernym wyznaniem "Bóg jest"? Piękna rola Gabrieli Kownackiej. Dyskretna w każdym ruchu, zawierzająca własnym uczuciowym racjom. Mistrz ceremonii Czarnej Mszy Jan Peszek, znakomity w ludzkim wymiarze cierpienia Wojciech Malajkat wraz z całym zespołem wpisują się w spektakl językiem świadomym sztuki kreacji.

Podstawowym warunkiem współczesnego teatru jest przede wszystkim nie nudzić. Nawet wyrobiona publiczność jest bardziej skłonna darować zdolnemu reżyserowi błędy niż poprawną piłę.

Tę linię obrony można zastosować w przypadku "Hamleta" w Teatrze Dramatycznym w reżyserii Andrzeja Domalika, nie licząc urzekającego programu spektaklu pod redakcją Doroty Buchwald. Bibelot zgoła niebagatelny. Przekłada on zamysł realizatorów czytelniej niż samo przedstawienie, zawarte w nim cytaty odkrywają, że to, co naganne w opinii krytyków, adresowanie Szekspira do młodej widowni, jest świadomą intencją twórców.

O tego Hamleta można się pokłócić. Gorzej, gdy kłócić się nie ma o co.

Prawda, że najsłynniejsze monologi reżyser pociął bez litości, prawda, że idea spektaklu jest pokrętna, ale prowokująca do odnalezienia w tekście dowodów na jej obronę lub odrzucenie. Prawda, że młody Hamlet zatraca się niekiedy w samozachwycie, ale któż piękniej od niego obnażył się w wyznaniu: "Kochałem Ofelię"? A nobilitacja Poloniusza w kreacji Marka Walczewskiego?

Niech młodzi biorą Szekspira w obroty! Staremu Williamowi nic zaszkodzić nie może!

Nie dajmy się natomiast zwieść autorowi sztuki "Roberto Zucco", panu Kotles, który swego bohatera plasuje obok Hamleta z jednego mianowicie powodu: jest matkobójcą i ojcobójcą bez motywacji! Furda psychoanaliza! Liczy się przaśna prostota przestępcy! Oto, co pan Kotles mówi o swoim bohaterze: nie ma on dla mordu żadnych wstrętnych motywów. Przydarza mu się drobne wykolejenie, coś podobnego jak epilepsja u Dostojewskiego. Mały moment uwolnienia i hop! już po wszystkim. Oto, co mnie fascynuje. Jest to dobre prawo autora kreować sobie własne wzorce, ale i dobre prawo widza nie przyjmować tych rewelacji. I hop! I po sztuce! Szkoda niezłych pomysłów młodego reżysera i wyraźnych prób poszukiwania logiki w prowadzeniu postaci przez aktorów. Wypadek przy pracy czy gołębie serce Macieja Prusa?

Ofiarą zaś braku wyczucia obsadowego padli aktorzy Teatru Powszechnego, gdzie serwowane widzom okruchy czułości zawiodły srodze entuzjastów dojrzałego aktorstwa Jadwigi Jankowskiej-Cieślak. Wobec tej znakomitej aktorki teatr ma na sumieniu grzechów wiele, dopisać więc ze smutkiem wypada jeszcze jeden. Przedstawienie zapewne będzie szło kompletami, bo pokazuje tak zwane "samo życie", ale nie ulega wątpliwości, że odbiega ono poziomem od prezentacji artystycznych, do których przyzwyczaił nas Teatr Powszechny.

Nieoczekiwanie aktualnie zabrzmiał natomiast tekst Arthura Millera w wystawionym przez Feliksa Falka na deskach Teatru Ateneum spektaklu "Śmierć komiwojażera". Wielowymiarowe postacie przeżywają swój dramat na płaszczyźnie ludzkiej i społecznej, te komplikacje w metaprzestrzeni teatralnej wychodzą na dobre przede wszystkim aktorom, którzy nie marnują jędrnego, dramatycznego tekstu. W rolach głównych gościnnie Halina Łabonarska i Jerzy Kamas.

A więc, jeśli w pejzażu teatralnym stolicy na pięć spektakli o trzech da się powiedzieć wiele dobrego, to czy można narzekać. Gdyby tak jeszcze zdjąć z siebie teatralne maski!

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji