Artykuły

Kreatywność nas zabije

"Jackson Pollesch" w rez. René Pollescha w TR Warszawa. Pisze Joanna Derkaczew w Gazecie Wyborczej.

Zróbmy sobie wakacje od odnoszenia sukcesów, rozwijania się, mnożenia kontaktów. Zmarnujmy trochę czasu, rozsmakujmy się w kryzysie.

Gdzie są te piękne czasy, kiedy odbiorcy nie nadążali ze sztuką? Kiedy widza można jeszcze było obrazić lub zainspirować, zaskoczyć lub pobudzić do reakcji? René Pollesch jako gwiazda, po której wszyscy spodziewają się rzeczy wyjątkowych, ma prawo narzekać. Mógłby do woli przybierać pozy artysty niezrozumianego, wyprzedzającego epokę. Nikt się już na to nie złapie. Wszyscy go rozumieją. Na widowni sami kreatywni, wykształceni i zaktywizowani. Wszystko już o Polleschu wiedzą, przygotowali się, przeczytali wywiady, obejrzeli trailery spektaklu na YouTubie, dowiedzieli się, jakimi książkami i teoriami reżyser się ostatnio interesuje. No i co teraz z nimi zrobić?

W spektaklu "Jackson Pollesch" twórcy nie tylko pomstują na widzów, którzy nie wiadomo po co wykazali się nadaktywnością, skazali się na rozczarowanie, zepsuli wieczór sobie i artystom. Wzywają ich też, by odpuścili sobie ambicje czy aspiracje i wreszcie się o siebie zatroszczyli. Diagnozują przyczyny większości współczesnych problemów - nie tych systemowych jednak, ale indywidualnych. Pollesch w przeciwieństwie do większości autorytetów nie martwi się o biedny "wolny rynek", który przeżywa kryzys. Martwi się o człowieka.

Nie zastanawia się, jak uczynić widza bardziej atrakcyjnym czy "zatrudnialnym", ale co zrobić, by nie musiał on łykać antydepresantów, szukać pocieszenia na Facebooku, wydawać fortuny na "trening osobowości" i podpisywać "umów śmieciowych". Odpowiedź reżysera wydaje się szokująca. Pollesch mówi: "A, weź przestań". Wyhamuj, odpuść sobie, nie bądź taki obiecujący i kreatywny. Pozwól sobie na powierzchowność i powolność. Zasmakuj nudy i zacofania. Albo nie marudź, że "I can get no satisfaction".

To, co sześciu aktorów i sufler przez godzinę odstawia na scenie TR Warszawa, trudno więc nawet nazwać spektaklem. To raczej zbiorowy protest przeciwko publiczności, która przychodzi do teatru z wygórowanymi oczekiwaniami.

Miłość kontra elastyczność

Aktorzy biegający wśród scenografii - zbudowanej z samych drzwi, schodów i antresolki w kształcie futurystycznego domku na drzewie - skarżą się i lamentują. Jak mają być artystami, skoro dziś artystą i "kuratorem własnego życia" jest każdy? Tęsknią za czasami, gdy twórcy mieli wyłączność na kreatywność. Gdy ciało było ciałem, a nie np. "nośnikiem głębszych sensów". Fantazjują o sytuacji, gdy nie trzeba by nieustannie się "wyrażać" i poszerzać sieci znajomych. Bo czy można być w satysfakcjonującym związku z siecią? Z "bazą kontaktów"? Wyzywają się od networków, próbują uprawiać zbiorową miłość przy dźwiękach "There She Goes Again". Opowiadają prywatne historie sukcesów zawodowych. Snują apokaliptyczne wizje: jeszcze parę lat, a oswoimy się z myślą, że uniwersalne tematy to nie miłość - nienawiść - śmierć, ale elastyczność - mobilność - inicjatywa - samoodpowiedzialność.

Początek tej zbiorowej obsesji pt. "Bądźmy kreatywni" umiejscawiają w latach 50., gdy powstawały filmy o życiu prywatnym artystów, jak Jackson Pollock. Prowokacyjny pomysł, by potraktować codzienność twórcy jako część jego dzieła, został przechwycony przez autorów kampanii reklamowych. Wszyscy mamy życie prywatne, więc wszyscy możemy być artystami. Więcej - powinniśmy być artystami i twórczo zarządzać projektem "ja". I tak bunt przeciwko starym kanonom w sztuce stał się podstawą nowych zniewalających standardów społecznych. "O czym myślisz?", "Co robisz?", "Ile zapłacisz, by wyróżnić się z tłumu?".

Aktorzy TR Warszawa wyją i szarpią się zrozpaczeni tym obrotem spraw. W końcu, zrezygnowani i umęczeni, rezygnują z jakichkolwiek eksperymentów i odgrywają najbardziej banalne fragmenty komedii bulwarowych. Te same fragmenty. W kółko. Do znudzenia.

Artyści odpuszczają

Prowadzona przez Pollescha scena na Praterze była najbardziej lewicowym przyczółkiem skrajnie lewicowego teatru Volksbühne w Berlinie. W swoich przedstawieniach opowiadał o tym, jak granica między życiem prywatnym i zawodowym rozmywa się, a własna sypialnia staje się stanowiskiem pracy. Próbował zwizualizować "niewidzialną rękę rynku". Mówił o zaniku solidarności, handlu miłością, lękach związanych z pracą i jej brakiem. Jego aktorzy nie mówili, ale "produkowali słowa", kłócili się na scenie o liczbę przysługujących im linijek tekstu, ujawniali swoje pensje i koszty scenografii. Sztuka nie jest za darmo, teatr nie jest sferą wolności od zależności pracownik - wyzyskiwacz, powtarzał reżyser.

Tym razem Pollesch rzuca kapitalizmowi konkretne wyzwanie. Podkopuje go, odmawiając wszelkiego działania.

Jego ostatnie produkcje ("Calvinismus Klein" i "Patrzę ci w oczy, społeczny stanie zaślepienia!") to próby ustanowienia teatru "interpasywnego", zdejmującego z widza przymus przeżywania, zyskiwania nowych doświadczeń, poszerzania horyzontów. Dość sztuki krytycznej, angażującej i zaangażowanej, przekraczającej konwencje i łamiącej tabu. Taka sztuka zdaniem Pollescha nakręca tylko system wyzysku. Przyzwyczaja odbiorców, by szukali nieustannego pobudzenia, by nigdy nie byli usatysfakcjonowani, by ciągle podnosili wymagania wobec siebie czy innych.

Tymczasem berliński artysta z jakiegoś powodu nie chce mieć u siebie takiego widza schizofrenika, który nawet czas wolny programuje jak ścieżkę kariery. Woli jednostkę lekko zacofaną, niemodną, niezrealizowaną, ale zdrową psychicznie. Pollesch przypomina, że w kapitalizmie nikt nam nie powie: "Spokojnie, możesz dostać mniej". Musimy odważyć się na to sami.

Tkliwi nihiliści

Pollesch nie jest jedyny. Artyści, którzy przez lata szarżowali i wzywali do działania, teraz odpuszczają. Ci najbardziej awangardowi opowiadają się po stronie niemocy, bezradności i wycofania. Ogłaszają: "A dajcie nam już święty spokój". Krzysztof Warlikowski reżyseruje sentymentalny "Koniec", Krystian Lupa prowokuje apologią kryzysu "Poczekalnią.0". Lars von Trier podbija Cannes "Melancholią" o spokojnym oczekiwaniu na koniec istnienia ludzkości. Postępowe wydawnictwo Ha!art wydaje antologię młodej prozy polskiej pod hasłem "Wolałbym nie". Nawet na Facebooku nastroje schyłkowe - coraz mniej na nim wezwań do rewolucji i akcji obywatelskich, coraz więcej fanów grupy "Tkliwi nihiliści opanowujący pozycję dystansu".

Krótki, bałaganiarski spektakl Pollescha w TR Warszawa może się wydać dziwaczną pogadanką z elementami farsy. Jego przesłanie jest jednak rozczulająco proste i rewolucyjne. Zamiast "spieszmy się kochać ludzi..." - "zmarnujmy trochę czasu z jakąś pojedynczą, konkretną osobą". Nie oczekujmy od siebie za wiele. Kochajmy się za to, czym jesteśmy, a nie za nieuchwytną aurę czy potencjał. Uwierzyliśmy ostatnio, że naszym podstawowym obowiązkiem jest uratowanie kapitalizmu z kryzysu. A może lepiej zajmijmy się przez chwilę sobą.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji