Artykuły

Logika diabła

Na początku jest wiara w istnienie diabła albo raczej w jego stałą obecność i wszechmoc. Jeżeli istnieje diabeł, muszą istnieć czarownice. Dotąd była metafizyka. Ale pojawienie się czarownic związane jest już z mechanizmem społecznym. Czarownice zjawiają się wtedy, kiedy są potrzebne. Tak jak cuda.

Logika diabła jest nieodparta. Polega ona między innymi na tym, że diabeł jest gwarancją dobra. Diabeł jest na zewnątrz, wobec tego wewnątrz wszystko jest dobre. Dzieci umierają, kobiety są bezpłodne, mąż zdradza żonę, jest pomór na bydło. Można przyjąć, że świat jest zły albo że ludzie są źli, albo że zła jest medycyna. Ale jeżeli świat jest dobry i ludzie są dobrzy, i medycyna jest wspaniała, trzeba przyjąć, że istnieje diabeł.

Logika diabła jest racjonalna, nawet przerażająca w swoim racjonalizmie. Trzeba przyjąć tylko istnienie diabła, potem wszystko się zgadza. Zło, które nie ma przyczyny, jest, irracjonalne. Prowadzi do zwątpienia i do bluźnierstwa. Bluźni się Bogu albo medycynie. Ale jeżeli Bóg jest dobry i dobra jest medycyna, wtedy musi istnieć diabeł. Trzeba zwątpić w istnienie diabła albo nie wierzyć medycynie. Ale medycyna jest przecież racjonalna, medycyna jest nauką, medycyna nie może się mylić. Dzieci jednak umierają. Wobec tego musi istnieć diabeł. Człowiek rozumny nie może nie wierzyć medycynie, wobec tego człowiek rozumny musi wierzyć w diabła. Taka jest piekielna logika diabła. Od Fausta do Mac Carthy'ego. Świat bez istnienia diabła nie jest ani w pełni logiczny, ani się nie da całkowicie zracjonalizować. I dlatego słusznie ludzie prości i błazny zawsze uważali, że logika jest wynalazkiem diabła.

Logika diabła jest precyzyjna i wyrafinowana. Głównym dowodem na istnienie diabła są ludzie, którzy w niego nie wierzą. Bo gdyby ich diabeł nie opętał, to by w diabła wierzyli. Tę diabelską logikę zobaczył Miller w pracach komisji do badania działalności antyamerykańskiej i pokazał ją na przykładzie polowania na czarownice w małej purytańskiej gminie z końca siedemnastego wieku w stanie Massachusetss. Logika diabła jest nieodparta. Jeżeli istnieje diabeł, istnieją czarownice. Jeżeli znajdzie się jedną czarownicę, znajdzie się sto czarownic. Logika diabła polega na mnożeniu czarownic. Osoba oskarżona o czary może przyznać się, że widziała diabła albo zaprzeczyć jego istnieniu. Jeżeli przyzna się, jest zgubiona. Jeżeli zaprzeczy, jest także zgubiona. Jest wtedy czarownicą do kwadratu; diabeł ją opętał i nie wierzy w diabła. Im konsekwentniej zaprzecza, tym jest groźniejszą czarownicą. Burzy porządek oparty na istnieniu diabła. Jest wrogiem społeczeństwa.

W praktyce osoba oskarżona o czary ma tylko jedno wyjście. Musi przyznać, że widziała diabła i musi się od niego odżegnać. Ale od diabła odżegnać się można tylko w jeden sposób; trzeba wyznać z kim się diabła widziało. Bo diabeł ex definitione nigdy nie chodzi sam. Czarownica musi znaleźć nowe czarownice. Pierwszy proces o czary budzi wątpliwości, nieufność, czasem - oburzenie. Ale następny proces jest już bardziej wiarygodny. Każdy proces nie tylko gromadzi dowody dla następnego, każdy proces jest już dowodem dla następnego.

"Do napisania The Crucible - przepisuję fragment przedmowy autora z programu teatralnego - popchnął mnie nie wprost maccarthyzm, lecz zjawisko znacznie bardziej niesamowite i tajemnicze. Był nim fakt, że polityczna, obiektywna, jawna kampania skrajnej prawicy zdołała stworzyć nie tylko terror, lecz nową subiektywną rzeczywistość, nową mistykę, która stopniowo zaczęła nabijać cech jakiejś świętości (...) Widziałem w 1950 roku, jak powstaje swoisty mechanizm wyznawania grzechów, których dotychczas za grzechy nie uważano".

Logika diabła jeszcze na tym polega, że w procesie o czary muszą brać udział wszyscy. Są oskarżonymi, oskarżycielami albo świadkami. Właściwie nawet nie ma świadków. Świadkowie są także albo oskarżycielami, albo oskarżonymi. Jeżeli wierzą w diabła, są oskarżycielami; jeżeli nie wierzą w diabła, będą oskarżonymi. Nie ma nawet właściwie podziału na oskarżonych i oskarżycieli. Oskarżeni, jeżeli nie wierzą w diabła, skazują samych siebie, jeżeli wierzą, skazują innych. Oskarżyciele, ponieważ wierzą w diabła, muszą wierzyć także i w to, że ich także diabeł może skusić. Oskarżyciele są potencjalnymi oskarżonymi. W procesie o czary podejrzani są wszyscy. Na tym polega bezbłędna logika diabła. Nie ma z niej ucieczki, skoro zaprzeczenie istnieniu diabła jest dowodem jego istnienia. Logiką diabła w języku metafizycznym jest cena strachu. Ale strachu nie tylko przed więzieniem i śmiercią. Strachu przed tym, że medycyna może się okazać fałszywa.

Sztukę Millera widziałem po raz pierwszy przeszło dwa lata temu na pokazie dyplomowym krakowskiej szkoły teatralnej. Pastorów, sędziów, szeryfa i gubernatora grali młodzi absolwenci. Chłopcom o wiele trudniej niż dziewczętom grać jest dorosłych. Aktorzy pozostali chłopcami przebranymi za dorosłych. Byli zorganizowanymi ministrantami, którzy otrzymali prawo nie tylko usuwania grzesznych kolegów ze szkoły, ale wyprawiania ich na tamten świat. Wymowa tego szkolnego przedstawienia była jeszcze straszliwsza.

Szkoła krakowska grała sztukę Millera według francuskiej adaptacji. Ma ona inne zakończenie. Wybucha bunt w mieście. Więzienie się pali i ofiary uciekają. W oryginalnym tekście Millera farmer John Proctor odmawia przyznania się do winy i idzie na szubienicę. Na podstawie tych dwóch zakończeń można by napisać mały esej o pozorach optymizmu i tzw. dobrych zakończeń. Optymistyczne zakończenie Procesu w Salem przypomina pierwsze niemieckie przedstawienia Nory Ibsena, w których bohaterka godziła się z mężem i zostawała z dziećmi. Albo rady Maryli Wereszczakówny, żeby Mickiewicz napisał nowego Wertera z pogodnym zakończeniem. Nie ma wtedy Wertera i nie ma Nory. John Proctor w oryginalnym tekście Millera wyłamuje się z logiki diabła, odrzuca ułaskawienie za cenę przyznania, że istnieją czarownice. Logika diabła zostaje złamana.

W krakowskim przedstawieniu i w filmie główną postacią była Abigail. W warszawskim spektaklu Abigail schodzi na plan drugi albo trzeci. Jest dziewczyną zupełnie zwykłą, jest żadna. Mogłoby się wydawać pozornie, że Ludwik Rene jak najfałszywiej obsadził role kobiece, że Abigail powinna grać Halina Mikołajska, Mikołajska o lisich denkach, sugestywna, demoniczna, zarażająca. Ale Proces w Salem z Mikołajską w roli Abigail byłby innym przedstawieniem, może nawet inną sztuką. Rene świadomie i konsekwentnie przesunął akcenty, Proces w Salem mógł być sztuką o demonologii i demonizmie; stał się sztuką o logice diabła i o tych, którzy tej logice zaprzeczyli. Myślę, że Rene miał rację. Sztuka Millera stała się bardziej uniwersalna i surowsza. Wiara, że diabeł posługuje się demonicznymi kobietami jako swoim narzędziem, należy także do logiki diabła. Rene logikę diabła odrzucił do końca. Jego Abigail nie ma nic z niezwykłości, jest po prostu zła, zepsuta i przewrotna. Tak ją zagrała Krafftówna. Szaro. I nie należy mieć o to do niej pretensji.

Halina Mikołajska zagrała żonę Proctora. W tekście jest to kobieta chuda, chora i brzydka. Jest purytanką, jest prosta i bezwzględna. Po raz pierwszy w życiu skłamała przed sądem, żeby uratować honor męża. Mikołajska zagrała Elizabeth Proctor czulej niż litera tekstu. I współcześniej. W ostatniej scenie przypominała Ethel. Była to zresztą jedna z najświetniejszych jej kreacji. Ale nie było to powtórzenie dosłowne. Elizabeth była Ethel mniej sfanatyzowaną i może przez to jeszcze bardziej tragiczną. Pastor i sąd kazali jej namawiać męża, żeby się przyznał. Elizabeth uchyla się od wyboru albo wybiega przez milczenie. W tym milczeniu jest ludzkość sztuki Millera. Bardzo się boję pisarzy, którzy swoim bohaterkom każą namawiać mężów, żeby szli na szafot. Mikołajska była tragiczna w tej niemożności wyboru, w odrzuceniu sytuacji nieludzkiej. Było to także zwycięstwo nad logiką diabła. Bo logika diabła ma również swój heroizm. Fałszywy, ale uwodzący swoim patosem. Ten patos odrzuciła Mikołajska całkowicie. Scena, kiedy nic niewidząca, zapatrzona w siebie, kołuje drobnymi kroczkami, kiedy nie może spojrzeć na męża, była wstrząsająca.

Zastanawiający był również Świderski w roli Proctora. Nic z patosu, nic z nieznośnej maniery Barona z Na dnie. Absolutna prostota, nic afektacji, czysty tragizm wyboru, który przerasta człowieka. Świderski miał nawet w sobie pewną miękkość i wewnętrzną szlachetność. To rzeczywiście świetny aktor. Dawno nie widziałem w jednym przedstawieniu tylu znakomitych ról. Gogolewski zupełnie inny niż w Teatrze Polskim, dużo dojrzalszy, dużo surowszy, dużo głębszy. Pastor Hale, który przejrzał logikę diabła, jest chyba najlepszą rolą Gogolewskiego. Przeprowadzoną konsekwentnie i czysto. A to może najtrudniejsza rola w Procesie.

Doskonała, ostra, gęsta, drapieżna, bardzo dramatyczna wewnętrznie była Traczykówna w roli Mary Warren. Znowu rola zagrana bardzo współcześnie, bez blagi, bez uników, na doświadczeniu i obserwacji. I dobrze zrobiona technicznie. Nawet zaskakująca dojrzałością środków. Świetny był jeszcze Płotnicki w roli zastępcy gubernatora, cały w logice diabła, ale nie przerysowany, bez osobistego okrucieństwa. I jeszcze bardzo dobry Jaworski (Giles Corey) i doskonała w gestach i charakteryzacji Karolina Borchardt jako Murzynka Tituba.

Dekoracje Jana Kosińskiego proste, surowe, przestrzenne, bez łatwej i natrętnej metaforyki, ale stwarzające miejsce akcji i jej tragiczny klimat. Dekoracje do tekstu, nie same dla siebie. Przekład brzmiał dobrze.

Jest to jedno z najlepszych przedstawień, jakie widziałem w ciągu ostatnich dwóch lat. Znakomita współczesna sztuka, dojrzała i przemyślana reżyseria, wiele świetnych ról. Takie połączenia w Warszawie już się prawie nie zdarzają.

[data publikacji artykułu nieznana]

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji