Artykuły

Salem '92

Kim są czarownice z Salem? Gdzie jest Salem?

Arthur Miller dał swoje odpowiedzi na te pytania. Jego sztuka, napisana w 1953 roku, była metaforą szalejącego wówczas w Ameryce maccartyzmu. O czym są Czarownice z Salem wystawione w kaliskim Teatrze im. Bogusławskiego jesienią 1992 roku?

Od razu trzeba powiedzieć: w inscenizacji Jacka Bunscha nie ma prostych odpowiedzi. Myliłby się ten, kto by sądził, iż sztuka Millera posłużyła reżyserowi jako aluzja np. do afery lustracyjnej, która tak niedawno rozgrzała nasze emocje. Nie, w kaliskim spektaklu czarownice nie symbolizują współpracowników SB, a Salem to nie nasz Sejm.

Czarownice z Salem w Kaliszu to przede wszystkim opowieść o tragicznej próbie obrony człowieczeństwa w obliczu zbiorowej histerii. Stąd też w przedstawieniu na plan pierwszy wysuwa się dramat Johna Proctora. To on, postawiony wobec najtrudniejszych wyborów, stawiając na szali własne życie, daje świadectwo godności i czegoś, zdawałoby się, naturalnego - zdrowego rozsądku. Tragedia Proctora polega również na tym, że jest nie tylko ofiarą, ale także mimowolnie przyczyną szaleństwa w Salem. To szaleństwo bierze się przecież nie z diabelskich podszeptów, przeciwnie, ma jak najbardziej ludzki wymiar głębokich namiętności: miłości, pożądania, zdrady. Szaleństwem jest próba ograniczenia czy pohamowania tych namiętności, choćby miałoby się to dokonać w imię zasad jakiegokolwiek wyznania czy kościoła.

W przedstawieniu Bunscha jest nuta patosu, który w żadnym przypadku nie drażni, a wręcz przydaje spektaklowi dozę szlachetności. Sztuka Millera nie jest opowiedziana jak historyczna kronika, raczej przybiera formę moralitetu. Decyduje o tym kilka elementów. Przede wszystkim mroczna oprawa widowiska. W tle rozgrywających się scen reżyser wprowadził żywe obrazy, bardzo starannie opracowane plastycznie. Przedstawiają one np. taniec czarownic w księżycowym blasku, pochody pokutników czy wreszcie symbolizują egzekucje kolejnych ofiar "inkwizycyjnego" terroru. Tym obrazom towarzyszy charakterystyczna ilustracja muzyczna, w której wykorzystano utwór Carla Orffa Carmina Catulli. Potęguje ona dramatyczny nastrój spektaklu.

Również gra aktorska nie idzie w kierunku czysto psychologicznego realizmu. Główne postaci sztuki, nie tylko Proctor, stają się jakby protagonistami tragedii, w nieco alegoryczny sposób niosąc znaczenia swych ról. I trzeba powiedzieć, że większość kaliskiego zespołu wychodzi obronną ręką z tak postawionych zadań. Na wyróżnienie zasługują przede wszystkim: Lech Wierzbowski (John Proctor), Irena Rybicka (żona Proctora), Wojciech Oleksiewicz (pastor Hale), Warszosław Kmita (sędzia Hathorne), Ewa Kibler (Mary), Karolina Jóźwiak (Abigail), a także Kazimiera Starzycka-Kubalska w epizodzie Rebeki.

To w dużej mierze dzięki nim młoda publiczność, z którą oglądałem przedstawienie, obserwowała dramat Millera z wielką uwagą, do samego końca. Owacja po spektaklu była czymś krzepiącym. Dobrze, że teatr w Kaliszu ma taką widownię. Dobrze, że ta widownia ma swój teatr.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji