Artykuły

Śląsk wybaczy Ewie

Film "Ewa" Ingmara Villqista i Adama Sikory, historia żony bezrobotnego górnika, która prostytuuje się, żeby utrzymać rodzinę, od piątku w kinach. - Nasza bohaterka jest obrazem zbiorczym kobiet, które choć miały za sobą podobną, traumatyczną historię, zachowały też w sobie wyjątkową godność - mówi Villqist

Łukasz Kałębasiak: Film "Ewa" długo czekał na wejście do kin, ale chyba powinniśmy się cieszyć, że w ogóle się w nich pojawi?

Ingmar Villqist, dramatopisarz i reżyser: - Zdjęcia zakończyły się w październiku 2009 roku, więc premiera nastąpiła dwa lata po powstaniu filmu. Ale pracę z Adamem Sikorą rozpoczęliśmy w sierpniu 2006 r. Minęło więc wiele lat. Dlatego bardzo się cieszymy, że dzięki staraniom naszej producentki Magdy Nowackiej znalazł się dystrybutor, firma Spectator. To było wyjątkowo trudne zadanie. Dystrybutorzy boją się takiej produkcji, bo w tym biznesie nie ma sentymentów. Wiele razy słyszeliśmy, że gdybyśmy zrobili nieco lżejszy film, na przykład wesołą komedię...

...najlepiej rozgrywającą się w Paryżu. Tymczasem "Ewa" to mroczny film o Śląsku i na dodatek grany po śląsku. To też nie ułatwiało wprowadzenia go do ogólnopolskiej dystrybucji?

- Po pokazach kolaudacyjnych w Państwowym Instytucie Sztuki Filmowej pytaliśmy, czy film jest zrozumiały. Wszyscy zgodnie odpowiadali, że tak. Zależało nam na melodii emocjonalnej tego języka. Staraliśmy się, żeby śląski był używany w filmie, jak każdy inny język, bez tych etnograficznych melodii, zaśpiewów, koloratur charakterystycznych dla historii lżejszego gatunku. Bo, niestety, w Polsce język śląski kojarzy się najczęściej z dowcipem.

Główna bohaterka ma na imię Gizela. Tytuł "Ewa" sugeruje więc, że to film - używając modnego określenia - o kondycji współczesnej kobiety?

- Film jest poświęcony kobiecie, w której są niewiarygodne pokłady oddania i determinacji w walce o rodzinę. To niezwykła siła przyrody, która jest jak tajfun. Nasza bohaterka jest obrazem zbiorczym kobiet, z którymi rozmawialiśmy w czasie pisania scenariusza, a poznaliśmy ich kilkanaście. Z wieloma przyjaźnimy się do dziś. Mimo tego, że miały za sobą podobną, traumatyczną historię, zachowały też w sobie wyjątkową godność. Dlatego też zastanawialiśmy się, jak skonstruować naszą opowieść, żeby była też historią wybaczenia. Jedynym, w naszym przekonaniu, sposobem było pokazanie jak silne, prawdziwe i ciepłe sa relacje pomiędzy bohaterami. Nie tylko w obrębie rodziny, ale też przyjaciół czy dalszych znajomych.

Takie relacje są typowe dla Ślązaków?

- To typowe zachowanie dla ludzi żyjących w ekstremalnych warunkach na całym świecie, bo oni nie mają sojuszników na zewnątrz. Siłę mogą czerpać tylko z lokalnej społeczności. Nasi bohaterowie, nawet gdy zderzają się brutalnie z rzeczywistością, nie są ludźmi bezradnymi. Na odmowę czy nieprzyjemną sytuację reagują godnością. Ich umiejętność wytrzymywania wszystkiego, co im się zdarza, jest niewiarygodna. Ale tutaj tak jest. Gdyby tak nie było, to i Śląska by już nie było.

"Ewa" to Pana debiut jako reżysera filmu pełnometrażowego, ale ostatnio zadebiutował Pan także jako reżyser w Teatrze Polskiego Radia...

- Do współpracy zaprosił mnie jego dyrektor Janusz Kukuła. Zrealizowałem tam trzy słuchowiska na podstawie swoich dramatów. Pierwsza była "Kompozycja w błękicie", którą wcześniej wystawiłem w Teatrze na Woli. Potem była "Taka fajna dziewczyna jak ty", którą wyreżyserowałem wcześniej w Teatrze Polskim w Bielsku-Białej. Trzecią jednoaktówką było "Oddychaj ze mną" opublikowanej w piątym numerze "Dialogu" w 2010 roku.

Praca nad słuchowiskiem jest podobna do pracy nad filmem. Trzeba działać szybko i podejmować konkretne decyzje. Ale kino jest zdeterminowane dyktatem technologii, a wyobraźnia słuchowa jest nieograniczona. Radio daje ogromną wolność także dlatego, że Teatr Polskiego Radia uchował się przed dyktatem komercji. To ostatnia enklawa czystej i wysokiej sztuki.

W niedzielę odbierze Pan w Warszawie nagrodę "Don Kichota" za radiowy debiut. Ale sukces w radiu nie odciągnie Pana zapewne od świata filmu?

- Zdajemy sobie z Adamem Sikorą sprawę, że pewnie długo przyjdzie nam zbierać pieniądze na następny film, ale przygotowujemy się do tego. Pracujemy od razu nad dwoma scenariuszami. Cały czas myślimy też nad filmem do scenariusza "Miłość w Koenigshutte", który byłby ogromną produkcją.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji