Artykuły

Diabeł sprywatyzowany

Autobiografii Arthura Millera zatytułowanej "Zakręty czasu" nie kupiłem, gdy pojawiła się w księgarniach przed paru laty, za to teraz przychodzi mi czytać ją pracowicie w odcinkach - podczas antraktów w spektaklach. Teatr, wstawiając na afisz któryś z dramatów tego pisarza, obowiązkowo kropi w programie kawałek jego wspomnień. A gra się Millera całkiem sporo. Można by pewnie więcej - dlaczego nikt nie sięga choćby po "Śmierć komiwojażera", tak dramatycznie dziś aktualną? Z drugiej jednak strony na przykład "Czarownice z Salem" tkwią w repertuarach na okrągło. Chyba na złość swemu autorowi; jeżeli bowiem wierzyć opiniom z autobiografii, sztuka ta powinna dziś nieodwołalnie grzęznąć w niepamięci.

"Potrafię - deklaruje Miller - dość dokładnie określić sytuację polityczną w kraju, w którym Czarownice "nagle zyskują powodzenie - że jest on zagrożony tyranią, albo wspomina tyranię z niedawnej przeszłości. Nie dalej jak w roku 1986 aktorzy z The Royal Shakespeare Company grali" Czarownice w katedrach i na placach miast w Wielkiej Brytanii, a później po angielsku przez tydzień w dwóch miastach polskich. Na przedstawienia przychodziło w Polsce wiele osobistości oficjalnych, akcentując tym swój sprzeciw wobec tyranii, której zmuszeni byli służyć".

Doprawdy? O święta, jankeska naiwności! Pamiętam tamte występy w warszawskiej Stodole, oblężonej jak delikatesy do których rzucili pomarańcze. W wyposzczonej, tracącej kontakt ze światem, ponurzejącej Polsce jaruzelskiej, był to prawdziwy haust teatru. Jego ożywczość nie polegała wszakże na antyreżymowym ostrzu, a już na pewno nie na stwarzaniu komunistycznym dygnitarzom okazji do ekspiacji (która by im zresztą ani wtedy, ani później do głowy nie przyszła). Anglicy aranżowali akcję w rozmaitych punktach sali. Nie wychodząc z ról, dyskretnie i skutecznie kierowali widzami, sadowiąc ich wręcz na elementach dekoracji, akurat chwilowo "nieczynnych". Zerwali z podziałem sceny i widowni, czyli z sytuacją, w której jedni siedzą w fotelu, a inni, w świetle reflektorów, coś im oświadczają, komunikują, napominają. Wmieszani w tłum nie stwarzali iluzji rzeczywistości, ale nie wciągali też, wzorem wielu awangard, widzów do akcji. Stojąc na wyciągnięcie ręki przypominali po prostu dawną historię, a może raczej przedstawiali ludzi w nią zamieszanych, jakby mówili: przyjrzyjcie się nam. Z bliska!

Albowiem dramatyczną opowieść Arthura Millera tyczącą amoku polowań na czarownice, jaki ogarnął miasto Salem w amerykańskim stanie Massachusetts pod koniec siedemnastego wieku, można czytać dwojako.

Można widzieć w niej obraz działania odwiecznych instrumentów ideologicznego terroru. Popisów kazuistyki i demagogii, wymuszonych licytacji prawomyślności i serwilizmu, zaklętych spirali oskarżeń rozkręcających się do absurdu, gilotyn, co, raz puszczone w ruch, nie zatrzymują się nigdy, miażdżąc po drodze swoich konstruktorów. Wszystkie te mechanizmy udało się Millerowi przedstawić z podręcznikową klarownością, nic więc dziwnego, że opowieść o wypadkach z Salem czytano latami na całym świecie, jako aktualną parabolę polityczną. W ojczyźnie autora stanowiła aluzję do nagonki McCarthy'ego (co skądinąd nadwiślańska propaganda podkreślała z nietłumioną satysfakcją). Pewna Chinka powiedziała pisarzowi - co ten dumnie opisuje w autobiografii - że nie uwierzy, by tak wierny realiom rewolucji kulturalnej utwór mógł napisać nie-Chińczyk. W Polsce, w której teatr aluzji politycznych zastępował publicystykę, także namiętnie szukano i w tej, i w podobnych sztukach nade wszystko obnażenia mechanizmów tyranii. Odsłonięcia ideologicznych żaren mielących jednostki na proszek.

Zrozumiałe: taki teatr w chwilach opresji niesie w sobie moc terapeutyczną. Daje satysfakcję: ukazano, jak się rzeczy mają, wbrew cenzorom i politrukom. Przy okazji jednak zdejmuje z obserwatorów wszelką współwinę. Mechanizm to mechanizm. Bezduszny. Bezwzględny.

A można też czytać "Czarownice z Salem" całkiem inaczej. Właśnie tak, jak je wtedy czytali Anglicy z szekspirowskiej Kompanii, albo jak dziś czyta je Barbara Sass w mądrym, dziwnie niedocenionym widowisku w krakowskim Teatrze im. Słowackiego.

Nie żadne mechanizmy, parabolę i aluzje są tu pod soczewką, lecz, ot, zamknięta, prowincjonalna społeczność ludzi, którzy chcą żyć godnie i uczciwie. Którzy niekłamanie hołdują prawdziwym wartościom, grzeszki - któż ich nie ma - ukrywając wstydliwie po kątach. Do czasu. Do chwili, kiedy głupstwo: jakieś zdrożne pląsy dziewicze po lasach, przypadkowo wpadną komuś w oczy i nie będzie już można udawać, że się ich nie zauważyło. Obwinione o czary dzierlatki zaczną - w obronie własnej - miotać oskarżeniami, uruchamiając mechanizm zniszczenia, ale nie żadne tam potężne i transcendentne koło terroru. Nie: mechanizm tkwiący w zacnych współmieszkańcach - w ich małościach, nikczemnościach i tłumionych resentymentach. W strachu nie pozwalającym przeciwstawić się potężniejącej woli większości, ale i dopuścić myśli, że popełniło się błąd. We wstydliwej satysfakcji z pognębienia bliźniego. W obnażeniu trzymanej pod gorsetem coniedzielnych modłów w świątyni ciemnej strony duszy, zawistnej i podłej. W słabości etycznego kośćca, w pozorności zasad, w wątłości uczuć. Oto piekło dobrych i poczciwych ludzi z Salem. W niezgodzie na nie i w pogoni za resztką godności zginie główny bohater, wspaniale grany w Krakowie przez Mariusza Wojciechowskiego, dziwkarz i gbur, żaden święty. Jakie piekło, taki odkupiciel.

Krakowskie przedstawienie rozpoczyna się pochodem kobiet do kościoła, słychać psalm. Filmowe cięcie - i już zaraz bębny, leśna orgia. W finale kobiety znów przy akompaniamencie śpiewów idą do świątyni. W tle powinny ledwie słyszalnie pobrzmiewać bębny, choć rozumiem, dlaczego Barbara Sass wolała nie stawiać kropki nad "i". Diabeł umościł się w tych ludziach, całkiem skądinąd bliskich i znajomych. I nie wypędzi się go zbyt łatwo, bez względu na to, czy ta bądź owa ziemska tyrania nadal trzyma nas w okowach, czy, ku chwale nieba, zaczynamy o niej zapominać.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji