Artykuły

Klapa

Takie porażki są szczególnie przykre -- cel najszczytniej­szy z możliwych, pracy moc - a artystyczny efekt żaden. Premiera "My, dzieci z dwor­ca ZOO" w Teatrze Polskim to przysłowiowy "kawał dobrej, ciężkiej, nikomu niepo­trzebnej roboty". Zaadapto­wano dla potrzeb sceny sław­ną i w Polsce książkę - za­pis dwóch niemieckich dzien­nikarzy Kaja Hermanna i Horsta Riecka z 15-letnią wówczas narkomanką Christiane F., także jej matką, chłopakiem, przyjaciółmi. Za­pis ten jest - w czytaniu - lekturą wstrząsającą, na sce­nie - robi wrażenie konfe­kcyjnej, nieudolnej publicy­styki z arcymoralnym zakoń­czeniem. W książce, Christiane F. pokonuje jednak po wielu próbach swój nałóg - w łatwym i dydaktycznym fi­nale przedstawienia - apli­kuje sobie "złoty strzał". Pointa z gatunku - "uważaj­cie dzieci, zażywanie narko­tyków kończy się śmiercią".

Można i tak, szczególnie, gdy spektakl zaadresuje się do "porządnej" młodzieży. Tyle, że im akurat taka opowiastka z morałem do niczego nie jest potrzebna. Do tych "innych" nie trafi z kolei na pewno - właśnie z powodu naiwnego dydaktyzmu, nieudolnych i wypaczających sens książki skrótów, manierycznej metody prezentowania tekstu (po każdym epizodzie gaśnie światło, zapala się natomiast trupiozielony reflektor). Jest to robota teatralna przypomi­nająca kołdrę ze szmatek - wszystkie szwy na wierzeniu... Z jednej strony w bydgo­skich "Dzieciach z dworca ZOO" widzimy okrojony do niemożliwości tekst (mniej więcej od połowy historia Christiane rozwija się w dzi­kim tempie, z pominięciem wszystkich uwarunkowań, na­wet zwykłej logiki), robotę teatralną typu: wejść z pra­wej, usiąść pośrodku; z dru­giej - aktorkę Małgorzatę Witkowską, która gra 15-latkę według reguł Stanisławskiego, czyli bez żadnego dystansu do postaci i roli. Jest to po­mysł fatalny - nikt, ale to nikt nie jest w stanie uwie­rzyć, że młoda zresztą i ład­na wykonawczyni jest nieledwie w wieku szekspirowskiej Julii. A przecież można było zaprezentować dramat Christiane F. inaczej, z dystan­sem, refleksją, bez nieznośne­go chwilami i fałszywego "pierieżywania". Tym bar­dziej, że Małgorzata Witko­wska mogłaby sobie z tym po­radzić - ma już warsztat, a jednocześnie świeżość reakcji. Żeby powstała z tego postać - potrzebny byłby jednak konsekwentny reżyser. A tego właśnie - tak jak drugiego planu (partnerzy Christiane to papierowe kukły, nie postaci) w bydgoskim przedstawieniu zabrakło. Kotański na pre­mierę nie dojechał. Dobrze zrobił.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji