Artykuły

"Udręki życia" udręką widza?

W tekście Levina chęć bycia wolnym wybrzmiewa silnym echem na tle zabawnych sytuacji, w jakie wpisani zostają jego bohaterowie. Tu bieguny się odwracają - kilka (rzekomo) zabawnych sytuacji wybrzmiewa na tle poważnego manifestu wolności i niezależności od swojej drugiej połowy - o "Kaskadzie" w reż. Agnieszki Olsten w Teatrze im. Jaracza w ramach festiwalu Łódź Czterech Kultur pisze Patrycja Terciak z Nowej Siły Krytycznej.

Projekty teatralne festiwalu Łódź Czterech Kultur zorientowane zostały w tym roku na osobę Hanocha Levina. Publiczność mogła obejrzeć kilka inscenizacji jego dramatów, a także wziąć udział w panelu dyskusyjnym, do którego zaproszono tłumaczy, teoretyków dramatu i teatru, a także bliskich przyjaciół dramatopisarza. Wnioskiem, który można wysnuć po spotkaniu z twórczością izraelskiego twórcy jest dość smutnym obrazem polskiej sceny teatralnej. Otóż na jej przestrzeni Levin jako autor nie może się odnaleźć - realizacja Agnieszki Olsten potwierdza ten fakt.

***

Przez wiele lat dramatopisarstwo Hanocha Levina nie przyjęło się na polskim gruncie. Uznany za obrazoburczego przed kilkudziesięcioma laty, powrócił teraz do kraju nad Wisłą jako mistrz groteski. Dramaty Levina znalazły swoją niszę w brutalistycznym i postbrutalistycznym krajobrazie polskiego teatru.

Ten uważany za sumienie narodu żydowskiego twórca, staje się wyrzutem sumienia nieudolnych reżyserów tworzących na podstawie jego tekstów nieudane spektakle. Diagnoza, wynikająca z obserwacji produkcji teatralnych powstałych na przestrzeni kilku minionych sezonów, nie jest z mojej strony nieuzasadniona. "Nieudolność", o której wspomniałam, nie wynika bowiem z braku kompetencji reżyserów. Według mnie wynika ona raczej z błędnie obranej perspektywy - bowiem Levin wykłada w swoich dramatach ich programowość.

Teatr Jaracza, we współpracy z festiwalem Łódź Czterech Kultur, przygotował premierę "Udręki życia" Hanocha Levina. Adaptacja Agnieszki Olsten, pozbawia spektakl esencji dramatopisarstwa Levina - humoru. Ostatecznie widz zostaje skonfrontowany z nieczytelnym komunikatem scenicznym, którego tytuł - "Kaskada" - zwiastuje "spadek": emocji, zainteresowania oraz ciśnienia. Założenia reżyserki spektaklu, które wykłada w rozmowie z Jagodą Hernik Spalińską, w rzeczywistości nijak się mają do tego, co zobaczyliśmy na scenie. W teorii zwraca ona uwagę na istotne przesunięcia, uwydatniające się podczas konfrontacji jej osoby (młodej) z osobami zaproszonych do produkcji aktorów (starych). Wprowadza w terminologię pojęcie "obserwowanego" (tekst) oraz "obserwującego" (aktora). Na opresyjną zależność tekstu od aktora lub aktora od tekstu, miały wskazywać wprowadzone do spektaklu improwizacje. W rzeczywistości zdają się zbędnymi komentarzami, przywołanymi i wpisanymi w przestrzeń spektaklu jako projekcje nagranych wcześniej na taśmę materiałów filmowych. Być może połączenie dwóch porządków wypowiedzi miało wskazywać na opozycję aktor - tekst? Takie założenie jest w stanie wytłumaczyć tylko sposób, w jaki Olsten prowadzi swoich aktorów - skrajnie różny i łatwy do zaobserwowania - na scenie są oni nieznośnie manieryczni i sztuczni, natomiast na nagraniach tworzą bardziej autentyczny i wiarygodny obraz kreowanych postaci. Wybrzmiewa wtedy abjektualne pisanie Levina (jako przykład podam odtworzony z projektora monolog Jony Popocha/Mariusza Saniternika, traktujący o najbardziej śmierdzących zakamarkach ludzkiego ciała), całkowicie zatracony zostaje jednak groteskowy charakter "Udręki życia". A dramat ten jest jednym z najbardziej reprezentatywnych przykładów dla nurtu groteskowych komedii rodzinnych.

"Udręki życia" opowiadają o sytuacji, w której po wielu latach w związku jedno z małżonków postanawia odejść. W tekście Levina chęć bycia wolnym wybrzmiewa silnym echem na tle zabawnych sytuacji, w jakie wpisani zostają jego bohaterowie. U Olsten bieguny się odwracają - kilka (rzekomo) zabawnych sytuacji wybrzmiewa na tle poważnego manifestu wolności i niezależności od swojej drugiej połowy. Praca nad tekstem wykonana przez reżyserkę (bo przecież zajęła się ona także dramaturgią), nie jest dla mnie zrozumiała i uzasadniona. Świadczy o tym sposób, w jaki reżyserka przenosi podjęty przez siebie temat na scenę. Olsten chciała poważnie potraktować problemy egzystencjalne reprezentantów pokolenia sześćdziesięciolatków, zmagających się z podjęciem decyzji o rozstaniu po kilkudziesięciu latach wspólnego życia. Temat przemijania, odchodzenia, miłości przeradzającej się w nienawiść, przysłania jednak patos, w który zostały one przyobleczone na scenie. Przejawia się on nie tylko w sposobie, w jaki aktorzy podają tekst, ale także w rytmie spektaklu.

Początkowo zdawać by się mogło, że rytm zbudują sekwencję podejść do ramy sceny oraz odejść do jej tylnej ściany. jako unaocznienie prób odejścia od siebie pary małżonków. Tak się jednak nie dzieje - kolejne obrazy dłużą się, rytm staje się dla widza przewidywalny. Dominuje powaga, z którą reżyserka odczytała tekst Levina. Nie przesądzam, że jest to niesłuszna próba, aczkolwiek stawiam pytanie: w jaki sposób reżyserka doprowadziła do tego, że mimo iż jej aktorzy w przeważającym stopniu "mówią Levinem", to tym, co po nim pozostało w materii spektaklu, są jedynie imiona postaci? Bohaterowie jawią się jako sztuczne konstrukty, ponieważ aktorzy nie udźwignęli wpisanego w postaci ładunku emocjonalnego. Nie wytłumaczy tego replika Lewiwy - "ekspresja nie przechodzi przez moje ciało". Aktorzy w rzeczywistości scenicznej są tak samo niewiarygodni i upozowani jak na reklamującym spektakl plakacie. Trzyosobowa obsada nie stworzyła ról godnych zapamiętania. Zresztą poza fizycznością i kostiumem, nic ich nie zindywidualizowało.

Scenografią, reżyserią światła i kostiumem zajęła się Joanna Kaczyńska. Tytuł spektaklu oraz wyświetlone z projektora didaskalium ("rzecz się dzieje w naszym mieście"), mają skierować proces dekodowania znaków przez odbiorcę ku popularnemu w PRL-owskiej Łodzi lokalowi "Kaskada". Zdaje się to być jednak zabiegiem zbytecznym, ponieważ publiczność nie czuje już przynależności do zamkniętego w latach 80. lokalu przy ulicy Narutowicza. Jedyne co po nim w miejskiej przestrzeni pozostało, to neon - i replikę tegoż neonu tautologicznie wpisała w swój spektakl Olsten. Scenografię stanowią barowe stoły, rząd krzeseł na tylnej ścianie sceny, dyskotekowa kula u sufitu, boczna ściana z pleksi, które wcale nie przywodzą na myśl przywołanej łódzkiej przestrzeni a odsyłają do "Kruma" poprzez podobny układ elementów i podobnie wykorzystane tworzywa teatralne. Sugestywne naśladownictwo nie przełożyło się na jakość komunikatu. Olsten z zespołem nie tworzą plastycznych obrazów. Zapowiedzią nieco onirycznej estetyki była scena odejścia Jony Popocha od Lewiwy. Obraz ten niemiłosiernie wydłużono w czasie, a czas zagospodarowano przypadkowym działaniem aktorki (rozpaczy/złości nie trzeba przecież przedstawiać najprostszym z środków wyrazu - konwulsyjnym "miotaniem się" po scenie).

"Kaskada" to słaby spektakl. Oby wraz z nim nie spadła opinia o teatrze, który pozwolił sobie otworzyć nowy sezon premierą tak niskich lotów.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji