Artykuły

Na małej scenie wrocławskiego Capitolu

Piosenki o utracie dziecka, zaspokajaniu seksualnych potrzeb przez więźniów, poetyckie wyznania kobiety w alkoholowym ciągu - widz oczekujący w teatrze muzycznym lekkiego, łatwego i przyjemnego musicalu może się nieco zdziwić - o Festiwalu Małej Sceny w Teatrze Muzycznym Capitol we Wrocławiu pisze Agnieszka Serlikowska z Nowej Siły Krytycznej.

Spektakle muzyczne wciąż ewoluują. Choć najgłośniej i najszerzej promowane są przedstawienia o rozrywkowym zabarwieniu, od wielu lat placówki eksperymentują z nowymi formami scenicznymi. Z reguły odbywa się to na kameralnych scenach, często zaadaptowanych z dodatkowych pomieszczeń teatrów. Małe spektakle na niewielką liczbę aktorów nie są tak ryzykowne ekonomicznie jak duże widowiska muzyczne, co daje większą swobodę w wyborze tematów i środków. Ambitne, i zazwyczaj doceniane przez publiczność i krytyków, dwuosobowe przedstawienia oraz muzyczne monodramy realizuje od lat Teatr Muzyczny Capitol we Wrocławiu. Nic dziwnego, że właśnie w tym teatrze na zakończenie sezonu, w czerwcu, od dwóch lat organizowany jest "Letni Festiwal Małej Sceny". W tym roku przegląd ten odbył się dwukrotnie - na początku września zorganizowano edycję specjalną, towarzyszącą wydarzeniom Europejskiego Kongresu Kultury. Organizatorzy zaprezentowali trzy chwalone przez krytyków spektakle - "Mury Hebronu" [na zdjęciu], "Rzecze Budda Chinaski" oraz "Mdłość, Mniezłość, Miłość". Wszystkie wyreżyserowane przez Cezarego Studniaka.

Kameralna scena Capitolu mieści zaledwie czterdziestu widzów. Usytuowanie widowni zmienia się w zależności od spektaklu: w "Murach Hebronu" publiczność siedzi wokół sceny, w "Mdłość, Mniezłość, Miłość" - rzędy siedzeń ustawione są frontalnie do sceny. Widz zawsze czuje się tak, jakby znalazł się w samym centrum spektaklu. Rodzi to specyficzny kontakt z aktorami oraz poczucie jedności na widowni. Szkoda tylko, że niewiele osób zdecydowało się przyjść na wszystkie przedstawienia festiwalu. Trudno nie odnieść wrażenia, że większość widzów wydarzenia to stała publiczność Capitolu, która z różnych przyczyn nie miała wcześniej okazji obejrzeć poszczególnych tytułów. Nie udało się niestety przyciągnąć do teatru uczestników Europejskiego Kongresu Kultury. Tylko raz, w czasie "Rzecze Budda Chinaski" dostrzegłam na widowni charakterystyczny identyfikator.

Podczas festiwalu wrocławski Capitol zaserwował publiczności potężną pigułę ambitnych spektakli muzycznych, poruszających trudne, czasem kontrowersyjne tematy. Prezentowane pierwszego dnia przeglądu "Mury Hebronu" są sceniczną adaptacją powieści Andrzeja Stasiuka pod tym samym tytułem. Siedząca obok mnie na widowni autorka pracy magisterskiej poświęconej tej książce, po spektaklu kilkakrotnie podkreślała, że tekst wydawał się jej nie do wystawienia na scenie. Choć inscenizacja Capitolu nie jest wierną adaptacją książki, zachowuje ducha powieści. "Mury Hebronu" są ostrą krytyką polskiego systemu więziennictwa. Dotkliwą, bo opowiedzianą z punktu widzenia więźnia-starego wygi, grypsiarza, recydywisty, który wprowadza widzów w brutalny świat przepełnionych cel, gwałtów na współtowarzyszach, marnej resocjalizacji. Jak na spektakl muzyczny jest tu stosunkowo niewiele piosenek - zaledwie kilka melodii zaskakująco dobrze wpisujących się w monolog więźnia (piosenka w stylu polskiego rapu z lat 90., w której główny bohater wyjaśnia "zasady grypsowania" ubrany w świecącą marynarkę).

Zupełnie inaczej wygląda konstrukcja spektaklu prezentowanego drugiego dnia festiwalu - "Rzecze Budda Chinaski". Przedstawienie składa się niemal wyłącznie z piosenek. Jego bohaterką jest Frances - kobieta po przejściach, rozpaczliwie pragnąca miłości, zamknięta jednak w pułapce własnej seksualności. Choć to monodram, bohaterami drugiego tła są tu mężczyźni - czterech muzyków obecnych cały czas na scenie czuwa nad każdym krokiem kobiety. Frances wydaje się uzależniona od mężczyzn. W kolejnych piosenkach poszukuje ich akceptacji, lubi być przez nich adorowana i podziwiana. Spektakl inspirowany jest twórczością Charlesa Bukowskiego. Przez pryzmat nazwiska poety, łatwo wywnioskować, że Frances to jego partnerka i matka jedynego dziecka. Dookreślenie bohaterki nie wydaje się jednak potrzebne. Półtoragodzinne przedstawienie obrazuje krótki wycinek z życia kobiety patologicznie wręcz uzależnionej od mężczyzny. Oglądamy przepełnione alkoholem i żałosnymi tyradami chwile - opowiedziane za pomocą piosenek. Każda z nich stanowi swego rodzaju odpowiedź na słowa rzucane przez męski głos płynący z radia.

W innej atmosferze rozgrywa się "Mdłość, Mniezłość, Miłość". W całości śpiewany spektakl to kolejna historia o miłości - tym razem opowiedziana za pomocą piosenek Tymona Tymańskiego - frontmena grupy "Tymon &The Transistors", autora ścieżki muzycznej do "Wesela" Wojciecha Smarzowskiego, pomysłodawcy filmowego musicalu "Polskie gówno" (którego premiera wciąż jest przekładana i po którym pozostał już chyba wyłącznie zwiastun możliwy do obejrzenia w Internecie). Do spektaklu wybrano jedynie piosenki o miłości. Powstał groteskowy, często zabawny, częściej jeszcze uszczypliwy portret związków bardzo zakorzeniony w polskiej rzeczywistości. Dziwaczne piosenki - w których on śpiewa do niej "Kocham twój cellulitis" a później "Wypierz mi gacie", a ona namawia do seksu bez prezerwatyw (bo tak każe papież) i rozmnażania się jak karaluchy - śmieszą i straszą jednocześnie.

Ważnym elementem trzech spektakli jest scenografia. Zawsze świetnie przemyślana i wykorzystująca każdy fragment niewielkiej sceny. W "Murach Hebronu" zbudowana z kilku przezroczystych ścianek cela za pomocą kilku wprawnych ruchów aktorów zmienia się w spacerniak ogradzający całą powierzchnię sceny, a następnie w mikroskopijną izolatkę. W "Rzecze Budda Chinaski" scenografia składa się nie tylko z wielkiego łóżka i staromodnego radia, ale również instrumentów, na których grają muzycy - jak w przypadku pianina, które na skutek zdjęcia pokrywy i pokazania jego strun dużo lepiej wpasowuje się w klimat mieszkania Francis. Groteskę "Mdłość, Mniezłość, Miłość" podkreśla natomiast ogromne akwarium, gdzie przebrany za rybkę aktor śpiewa chórki i gra na gitarze oraz małżeńskie łóżko, gdyby nigdy nic zmieniające się w piaskownicę.

Scenografia, muzyka, miłość - a gdzie tu wielokrotnie wspominany eksperymentalny charakter? Śledząc repertuary poszczególnych teatrów muzycznych ciągle wydaje mi się, że dominują w nich spektakle o zagranicznym rodowodzie. Przedstawienia prezentowane podczas Festiwalu Małej Sceny to przedsięwzięcia autorskie, napisane przez polskich scenarzystów i - za wyjątkiem "Rzecze Budda Chinaski" - mocno zakorzenione w polskich realiach. Nietypowa jak na musical jest również fabuła spektakli. Rzadko w muzycznych formach scenicznych porusza się problemy społeczne, jeszcze rzadziej pozostawia się je w takich przedstawieniach nierozwiązane. Wydaje mi się, że polski teatr muzyczny (szczególnie musicale) jest wciąż teatrem bardzo młodym, raczkującym i każda próba jego rozwoju, znalezienia własnej ścieżki, wydaje się ważne.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji