Artykuły

Zejście smoka w Łaźni Nowej

"Wejście smoka. Trailer" w reż. Bartosza szydłowskiego w Teatrze Łaźnia Nowa w Krakowie. Pisze Joanna Targoń w Gazecie Wyborczej - Kraków.

Rozbudzone przez przedpremierowe zapowiedzi, wywiady, blogi i zwierzenia oczekiwania (z mojej strony, powiem od razu, niewielkie), w trakcie niedługiego przecież spektaklu kurczą się i umykają zawstydzone.

Kto ciekaw, co twórcy zamierzali, niech sięgnie do programu - znajdzie tam bogaty wybór tego, co ukazało się w prasie. Trzeba przyznać, że temat był chwytliwy, nic więc dziwnego, że - zwłaszcza w wakacje - chwycił.

Ojciec i syn, czyli Jan i Błażej Peszkowie, szykują się do ról ojca i syna, czyli Bruce'a i Brandona Lee. Aby dotknąć autentyku, Peszkowie z reżyserem Bartoszem Szydłowskim wyprawili się do Chin, by tam ćwiczyć w klasztorze Shaolin, zwiedzać Hongkong i kręcić film, który znajdzie się w spektaklu. Do przedstawienia zaangażowano autentycznych mistrzów sztuk walki.

Jan Peszek znany jest ze sprawności fizycznej i zamiłowania do ryzykownych eksperymentów, Błażej Peszek trenuje od lat kick boxing i świetnie wygląda bez koszuli (co wielokrotnie mogliśmy podziwiać w Starym Teatrze). Obaj artyści są bardzo utalentowani (co też mogliśmy wielokrotnie sprawdzić). No i Bruce Lee, legenda kina, człowiek, który na początku lat 80. spowodował w Polsce boom na sztuki walki. "Wejście smoka" w Polsce (osiem lat po światowej premierze, takie to były czasy) to był gigantyczny sukces, nieporównywalny z niczym, co teraz uchodzi za kinowy przebój.

Można by jeszcze wyliczać powody zainteresowania premierą w Łaźni, ale po premierze już nie jest to tak istotne.

Dlaczego? Otóż co prawda wszystkie zapowiadane atrakcje wystąpiły w przedstawieniu, ale w formie szczątkowej i w sumie nużącej. Jan Peszek gra Bruce'a Lee (ściślej: kogoś, kto przychodzi na casting do trailera filmowego zapowiadającego film właściwy, i casting ten wygrywa), ale prócz tego, że ma osobowość, wdzięk oraz lekko i z ironią bawi się rolą Bruce'a Lee, nic z jego obecności na scenie nie wynika. Błażej Peszek z właściwą sobie elastycznością wciela się w liczne role - Brandona, Kruka (czyli ostatnią rolę Brandona), syna swojego ojca, złego Hana z "Wejścia smoka", słodkiej agentki Mei Ling z tegoż filmu i liczne pomniejsze.

Ale deklarowany temat rywalizacji ojca i syna pozostał w zapowiedziach. Wykłada się go wprost - Brandon mówi, że Bruce gwałcił jego siostrę, Brandon o tym wiedział, więc Bruce zaaranżował własną śmierć, po czym zamordował syna. A syn (tak jak filmowy Kruk) powrócił, by się zemścić. Ten wątek ma wprowadzić do spektaklu powagę (albo może absurdalność, trudno się zorientować), ale pozostaje tylko szkicem, jak wszystkie inne wątki.

Znaczna część przedstawienia to odtworzenie scen z "Wejścia smoka", zwykle grepsiarskie i chichotliwe. Mateusz Pakuła, autor scenariusza, w cytowanym w programie wywiadzie mówi, że scenariusz filmu zachwycił go swoją głupotą. Scenariusz filmu nazwałabym raczej schematycznym, a nie głupim. Materiał literacki spektaklu natomiast trudno uznać za wybitne osiągnięcie, choć chaos panujący na scenie może jest zasługą nie tylko scenarzysty, ale i reżysera.

Spośród obficie wykorzystanych fragmentów scenariusza wyłaniają się sceny mające dowieść błyskotliwości i inteligencji autora. Np. konstatacja, że kobiety w filmach akcji są tylko nagrodą dla facetów, co zostało zilustrowane obecnością (i wykorzystywaniem zgodnie z przeznaczeniem) dmuchanych lalek z sex shopu. Pomijając płaską wulgarność scen z lalkami, przypominam Cynthię Rothrock, gwiazdę filmów karate lat 80., Czarną Mambę z "Kill Bill" czy choćby siostrę Bruce'a z "Wejścia smoka", zgrabnie sobie radzącą z kilkunastoma facetami. Nie takie to proste z tymi babami.

Nieliczne chwile przyjemności zapewniają popisy mistrzów sztuk walki - panowie naprawdę dużo potrafią, choć można było ich występy lepiej scenicznie wydobyć. Ale mają to, co w filmowym "Wejściu smoka" do tej pory podziwiamy: nadludzką sprawność i grację.

Poza tym mamy projekcje filmowe na wielkim ekranie nad sceną, pokazywane chyba tylko dlatego, że tak w obecnych czasach wypada, bez żadnej zasady organizującej, scenografię czerpiącą pełnymi garściami z prac Małgorzaty Szczęśniak dla Krzysztofa Warlikowskiego, amatorskie popisy Tymona Tymańskiego w niewdzięcznej (bo szczątkowej) roli reżysera trailera, piosenkę Franka Kimono "King Bruce Lee karate mistrz" i jeszcze parę elementów, za nic niechcących się złożyć w całość.

Tadeusz Nyczek cytowany w programie wywiad z Janem Peszkiem rozpoczyna od pytania: "Jaśku, po co ci to?". No właśnie, po co? Nie tylko Peszkowi.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji