Artykuły

Wina braku doświadczenia

Spektakl mógł być nieco tkliwą, ale efektownie opowiedzianą surrealistyczną historią o samotności - o "To pewnie wina krajobrazu" w reż. Justyny Wasilewskiej pisze Anna Diduch z Nowej Siły Krytycznej

Spektakl "To pewnie wina krajobrazu" jest dowodem na potwierdzenie tezy, że w teatrze próby reżyserskie aktorów, szczególnie bez wcześniejszego przygotowania albo wrodzonych zdolności, kończą się źle. "To pewnie wina braku doświadczenia" - chciałoby się rzecz, podsumowując efekty teatralnego projektu Justyny Wasilewskiej. Ta młoda aktorka, znana m.in. z ostatniego spektaklu Krzysztofa Garbaczewskiego "Życie seksualne dzikich", postanowiła spróbować swoich sił jako reżyserka. W wypowiedzi dla Rzeczpospolitej on-line przyznała, że nie jest pewna, czy sprawdzi się w nowej funkcji. Te obawy okazały się do pewnego stopnia słuszne, bo jej przedstawienie nie jest ani dobre, ani ciekawe.

Z drugiej strony nie można całkowicie dyskredytować tego przedsięwzięcia, bo widać w nim kilka ciekawych pomysłów, przede wszystkim scenograficznych. Na tytułowy krajobraz, rozumiany jako przestrzeń, w której rozgrywa się akcja spektaklu, składa się sterta zasuszonych roślin, powywracane doniczki z ziemią, ściany z odpadającą tapetą oraz kilka starych mebli. Wszystko wygląda jakby przed chwilą przeszedł tędy huragan, właśnie odstąpiła powódź lub minęło trzęsienie ziemi. Ten postapokaliptyczny, mroczny świat (wykreowany przez Hannę Świlińską na kilku metrach kwadratowych warszawskiej Hali Wysokich Napięć) przytłacza widza.

Żyje tutaj dwoje ludzi: zrezygnowana i zmęczona życiem dziewczyna (Wasilewska) grająca wciąż na pianinie oraz nieco pomylony chłopak (w tej roli bardzo ciekawy Piotr Trojan), który rozprawia o niepopularnej w akademickich środowiskach teorii pochodzenia człowieka od małpy wodnej. Jego argumenty na poparcie hipotezy początkowo sprawiają wrażenie intelektualnego bełkotu, jednak z czasem nabierają mocy. Darwin upatrywał przyczyn ewolucji organizmów w zmianach klimatycznych i środowiskowych. Świat, jaki znali sceniczni rozbitkowie diametralnie się zmienił, został zniszczony. Powstaje więc pytanie, jak bardzo nasze otoczenie determinuje to, kim jesteśmy? Wydaje się, że cały spektakl jest próbą odpowiedzi na tak postawione pytanie.

Ładna scenografia to jednak za mało, żeby udźwignąć tak rozległy temat. W efekcie "To chyba wina krajobrazu" ma niepowtarzalny klimat, ale treściowo wydaje się propozycją miałką. Spektakl zawodzi pod względem literackim. Wypowiadane słowa (poza kwestiami Trojana) nie mają większego sensu, nie zapadają w pamięć ani nie wywołują żadnych emocji - może poza rozdrażnieniem. W żadnym wypadku nie wytrzymują również porównania z poezją Mirona Białoszewskiego, na którego twórczość powołuje się reżyserka. W karkołomnych dialogach Wasilewskiej zupełnie nie da się odnaleźć jego impresyjnej metody narracji.

Najbardziej rozczarowuje jednak niewykorzystany potencjał filmowych etiud kolektywu Gęsia Skórka. Na potrzeby tego projektu powstało pięć krótkich historii-impresji o życiu bohaterów. Kilkusekundowe obrazy ze świetnie dobraną muzyką, zderzone z rozsypującą się scenografią mogłyby podkreślać beznadzieję i smutek tego, co dzieje się na scenie a jednocześnie uatrakcyjnić przedstawienie wizualnie. Tymczasem ich funkcja została sprowadzona do roli trailerów reklamujących spektakl.

W ogólnym odbiorze "To chyba wina krajobrazu" sprawia wrażenie niedopracowanego projektu z potencjałem. Spektakl mógł być nieco tkliwą, ale efektownie opowiedzianą surrealistyczną historią o samotności. Następujące po sobie kolejne sceny w zbyt luźny sposób łączą się z pytaniami o pochodzenie człowieka (czyli w domyśle o jego naturę jako istoty na najwyższy szczeblu ewolucji) wypowiedzianymi w pierwszej scenie.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji