Artykuły

Krąg nieporozumień

"Wyzwolenie" jest sztuką bogatą. Może być rozmaicie wystawiane. Pod jednym warunkiem: że przyjmiemy pewne założenia podstawowe. Trudno to powiedzieć o inscenizacji, którą przywiózł szczeciński Teatr Współczesny na Warszawskie Spotkania Teatralne.

Czy człowiek rozporządza możliwościami działania? Na to pytanie odpowiada Wyspiański, posługując się przykładem Konrada i jego partnerów. Jako artysta dokonuje on próby w dziedzinie sobie najbliższej. By eksperyment mógł się udać, musi się odbyć w najlepszych warunkach. Powinien otrzymać, jako instrument, sprawny teatr. Reżyser, aktorzy, a nawet pracownicy techniczni sceny, na której Konrad chce zaimprowizować sztukę o Polsce współczesnej, muszą się z nim porozumieć. Nawet najmując stanowiska odmienne.

Twórca szczecińskiej inscenizacji. Maciej Englert, już na wstępie owe szanse podcina. Zamiast sprawnej sceny - pokazuje rozmyślnie teatr tandetny. Aktorzy grają (czy markują grę) w strojach codziennych. Maszynistów - w ogóle zabrakło. Nic więc nie zapowiada, by mogło się narodzić dzieło sztuki, świadczące o możliwościach działania.

Zwłaszcza, że Konrad (grany przez Mirosława Gruszczyńskiego) nie jest świadomie działającym twórcą. Wygląda na człowieka zachwianego wewnętrznie. Wrażenie to potęguje się w drugim akcie. Zamiast ostrej a pobudzającej dyskusji - otrzymujemy serię obrazków, migawek, fajerwerków. Niektóre kwestie rozgrywają się w myślach Konrada (przy pomocy magnetofonu). Inne toczą się na tle zjaw, pokazanych pantomimicznie. Czy - przy stole poety, zapisującym swe pomysły. Lub na tle kotar szpitalnych. Wszystko to rozprasza ciągłość myśli, uniemożliwia protagoniście zdefiniowanie swego stanowiska.

W akcie trzecim otrzymujemy pełny teatr. Za późno! Nie wiemy, po co i w jaki sposób do tego doszło. Walka Konrada z fałszywym pojmowaniem poezji przestaje być aktem nowatorskim. Staje się negacją samej poezji, jej istoty, co zubaża i wykrzywia myśl Wyspiańskiego. To prawda, że niektóre role brzmią tutaj pełniejszym głosem, np. Karmazyn (Marian Nosek) i Prymas (Sylwester Woroniecki). Ale wysiłki te niczemu już nie mogą służyć. Puste i bezcelowe stają się dialogi dotyczące rozdźwięku między teatrem a życiem. Nawet monolog Starego Aktora nie nabiera głębszego sensu. Stanisław Foks mówi go w sposób prosty, z wolna podnosząc stopień bolesnego wzruszenia. Ale także i to zawisło w powietrzu.

Utwór nie kończy się wyraźniejszym akcentem. Opuszczono nie tylko scenę z Eryniami, ale i strofy "Sam już na wielkiej, pustej scenie". Nie ma epilogu, który mógł choć częściowo, ujawnić sens wydarzeń. Wyspiański opuścił go w drugim wydaniu zapewne uważając za kropkę nad "i". W szczecińskim przedstawieniu zabrakło zarówno kropki, jak i litery.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji