Artykuły

W kawiarni bez Pchły

Historia Brzechwy jako wielka blaga, plotka przekazywana sobie z wypiekami na policzkach przez eleganckie panie przy herbatce - o spektaklu "Pchła Szachrajka" w reż. Piotra Tomaszuka z Teatru Guliwer z Warszawy prezentowanym w ramach XV Międzynarodowego Festiwalu Teatrów dla Dzieci i Młodzieży Korczak pisze Justyna Czarnota z Nowej Siły Krytycznej.

Pchła Szachrajka bez wątpienia należy do grona tekstów najchętniej i najczęściej adaptowanych przez zespoły teatralne, tak zawodowe, jak amatorskie. Dowcipny tekst Jana Brzechwy o psikusach i kłamstewkach czarującej łobuzicy bawi i małych, i starszych. Nierzadko zdarza się, że widownię wypełniają goście, którzy znają tekst niemalże na pamięć albo przynajmniej potrafią wyrecytować pokaźne jego fragmenty. Przenoszenie na scenę pchlich przygód stanowi więc zawsze nie lada wyzwanie. Reżyserzy próbują zaskoczyć widza, a o to wcale niełatwo. Piotrowi Tomaszukowi już raz się to udało - przed nieomal dekadą w Teatrze Banialuka w Bielsku-Białej. Wówczas, przy współpracy ze słowacką scenografką Evą Farkasovą oraz muzykiem Krzysztofem Maciejewskim, odtworzył kawiarniany klimat początku XX wieku. Najważniejszą decyzją Tomaszuka była rezygnacja z obecności tytułowej Pchły na scenie, co umożliwiło mu przedstawienie historii Brzechwy jako wielkiej blagi, plotki przekazywanej sobie z wypiekami na policzkach przez eleganckie panie przy herbatce.

Warszawska inscenizacja z Teatru Guliwer podchwytuje te pomysły i zgrabnie je rozwija. Kostiumy litewskiej artystki Julii Skuratovej odwołują się do czasów międzywojnia - widać ślady inspiracji stylem art déco - wymyślną prostotę, dyskretną elegancję. Panie noszą kapelusiki, ich ubrania zdobią subtelne koronki. Na początku przez moment jedna z aktorek mówi nawet z lwowskim akcentem, który zresztą uwielbiam, żałuję więc, że trop ten został porzucony. Te dystyngowane plotkary spotkały się na herbatce w miłej kawiarni. To one będą po kolei wcielały się w Szachrajkę, opowiadając o jej oszustwach na chwilę staną się gwiazdą wieczoru. Następujące po sobie scenki mają charakter swoistego konkursu na najbardziej niewiarygodną historię z Pchłą w roli głównej - od udawania przez nią divy, wyjadania kremu z rurek aż po nauczanie panny Kiki pchlego języka. Końcowa sekwencja sądu na winowajczyni ma wymiar symboliczny - wróży po prostu koniec spotkania opowiadaczek. Czy możliwe jest aresztowanie sprytnej Pchły? Kto uwierzy, że jej mocne postanowienie poprawy zostanie dotrzymane?! Szachrajka nadal będzie grasować - jej przygody ożyją na każdym spotkaniu towarzyskim, budząc niezdrowe emocje u porządnych gospodyń.

Tomaszuk - podobnie jak wcześniej w Bielsku - podkreśla umowność świata przedstawionego. Kawiarnia powstała z tekturowych zastawek, pomalowanych w gustowny wzór, kelnerzy noszą na metalowych tacach magnesy w kształcie dzbanków, talerzy, ciastek. Zawieszone na ścianie lustro staje się ekranem - widać na nim krajobraz miasta, ludzkie sylwetki. W realistyczne tło wdzierają się czasem animacje przedstawiające Pchłę, które dodatkowo rozbijają iluzję sceniczną, są żartobliwym komentarzem do opowiadanych widzom historii.

Aktorki przerysowują swoje role: mówią z emfazą, używają szerokich gestów, stawiają drobniutkie kroczki. Strategia nie drażni, wpisuje się w wykorzystywaną przez twórców estetykę międzywojennego kabaretu. Nie udałoby się stworzyć na scenie tak świetnej atmosfery, gdyby nie muzyka, która jest niewątpliwie największym atutem tego przedstawiania. Tomaszuk przygotował musical - piosenki płyną jedna za drugą. Melodię do słów Brzechwy napisał jego wieloletni współpracownik, Piotr Nazaruk. Jazzowe kawałki, klimatyczne i skoczne melodie, sprawiają, że nogi same poruszają się w odpowiednim rytmie. Widziałam parę dziewczynek, które nie mogły spokojnie usiedzieć w fotelach i podrygiwały. Trzeba zresztą powiedzieć, że zespół Guliwera jest świetnie przygotowany wokalnie - aktorzy śpiewają wszystkie utwory na żywo (co w teatrach dla dzieci zdarza się ostatnio niezwykle rzadko), bez mikroportów, czysto i z finezją.

Warszawska "Pchła Szachrajka" nie jest, wbrew pozorom, inscenizacją pozbawioną minusów. Wręcz przeciwnie. Szczerze należy pochwalić muzykę, reżyserski koncept i wizję plastyczną, które razem składają się na spójną estetycznie całość. Nie udało się jednak uniknąć dłużyzn i bywają chwile, kiedy dynamika aktorskich działań połączona z energetyczną jazzową muzyką zwyczajnie zaczyna męczyć. W tym w całości muzycznym spektaklu bezustannie coś się dzieje, raz za razem rozlega się kolejna piosenka. Może i nie ma czasu na nudę, ale nie ma chwili na odpoczynek i refleksję. Na dłuższą metę kłopotliwa okazuje się też multiplikacja narratorek. Często zdarza się, że powtarzają po kolei jakaś kwestię, co niepotrzebnie wydłuża czas akcji, odciągając od istoty danej historii. Tym sposobem sensy i znaczenia zacierają się, nie wybrzmiewają odpowiednio - dotyczy to też, niestety, całości przedstawienia, które nieopatrznie przeradza się w serię wymyślonych przez znudzone panie anegdot. Ciężko mi jednak uwierzyć, że inscenizacja miała być li tylko beztroską zabawą dla dzieciaków i ich rodziców. Wśród tych śpiewów, powtarzanych w nieskończoność fraz, rozlegającego się nadmiernie często refrenu "Pchła Szachrajka, Pchła Szachrajka, o niej jest ta cała bajka" ginie bowiem humor, którym tekst jest przecież przesycony. Właśnie komizmu zabrakło mi w tej wersji "Pchły Szachrajki" najbardziej.

Piotrowi Tomaszukowi udało się znaleźć naprawdę dobry klucz do interpretacji przedwojennego przecież tekstu Jana Brzechwy. Nie udało mu się jednak opowiedzieć interesująco historii. Moim zdaniem istnieje duże prawdopodobieństwo, że jednostajny i zdecydowanie za długi dla pięciolatka spektakl, zostanie zapamiętany przez maluchy jako męczące doświadczenie.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji